Choć włodarze miast żalą się i płaczą, że jest kryzys i bieda w budżecie aż piszczy, to jednak na dofinansowanie zabiegów in vitro jakoś pieniądze się znajdują. Oszczędzając, tną wydatki gdzie popadnie. A to Sylwestra w mieście nie zrobią – bo nie ma za co, a to ludzi z pracy pozwalniają – w ramach oszczędnościowych redukcji etatów. Jednak na „rzecz pierwszej potrzeby” czyli na in vitro – kasa musi się znaleźć i nie może tu jakoś o oszczędnościach mowy być nie może.
Dla przykładu weźmy taki samorząd Białegostoku, w którym dominują ludzie Koalicji Obywatelskiej, łącznie z prezydentem. Co chwila wszczynają oni lament, że na nic w budżecie, nie ma pieniędzy. Przy tym, dziwnie się usprawiedliwiając, szybko wskazują winowajcę – rząd. Włodarz Białegostoku kazał nawet powywieszać banery w centrum miasta i na płotach szkół wymagających jakichś remontów. Przekaz, który bije z tych banerów jest następujący „Nie będzie remontów, bo rząd nie dał kasy”.
Jednak na in vitro rząd też nie dał rządcom Białegostoku kasy, a pomimo to znaleźli ją w miejskim budżecie i sztuczne zapłodnienie będą dofinansowywać. Do tego jeszcze władcy Białegostoku wymyślili fortel, jak dać kasę na metodę sztucznego zapłodnienia z publicznych pieniędzy tak, żeby ludzie byli przekonani, że to nie władze samorządowe, ale sami obywatele miasta tak zdecydowali. Otóż sklecili odpowiedni projekt dofinansowania metody sztucznego poczęcia człowieka i wrzucili go do budżetu obywatelskiego, obok propozycji takich jak np. budowa boiska, czy miejskiej toalety. Ludzie nie będą mogli teraz narzekać, że władze samorządowe dały z budżetu kasę na in vitro, bo przecież to nie władze, a obywatele zagłosowali i zdecydowali.
Wesprzyj nas już teraz!
Z kolei włodarze Lublina, jak to się mówi, nawet się „nie szczypali”. W przyszłym roku na dofinasowanie in vitro znaleźli w budżecie 510 tysięcy złotych. A to jeszcze nie wszystko, bo jak poczytamy uchwałę, to znajdziemy tam następujące kwoty: „dofinansowanie do leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego dla mieszkańców Miasta Lublin – 510 tys. zł; łączna wartość programu – 1,52 mln zł, lata realizacji: 2023 – 2025, liczba par w programie – 150, liczba procedur w programie – 300”.
Słysząc o takich sumach, właściciele klinik in vitro zacierają już pewnie dłonie z uciechy. A władcy Lublina „ślą” klinikom publiczny pieniądz, jednocześnie ostrzegając mieszkańców, że będą cięcia, a „budżet miasta na przyszły rok będzie najtrudniejszym w historii Lublina”. Ładne to życzenia świąteczne…
Pomimo biadolenia samorządów na pustki w miejskiej kasie, coraz to nowe miasta dołączają do grona sponsorów in vitro. Są to już m.in. Gdańsk, Warszawa, Szczecin, Słupsk, Wrocław i Kołobrzeg. W Chojnicach na ten cel władze samorządowe dają 15 tysięcy zł dopłaty, które mają pomóc w przeprowadzeniu trzech prób zapłodnienia pozaustrojowego. Nie wiadomo jednak czy to wystarczy, szczególnie widząc jak szybko rosną ceny wszystkiego. Koszty zapłodnienia in vitro już teraz są wysokie. Trzeba się liczyć wydatkami rzędu 5–6 tysięcy zł za sam, jeden zabieg, a dochodzi do tego koszt dodatkowych badań (np. oznaczenie jednego hormonu to wydatek od 30 do 50 zł) oraz leków, na które trzeba wyłożyć jakieś 2–3 tysiące złotych.
Wszystkie miejskie programy dofinansowania in vitro w swojej nazwie nadużywają sformułowania „leczenie niepłodności”. A przecież medycy klinik in vitro nawet nie próbują leczyć niepłodności, którą dotknięte są ich pacjentki czy pacjenci, de facto – klienci. Technolodzy in vitro nawet nie szukają przyczyn niemożności zajścia w ciążę. Oni po prostu wykonują procedury techniczne, które polegają – najpierw na sztucznym wywołaniu w ciele kobiety hiperowulacji, czyli uwolnieniu jak największej liczby komórek jajowych. Po ich pobraniu z jajników, do komórek jajowych wprowadza się, na stole pod mikroskopem, plemniki. W takich laboratoryjnych warunkach, zimnych, pozbawionych nawet cienia miłości czy jakichkolwiek ludzkich uczuć, poczyna się ludzkie życie. Następnie tylko jedno dzieciątko, poczęte w ten sztuczny sposób, umieszcza się w łonie matki. Czy jest to więc leczenie niepłodności? Kobieta, wskutek zapłodnienia pozaustrojowego, jest wprawdzie w ciąży, ale nie znaczy to przecież, że została wyleczona z niepłodności. Bowiem w naturalny sposób, nadal nie jest w stanie zajść w ciążę.
