Najlepszą pomocą w trwaniu na modlitwie – jest sama modlitwa; pokorna prośba do Ducha Świętego o dar modlitwy. Choć każdy człowiek miewa z modlitwą problemy, modlenie się jest dla człowieka najbardziej naturalnym środowiskiem życia – mówi o. Dawid Grześkowiak OP w rozmowie z portalem PCh24.pl.
PCh24.pl: Proszę Ojca, jaką rolę w naszym życiu pełni modlitwa?
O. Dawid Grześkowiak OP: Św. Augustyn powiedział, że niespokojne jest nasze serce dopóki nie spocznie w Bogu. Jesteśmy tak stworzeni, że nasze serce jest skierowane ku Niemu. To znaczy, że w sposób niemalże odruchowy pragniemy i szukamy Boga. Wydaje mi się, że nie będzie błędem zdefiniowanie istoty ludzkiej, jako homo orans – człowiek modlący się. Modlitwa jest naszym najbardziej naturalnym środowiskiem życia, naturalną postawą człowieka. Modlitwa pełni absolutnie kluczową rolę w naszym życiu. Bez niej jesteśmy istotami ciągle głodnymi i spragnionymi. Nierzadko wtedy szukamy zaspokojenia w tym, co nie może nas nasycić, w rzeczach materialnych, przemijających przyjemnościach. Jest to nieustanna pogoń za wiatrem i skazywanie się na poczucie pustki i niespełnienia. W modlitwie natomiast nie tylko stajemy przed tajemnicą Boga, która stopniowa się dla nas odsłania, ale także odkrywamy tajemnicę swojego własnego serca, swojej tożsamości, sensu naszego istnienia. Odkrywamy także swoją godność. Pięknie o tym powiedział św. Jan XXIII, papież: Nigdy człowiek nie jest tak wielki, jak wtedy, gdy klęczy.
Czym w ogóle jest modlitwa?
Powstało wiele definicji modlitwy i każda ma w sobie coś z prawdy, ale chyba każda ma też swoje braki. Najczęściej mówi się, że to rozmowa z Bogiem. Natknąłem się niedawno na artykuł zatytułowany „Homo orans. Między mową i milczeniem”, który opisuje modlitwę jako wydarzenie, które odbywa się pomiędzy dwoma biegunami: mowy i milczenia. Nawet na czysto ludzkim poziomie potrafimy sobie chyba wyobrazić taką sytuację, gdzie mówi tylko jedna strona. Czysty monolog. Każdy kto doświadczył czegoś takiego, wie jakie to trudne doświadczenie. Wtedy tak naprawdę nie ma spotkania, nie nawiązuje się więź. Potrzebne jest wspólne pragnienie wyjścia poza własne „ja”. Bóg jest zawsze na to gotowy, zawsze otwarty i czekający na człowieka. Chociaż nasze słowa są ważne, mamy potrzebę wylania serca przed Panem, to jednak jeśli nie usłyszymy tego, co On chce nam powiedzieć tracimy bardzo wiele. Słowo Boga ma przecież moc stwórczą. Bóg chce tworzyć w nas rzeczy nowe, nowe przestrzenie miłości. Możliwe jest to tylko wtedy, gdy odważymy się na chwilę zamilknąć. Mów Panie, bo sługa twój słucha (1 Sm 3, 10).
Dlaczego należy się modlić?
Zawsze kiedy wzrasta w nas Królestwo Boże, rozwija się w nas Boża miłość, to wtedy także wzrasta nasza wewnętrzna wolność. W tej optyce jest coraz mniej miejsca na słowa takie jak: należy, trzeba, powinno się, musimy. Radosnego dawcę miłuje Bóg (2 Kor 9, 7), pisze święty Paweł, ale wcześniej dodaje, że niech każdy przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym. Zatem w perspektywie miłości to serce nas przynagla do dobra, wszystko czynimy z miłości. Zatem słowo „muszę” zamienia się na: „nie mogę Ci Panie odmówić, tak bardzo Cię kocham”. Myślę, że widać tę subtelną, ale ważną różnicę. Zmieniając zatem nieco pytanie: Dlaczego pragnąć modlitwy? Ponieważ chcę spotkać się z Osobą, którą kocham. Jestem jednocześnie świadomy jak słaba jest moja miłość i tym bardziej potrzebuję spotkania z tym, który jest jej źródłem. Nie ma miłości, nie ma przyjaźni, nie ma w ogóle jakiejkolwiek relacji bez spotkań. Jeśli chcę nawiązać więź z Bogiem, jeśli chcę Go poznać, to nie ma innej drogi jak przez modlitwę.
A co w sytuacji kiedy nie potrafimy się modlić tak jak trzeba?
