W rocznicowej aurze chocimskiego zwycięstwa, które odnieśliśmy przy walnym udziale armii kozackiej, warto zapytać: czy Ukraina mogła była ostać się w Rzeczypospolitej? Czy na pewno musieliśmy ją utracić – wraz z naszą mocarstwowością – na rzecz Moskwy, aby potem mieć w niej wroga? I jaka nauka stąd płynie?
Niektórzy powtarzają, że nacjonalizmy to wytwór XIX wieku, że wcześniej ich nie znano i że dopiero wtedy, w stuleciu XIX, powoli ukształtował się naród ukraiński, poniekąd pod dyktando poezji Tarasa Szewczenki. Naród młody, bez głębokiej tradycji. Stąd też Polacy, zwłaszcza ci z Kresów rodem, mają skłonność do poczucia wyższości wobec Rusinów. Jak pan Zagłoba, który wysłuchawszy opowieści o braterstwie pana Muszalskiego z kozakiem Dydiukiem, ocknął się i skonkludował: Cham chamem.
Jedna z naszych babć-ciotek, panna z dworu pod Pińskiem, z lubością powtarzała krótki kurs literatury ukraińskiej, charakteryzujący jej trzy epoki: W pierwszej epoce powstały liczne arcydzieła, ale się nie zachowały, druga epoka to Taras Szewczenko, a trzecia epoka dopiero nadejdzie. Znana poznańska aktorka, która młodość spędziła we Lwowie, mówiła nam:
Wesprzyj nas już teraz!
– Co? Ukraińska inteligencja? Nie przypominam sobie czegoś takiego.
Podobnie opowiadano o ukraińskiej szlachcie: że jej nie było. Zofia Kossak opisuje w Pożodze, na podstawie własnych wspomnień, jak to po roku 1917 twórcy państwa ukraińskiego na siłę dostrajali prostą, chłopską ukraińszczyznę do funkcji języka urzędowego. Mówi się też, że „z braku laku” sztucznie doczepiono do dziejów narodu ukraińskiego legendę kozacką, bo przecież Kozacy nie tworzyli narodu, tylko ekipę swoistych zbójcerzy, złożoną tyleż z ludzi ruskich, co z polskich oraz wszelakich innych uchodźców i banitów: niejaki Chmielnicki był przecie polskim szlachcicem.
A co do polskiego ucisku, ruscy Kozacy podczas swoich powstań występowali przeciw własnym ruskim kniaziom – bo kimże byli Wiśniowieccy, Ostrogscy, Zbarascy, Zasławscy, jak nie ruską krwią z krwi i kością z kości? Darmo więc nasi lewacy będą nam wmawiać, że traktowaliśmy Ukraińców jak Murzynów: bo po pierwsze na pewno nie jak Murzynów (nie było tu rasowych uprzedzeń, tylko stanowe), a po drugie nie my, lecz ruscy panowie mówiący po polsku.
Nie podbój, ale Polska
Wszystko to prawda… ale nie do końca. Zacznijmy od tego, że nacjonalizmy istniały od zawsze, a wiek XIX tylko nimi inaczej żonglował. Owszem, nie kolonizowaliśmy Rusi, a ziemie ruskie weszły w skład państwa Jagiellonów na mocy praw dynastycznych i międzynarodowych układów. Szlachta prawosławna zyskała te same przywileje, co katolicka. Niemniej od samego początku unii jagiellońskiej rysował się problem stosunku Kościoła katolickiego do schizmy oraz problem wyższości rycerstwa polskiego wobec rycerstwa ruskiego, a potem także mieszczaństwa obu nacji. Kościoły nie miały równego statusu – prawosławni biskupi nie zasiadali w senacie.
