Indyjskie linie lotnicze odmawiają płacenia unijnej opłaty związanej z emisją dwutlenku węgla przez samoloty – podał tamtejszy minister lotnictwa, Ajit Singh.
Unia zażądała od indyjskich przewoźników podania do 31 marca bieżącego roku dokładnych danych o poziomie emisji CO2 przez użytkowane przez nich maszyny, na co minister odrzekł w parlamencie, że wedle jego wiedzy wszyscy krajowi operatorzy ruchu lotniczego odmówili udzielenia takiej informacji, i jest to w całej rozciągłości zgodne ze stanowiskiem rządu.
Wesprzyj nas już teraz!
W ubiegłym miesiącu na podobny krok zdecydowały się Chiny, również odmawiając uiszczania euroopłaty. Obiekcje ma szereg innych państw, w tym Stany Zjednoczone i Rosja, które nie chcą nabywać specjalnych certyfikatów, limitów, i temu podobnych biurokratycznych wymysłów. Twierdzą, że jest to nic innego jak podatek nakładany na przelot spoza Unii Europejskiej, także nad terytorium jako żywo do niej nienależącym, i dodatkowo niezgodny z prawem międzynarodowym.
Bruksela broni się, że opłata jest konieczna, by do 2020 roku udało się zmniejszyć poziom emisji dwutlenku węgla o założone przez nią 20 procent, choć jako żywo ciężko tu znaleźć jakieś przełożenie. W grudniu ubiegłego roku legalność opłaty potwierdził Europejski Trybunał Sprawiedliwości, co skądinąd nie dziwi.
Obligatoryjny od stycznia przyszłego roku podatek emisyjny ma podnieść koszta każdego biletu na przelot długodystansowy o 12 euro, czyli ok. 16 dolarów.
Jaka szkoda, że Polska nie może tak jak Indie przyglądać się z zewnątrz radosnej twórczości brukselskich urzędników, tylko musi ją aplikować u siebie. Indiom gratulujemy zdrowego rozsądku.
Piotr Toboła