To nie jedyne i nie największe kłamstwo, w które karze się ślepo wierzyć klientom klinik in vitro. Największym wmawianym im oszustwem, jest twierdzenie, że in vitro to procedura bezpieczna. Po pierwsze nie jest wcale bezpieczna dla kobiet, które się jej poddają. Nie przypadkiem po trzeciej próbie urodzenia dziecka przy użyciu metody in vitro (skuteczność tej sztucznej metody wynosi mniej niż 5 procent) raczej odradza się podejmowania dalszych prób. Organizm kobiety bardzo ciężko znosi sztuczną, wywołaną za pomocą podawania dużej dawki hormonów, hiperowulacji, czyli uwalnianiu w jajnikach dużej ilości komórek jajowych. W naturze, podczas owulacji, uwalniana jest tylko jedna komórka jajowa. Wskutek takiego zmuszania hormonami jajników do nienaturalnego funkcjonowania, czasami przy in vitro dochodzi do tzw. hiperstymulacji jajników, co grozi zdrowiu, a nawet życiu kobiety. Do tego dochodzi do ogromnego obciążenia psychiki kobiety, która kilka razy traci dziecko noszone w łonie. Technika in vitro jest mało skuteczną metodą poczęcia. Po umieszczeniu zarodka ludzkiego w łonie matki jest jedynie mniej niż 5 procent szans na urodzenie dziecka. Dlatego za pierwszym razem mało kiedy to się udaje.
In vitro jest, o wiele bardziej niż dla matek, niebezpieczne dla dzieci poczętych wskutek tej metody. Bowiem większość z tych dzieci ginie. W badaniach opublikowanych przez renomowany portal naukowy Reproductive Biomedicine Online oszacowano, że każdego roku na świecie podczas procedury in vitro poczętych zostaje około 2,5 miliona ludzkich istnień. Z tego rodzi się jedynie około 500 tysięcy dzieci. Dzieci nadprogramowe, jak określają je medycy od in vitro, są zamrażane. Jaki jest ich los? W wywiadzie dla NBC News szczerze opowiedział o tym dr Craig Sweet, który jest właścicielem kliniki in vitro na Florydzie w USA. Stwierdził on, że około 21 procent tzw. embrionów przechowywanych w jego placówce in vitro, zostaje porzuconych przez rodziców. Nie ma żadnych prawnych ograniczeń dotyczących czasu zamrażania tych embrionów. Jak podaje Human Life International Polska – w praktyce placówki in vitro nie wiedzą, co z porzuconymi, zamrożonymi dziećmi zrobić. Uśmiercają je więc lub sprzedają do wykorzystania w kontrowersyjnych badaniach naukowych.
Doktor Tadeusz Wasilewski, jako młody lekarz, przez jakiś czas pracował w białostockiej klinice in vitro. Uważał, że pomaga tam małżeństwom dotkniętym niepłodnością. Kiedy jednak przeżył głębokie, duchowe nawrócenie, spostrzegł się, iż był w błędzie. Porzucił pracę w klinice in vitro, a w styczniu 2009 roku otworzył w Białymstoku klinikę naprotechnologi, naturalnej metody leczenia niepłodności, którą uznaje Kościół katolicki. Doktor Tadeusz Wasilewski, jasno wskazuje, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia, i dlatego od poczęcia trzeba je otoczyć szacunkiem oraz troską. – Ten każdy ludzki zarodek, który ma 1,2,3, 5 dni jest dla świata medycznego małym pacjentem. Wiedzą to również osoby, które chcą być rodzicami i biorą udział w programie in vitro. Ujawnia się to, kiedy przychodzą w trzecim dniu po połączeniu komórki jajowej z plemnikiem i pytają – „Czy nasze dzieci żyją?”, „Czy się rozwijają?”. I to jest pytanie nagminnie zadawane lekarzom pracującym w klinice in vitro. Słyszą od nich wówczas odpowiedź „Tak wasze dzieci żyją, tak rozwijają się”. A więc i lekarze z tych klinik wiedzą, że jest to ludzkie życie. Życie i jego wielka godność, w którą metoda in vitro uderza – wskazuje dr. Tadeusz Wasilewski.
Adam Białous
10 powodów, dla których musisz powiedzieć „NIE” dla in vitro!
Fabryki ludzi coraz bliżej. ZOBACZ przerażającą animację bazującą na ostatnich odkryciach