Owszem, prawosławni to spadkobiercy wielkiej tradycji wschodniego Kościoła, w którym przez pierwsze tysiąclecie silniej biło serce chrześcijaństwa. Ale gdy Konstantynopol stał się Stambułem, a centrum prawosławia przewędrowało do Moskwy – sytuacja się odwróciła. Światły Zachód górował odtąd nad ciemnym Wschodem. Mimo to kultura religijna średniowiecznej Rusi Kijowskiej – narodzona jeszcze za świetności Bizancjum – stała wysoko. Mając na uwadze to dziedzictwo, w wieku XVI nasz kardynał Hozjusz, podczas debaty o wprowadzeniu języka narodowego do liturgii, protestował przeciwko polszczyźnie – bo nie była liturgicznie i telogicznie sprawna – ale dopuszczał staro-cerkiewno-słowiański.
Unia Kościołów
Od czasu rozłamu pomiędzy Kościołem Wschodnim a Zachodnim pojawiały się różne pomysły na ich pojednanie. Nasz król Zygmunt III postanowił je ziścić. Nie miejsce tu na opisywanie zabiegów, które podjął, aby wreszcie w roku 1596 doprowadzić do zawarcia unii brzeskiej. Ta historyczna chwila była wielkim osiągnięciem i wypada się nią chlubić. Wprawdzie po wiekach historycy podkreślali, że stała się źródłem nowych konfliktów i podziałów, jednak przyniosła jedność Kościołów, której nie było wcześniej – aczkolwiek niemal tylko w obrębie Rzeczypospolitej i nie od razu, bo wprowadzano ją z wielkimi oporami. Paradoksalnie z biegiem stuleci unicki grekokatolicyzm stał się narodowym wyznaniem ukraińskim (i dlatego przed wojną administracja II RP faworyzowała tym razem… prawosławnych kosztem unitów).
Przystępujący do unii, zachowując własną liturgię i odrębną hierarchię, zmieniali tylko obediencję – na rzymską. A jednak (niestety?) unickich biskupów też nie dopuszczono do senatu, jak prawosławnych, mimo że nie byli już schizmatykami. Z kolei prawosławnych, którzy unii nie zaakceptowali – czekały represje. Nie pozostali dłużni i wkrótce Jozafat Kuncewicz został pierwszym unickim świętym-męczennikiem. A cały konflikt rozgrywała też i Moskwa.
Kozacy, prawosławni zbójcy
Tuż przed bitwą chocimską (1621) prowadzono dramatyczne negocjacje. Kozacy – zażarci obrońcy prawosławia – w zamian za przystąpienie do walki zażądali przywrócenia szeregu praw. Król przyobiecał wziąć to pod rozwagę, stanęli więc po stronie Rzeczypospolitej przeciwko poganom. Kiedy potem podczas rozmów pokojowych, Turcy postawili warunek, aby Polacy odstąpili od sojuszu z Kozakami i ukarali ich przykładnie za napady na czarnomorskie wybrzeże – Jakub Sobieski zanotował godną odpowiedź naszej delegacji: Odstąpić się nam i karać nie godzi ich, którzy taką posługę, na jaką i sami Turcy patrzą, ojczyźnie naszej czynią, i już nie swawolnymi, ale są towarzyszami naszymi.
To piękne, jakże rzymskie z ducha zdanie wskazuje przy okazji na prawdziwe sedno sprawy. Kozacy tym razem nie powinni być traktowani jako swawolni, bo walczyli razem z nami. Generalnie jednak byli swawolni – to ich naturalny status. To bowiem ludzie, którzy nie zamierzali się nikomu podporządkować, żyli z wojny i dla wojny. Nie można było być ich pewnym: nawet pod Chocimiem rozważali podniesienie buntu, wcześniej zaś zabili swojego atamana Borodawkę, którego zastąpił Sahajdaczny. Strach się znaleźć w takim towarzystwie!
