Amerykański sekretarz stanu John Kerry przeprosił za stwierdzenie, że Izrael może stać się „państwem apartheidu”, o ile jego władze nie porozumieją się z Palestyńczykami. Polityk podkreślił, że „gdyby mógł cofnąć taśmę” to „użyłby bardziej odpowiedniego słowa”.
Uwagi Johna Kerry’ego rozsierdziły środowiska żydowskie. Bliski współpracownik prezydenta Baracka Obamy miał wypowiedzieć kontrowersyjne słowa w ubiegły piątek podczas zamkniętego spotkania przedstawicieli Komisji Trójstronnej – donosił portal „Daily Beast”.
Wesprzyj nas już teraz!
Amerykański sekretarz stanu od niemal roku angażuje się w negocjacje pokojowe między Palestyńczykami i Żydami. Kerry wychodzi z założenia, że pokojowe współżycie będzie możliwe tylko wtedy, gdy powstaną dwa niezależne państwa. Izrael nie chce jednak uznać Autonomii Palestyńskiej, a Palestyńczycy nie chcą uznać Izraela jako „państwa żydowskiego”.
John Kerry już nieraz wyrażał zniecierpliwienie z powodu braku postępów w rozmowach. Na spotkaniu przedstawicieli Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, Rosji i Japonii, odbywającym się za zamkniętymi drzwiami, polityk miał stwierdzić, że jeśli Izrael nie pogodzi się z Palestyńczykami, to „stanie się państwem apartheidu z dwoma kategoriami obywateli”.
Demokrata spotkał się z falą krytyki. Kerry wydał następnie oświadczenie, w którym podkreślił, że nie pozwoli na to, aby jego zaangażowanie w rozmowy pokojowe z Izraelem było kwestionowane przez kogokolwiek. Zaatakował przeciwników politycznych i zaprzeczył też, jakoby „kiedykolwiek publicznie czy prywatnie powiedział, że Izrael jest państwem apartheidu, czy też zamierza się nim stać”. Kerry dodał w tym samym oświadczeniu, że wie, iż „słowa mogą być źle zrozumiane, nawet w sposób niezamierzony” i gdyby mógł „cofnąć taśmę”, to wybrałby „inne określenie, aby opisać moje głębokie przekonanie, że jedynym sposobem na długoterminowe istnienie państwa żydowskiego i pokojowe współistnienie dwóch narodów jest utworzenie dwóch państw”.
Wypowiedź wywołała niemal natychmiastową reakcję republikanów. Eric Cantor zażądał przeprosin, a Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych wraz Ligą Przeciwko Zniesławieniu oceniły użycie słowa „apartheid” jako „obraźliwe” i „niepokojące”. Abe Foxman, prezes Ligi Przeciwko Zniesławieniu, uznał uwagi sekretarza stanu za „zaskakujące i głęboko rozczarowujące”. Tłumaczył, że to niedopuszczalne, by „dyplomata z taką wiedzą i znajomością demokratycznego państwa Izrael zdecydował się użyć tak nieodpowiedniego terminu”. Z kolei senator Ted Cruz z Teksasu wezwał Kerry’ego do wycofania się z przedstawionej opinii, senator Marco Rubio z Florydy – prawdopodobny kandydat na prezydenta w 2016 r. – określił wypowiedź sekretarza stanu jako „oburzającą i rozczarowującą”. Kerry broniąc się przekonywał, że tego typu określeń używali izraelscy politycy, w tym premier Benjamina Netanjahu i jego poprzednicy: Ehuda Barak i Ehuda Olmert.
Komentatorzy polityczni nie dziwią się reakcji sekretarza stanu. John Kerry zainwestował dużo czasu i energii starając się doprowadzić strony do samych negocjacji. W ubiegłym roku wyraził przekonanie, że w ciągu dziewięciu miesięcy od wszczęcia rozmów Żydzi i Palestyńczycy powinni podpisać ostateczne porozumienie pokojowe. Termin zawarcia prozumienia upłynął we wtorek. Tymczasem obu stronom udało się jedynie podpisać ramową umowę o przedłużeniu negocjacji.
Źródło: newsmax.com, AS.