W czasach, gdy Skandynawowie robią wszystko, by wystraszyć nas swoimi mrocznymi i nierzadko odrażającymi kryminałami, pojawiają się książki o zbrodni, które potrafią ujmować. Kto może nas ująć? Na przykład Alex Grecian swoimi „Scotland Yardem”.
Moda na kryminały skandynawskie, intensywnie promowane w Polsce, to skuteczny „odstraszacz” dla co poniektórych amatorów sięgania po ów gatunek literacki. Oczywiście, przyznajmy, kryminał nie należy do gatunków wysilających intelekt, ale może pomóc w odprężeniu, jako lektura świetnie komponuje się z poduszką. Poza tymi skandynawskimi. Trudno powiedzieć czy na ich mroczną, lepką atmosferę wpływa ponury klimat północy Europy czy też coraz większa eskalacja brutalności w szerokorozumianej kulturze. Maleje bowiem liczba ludzi, którzy przeczytawszy kilka stron książki, przestraszy się opisanymi w niej wypadkami, chyba, że krew będzie w niej tryskać niczym fontanna, a opisy nie będą wzbudzać obrzydzenia. Inna sprawa, że to co wstrętne niestety przyciąga i na tym biznes robią skandynawscy autorzy, wśród których są lepsi i gorsi pisarze, ale wszyscy cierpią na grafomanię – produkują bowiem swoje książki pracując niczym małe, odpowiednio zaprogramowane maszynki.
Wesprzyj nas już teraz!
Powyższy wstęp był konieczny, ponieważ to właśnie Skandynawia wyznacza dzisiaj standardy kryminalnej powieści. To autorzy z tej właśnie części Europy zalewają księgarskie półki masą książek – ponurych, depresyjnych i naprawdę przerażających. Brakuje w nich lekkiego a zarazem pięknego języka Agathy Christie. Nieco bliżej im do dusznej atmosfery książek Raymonda Chandlera, ale ten pisał jednak z lekkim przymrużeniem oka, co sprawiało, że kolejne strony zdawały się ukazywać komiksową niemal wizję wydarzeń, opisanych świetnym językiem. Czy w takim razie dzisiaj prawdziwych kryminałów już nie ma? Są. Chociażby książka Alexa Greciana „Scotland Yard” przywracająca nieco wiarę w to, że powieść o zbrodni może być jeszcze porządna.
Gracja Greciana
Grecian przede wszystkim napisał powieść inteligentną. Nie dba specjalnie o to, by trzymać nas w nieustannym napięciu, raczej szarpie od czasu do czasu cuglami akcji tak, że raz serce zabije czytelnikowi szybciej, by potem przez długi, długi czas – zdecydowanie za długi jak na kryminał – zajmować nas rzeczami zgoła innymi. A to Londynem, a to życiem codziennym mieszkańców Anglii, a to znów psiocząc na ówczesne zacofanie medycyny i technik śledczych. I, o dziwo, czyta się to świetnie! Autor „Scotland Yardu” nie pozostawia po sobie ani kilku stron nudy. Doskonale daje się poznać jego fascynacja Anglią z przełomu XIX i XX wieku, pisarska elegancja i zgrabna umiejętność mieszania napięcia z wątkami obyczajowymi.