Póki szli w bój z polskimi hetmanami, byli przydatni – sławiono ich wtedy; Hawryło Hołubek, Kozak sarmackiego pola, drugi słowieński Scewola (jak powiada staropolska duma) trafił do panteonu wielkich wojowników Rzeczypospolitej. Ale czas pokoju okazywał się dla Kozaków nie do zniesienia, bo bez rabunku i napaści trudno im było żyć i wyżyć. Stąd zadrażnienia na granicy polsko-tureckiej, którą nieustanne najeżdżali. Owszem: można było zapewnić sobie spokój, biorąc ich na żołd. Ale przcież nie można było opłacić wszystkich, tylko część, zwaną Kozakami regestrowymi. A co z resztą? Tych nasi wielcy panowie – jako się rzekło, potomkowie ruskich kniaziów – próbowali przymusić do bytowania w poddaństwie. Takie postępowanie z zawodowymi wojownikami nie wróżyło dobrych efektów.
Nic dziwnego też, że wybuchające co jakiś czas bunty kozackie miały poparcie zarówno chłopskiej czerni, jak i prawosławnego duchowieństwa, a potem mieszkańców Kijowa i wielu innych miast. Dla nich Kozacy byli bohaterami ich języka, wiary i narodu. Owszem. Ale nie było tak na całej Rusi. Wiele ruskich miast dało dowód heroicznej wierności Rzeczypospolitej, drżąc przed kozackimi „wybawicielami”. Bartłomiej Zimorowic, lwowski patrycjusz, opisuje kapitalną scenę, jak to podczas oblężenia Lwowa przez Chmielnickiego Kozacy, zrabowawszy cerkiew, urządzili w niej rzeź zgromadzonych tam wiernych; jeden z prawosławnych wołał do nich, że jest tej samej wiary – i co usłyszał w odpowiedzi?
Mięsem lackim kości twe obrosły;
Przeto jeśli się dostać chcesz z nami do nieba,
Obić ci mięso lackie z kości ruskich trzeba.
Nieźli obrońcy prawosławnej wiary, nie ma co! A bohater tej opowieści powiada, że Kozacy to dlań znajomi naszyńcy, sąsiedzi i pobratymowie, ale też zbójcy domowi. No tak. Bo zawodowi wojownicy mogą być dobrym sojusznikiem, ale sąsiadem…?
Kozaczyzna nie mogła się dobrze skończyć, przynajmniej w takiej formie, jaką miała. A jednak po wybuchu powstania Chmielnickiego szlachta nasza, czyniąc swego rodzaju rachunek sumienia, prócz inwektyw rzucanych na bestialskich buntowników, wskazywała również na własną, czyli Polaków (tak, mowa o narodowości) pychę i nieliczenie się z Rusinami, i na obcesowe traktowanie Kozaków – co musiało doprowadzić do wybuchu.
Finał i pytania
Po połowie XVII wieku Kozacy zawarli ugodę perejasławską z Moskwą – odbierając nam lewobrzeżną Ukrainę z Kijowem. Ta sama Moskwa, już jako Rosja, wkrótce zastąpiła Rzeczpospolitą w roli głównego mocarstwa środkowo-wschodniej Europy. Bez wyrzutów sumienia zlikwidowała Kozaków – tych samych, dzięki którym Ukraina wpadła jej w ręce, a potem uczyniła z Ukraińców Małorosjan, czyli gorszych Rosjan. Grekokatolików zdelegalizowała. I ostatecznie pobiła Turków.
Zawsze myślę, że Rosja ukradła Rzeczypospolitej jej przeznaczenie. Ale gdzie tkwił nasz błąd? W staraniach króla Zygmunta III o jedność Kościoła? W polskim ustroju? W traktowaniu Kozaków? Tylko jak traktować zawodowych zbójców? Czyli że nie było wyjścia? Myślę, że wyjście było. Na pewno. I płynie stąd nauka dotycząca również i naszej współczesnej sceny politycznej. Jaka? Być może dowiemy się dopiero po tamtej stronie życia.
Jacek Kowalski
Tekst został opublikowany w 83. numerze magazynu „Polonia Christiana”
– kliknij TUTAJ i zobacz jak zamówić pismo