Co ważne, „Scotland Yard” nie jest ani obrzydliwy, ani nie ocieka wulgarnymi i surowymi opisami intymnych relacji damsko-męskich. Grecian jest subtelny, nie epatuje. Zło jest dla niego złem, dobro dobrem. Źli ludzie są brzydcy, a dobrzy mają miła aparycję i przystępne charaktery. Ale amerykański pisarz – być może mimo pewnych starań – nie wyzbył się zaschniętych naleciałości postnowoczesnego umysłu. Musi bowiem szczerze oburzać się co i rusz na tragiczne warunki bytowe londyńskiej biedoty, brak rozbudowanego systemu opieki społecznej, problem ciężkiej i niebezpiecznej pracy dzieci. Szkoda, że Grecian nie mógł wybić się ponad własne oburzenie i po prostu nam to pokazać, odcedziwszy nieco krajobraz tamtych lat od swoich gęstych przemyśleń. Tak po prostu – jako chłodny narrator i obserwator. Bez jego emocjonalnego spojrzenia na Londyn przełomu wieków, być może dowiedzielibyśmy się o realiach tamtych czasów nieco więcej, a wycieczka do Londynu końca XIX wieku mogłaby być znacznie bardziej pasjonująca. „Scotland Yard” jest bowiem żywym dowodem na to, że jego autor jest pasjonatem opisywanych czasów, szkoda więc, że ową pasję trwoni na niemal nieustanne próby pokazywania czytelnikowi tragedii ówczesnego ubóstwa i problemów wynikających z rozwarstwienia społecznego.
Grecian jednak nie wpadł na szczęście zbyt głęboko w pułapkę, w którą złapał się z kolei scenarzysta Anthony Horowitz, podejmując się swego czasu napisania kontynuacji Sherlocka Holmesa. Nie tylko wypadł on wyjątkowo blado na tle twórcy tej postaci – co akurat nie jest niczym niezwykłym – ale popadł też w przesadny moralitet pod tytułem: „patrzcie jak to było źle, cieszcie się, że dzisiaj żyje się wam dobrze”. To diagnoza cokolwiek chybiona, bo choć niewątpliwie skala ubóstwa w krajach naszej cywilizacji jest niższa niż ówcześnie, to jednak pojawiają się nowe problemy społeczne i realne zagrożenia związane nierozerwalnie z nieustannym parciem naprzód, zatracaniem się w postępie. Na tle Horowitza Grecian nie wypada więc najgorzej ze swoim amerykańskim oburzeniem na tragiczne skutki nie tyle nawet społecznych nierówności, ile egoizmu i etycznego upadku ówczesnych bogatszych warstw. Swoje oburzenia wynagradza nam jednak – i całe szczęście – dobrym piórem oraz znawstwem epoki.
Odzyskać wiarę w kryminał
Wspomniani skandynawscy twórcy powoli odbierają wiarę w kryminał naiwnie chyba wierzącym w to, że w czasach powszechnie dostępnych i nierzadko lubianych horrorów klasy B, można jeszcze wzbudzić emocje bez epatowania okrucieństwem. Tymczasem masowe chłonięcie książek tworzonych przez autorów z północnej Europy odbiera tę nikłą nadzieję i może w końcu doprowadzić do depresji wielu miłośników klasyki tego gatunku. I pomyśleć, że współcześni autorzy kryminałów jak gdyby nigdy nic tworzą ociekające krwią historie o odciętych dłoniach, rozkawałkowanych ciałach, gwałtach i innych wynaturzeniach, gdy wspomniana już Agatha Christie zbulwersowała powieścią, w której… narrator okazał się mordercą. Wówczas uznano to za poważne naruszenie konwencji. A dzisiaj? Gdyby jakieś stowarzyszenie twórców kryminałów wyrzuciło skandynawskiego autora za zbytnie epatowanie brutalnością – pół Norwegii lub Szwecji popłakałoby się ze śmiechu, a drugie pół rozbolałby brzuch.
Takie mamy czasy i – cóż poradzić – trzeba na nie psioczyć. Dobrze, że Grecian zdobył się więc na pewną elegancję bijąc nią po głowie twórców tzw. mrocznych kryminałów. Oczywiście i w „Scotland Yardzie” polała się krew, ale jednak jakoś inaczej, ze świadomością, że to tylko na chwilę, że zło nie jest immanentnie wpisane w snutą opowieść i, że spektakularnie przegra wraz z ostatnimi stronami książki. Dobrze więc, że Grecian napisał „Scotland Yard”.
Krzysztof Gędłek
Scotland Yard, Alex Grecian, wyd. Albatros, Warszawa 2014