Nie ma chyba człowieka, który by nie miał problemów z modlitwą. Sam je przeżywam. Ojcowie pustyni mówili, że w modlitwie nigdy nie osiągniemy cnoty, czyli takiej sprawności, że będzie nam przychodziła z łatwością. Do śmierci będzie trzeba o nią walczyć. Myślę, że zły duch jeśli chce zniszczyć człowieka, to przede wszystkim uderza w modlitwę, bo wie, że człowiek tylko bez Boga staje się słaby. Dopóki w Nim trwa, jest bezpieczny. Wydaje mi się, że najgorsza modlitwa to taka, której po prostu nie ma. Wszystko inne już jest jakimś zwycięstwem. Samo natomiast pytanie zawiera już w sobie dobrze znaną odpowiedź z Pisma Świętego Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8, 26). To Duch Święty przychodzi z darem prawdziwej modlitwy. Można powiedzieć, że Ten, który jest miłosną więzią Ojca i Syna, wplata nas w ten nieustanny miłosny dialog Trzech Osób Boskich. Zatem, nie trzeba być mistrzem modlitwy, żeby się modlić, przecież nawet małe dzieci się modlą. Jedyne, co jest potrzebne, to dać Panu Bogu czas, wejść w ten czas z pełnym zaangażowaniem, takim, na jakie nas stać i powierzyć się ufnie Duchowi Bożemu.
Modlitwa to przecież nie tylko odmawianie kolejnych formułek. Trzeba mówić pacierz rano i wieczorem?
Modlitwa to nie tylko mówienie, ale jak już mówimy, to dobrze mówić z sensem. Czasem spotykam się z takim stwierdzeniem, że ktoś woli modlitwę swoimi słowami. Oczywiście nie ma w tym nic złego i to dobra i potrzebna modlitwa, ale jeśli modlimy się tylko swoimi słowami, to może za tym kryć się subtelna pycha, która polega na tym, że ja sam jestem w stanie wszystko wyrazić najlepiej, że jestem w stanie wyrazić całkowicie samego siebie. To niestety niemożliwe. Najdoskonalsza modlitwa Kościoła, czyli Msza święta, cała składa się z formułek. Tam prawie nie ma miejsca na własne słowa, a pomimo tego jest najdoskonalszą formą modlitwy.
Trzeba odmawiać pacierz?
Dobrze jest modlić się rano i wieczorem, a najlepiej częściej. To porządkuje cały dzień. Jeden z psalmów mówi, że siedem razy na dzień Cię wysławiam. Im częściej tym lepiej. Nawet jeśli to będzie krótkie westchnienie, czy akt strzelisty, albo zwykła pamięć o Bogu.
Jak zbliżyć się do Boga i nawiązać z Nim osobistą relację?
Przede wszystkim przez modlitwę, o której tu mówimy i przez sakramenty. Przez te pewne środki dokonuje się nasze nawrócenie, a więc uzdrowienie naszego serca ze skażeniem grzechem a także wzrasta nasza więź z Bogiem. Wszystko rozpoczęło się na chrzcie świętym, to zapoczątkowało w każdym z nas życie łaski i relację przybranego dziecka Boga. Jeśli chodzi o aspekt relacyjny to, na pierwszym miejscu zdecydowanie jest Komunia Święta, która nawet w swojej nazwie zawiera odniesienie do tej jednoczącej więzi z Bogiem. Poza tym mamy narzędzia pomocnicze, w mojej opinii niezbędne i czasem niedoceniane, czyli wszelkie dzieła ascetyczne i pokutne. Dobrze, jeśli nie ograniczamy się tylko do postów nakazanych, ale dokładamy coś więcej. Można zacząć od czegoś, co ja nazywam mikroascezą: codziennie odmawiam sobie jednej, nawet bardzo małej rzeczy. Prawie nieodczuwalne, ale jeśli robimy to z miłości do Boga, może przynieść duże owoce.
A może zbyt często zapominamy również o tym, że modlitwa jest okazją aby podziękować Panu Bogu za wszystko, co otrzymaliśmy?
Kiedy mamy relację z kimś, spotykamy się, z czasem jakoś naturalnie zaczynamy dostrzegać jak wiele zawdzięczamy tej osobie. Jeśli nasza modlitwa jest zdrowa, czyli skoncentrowana na Bogu, nie na sobie, czymś naturalnym będzie wdzięczność. Jeśli nie ma tej wdzięczności, to dobrze zadać sobie pytanie, czy czasem w mojej modlitwie nie koncentruje się tylko na sobie, czy nie jestem zamknięty w swoim ego. Nie dopuszczam wtedy Boga do swojego serca.
Czasami podczas spotkania ze znajomymi – kiedy pojawia się temat modlitwy – ktoś powie, że aby się modlić to musi mieć odpowiedni nastrój. Naprawdę, potrzebujemy nastroju aby się modlić?
Postawa ciała, miejsce do modlitwy, tzw. nastrój, to rzeczy które mogą pomóc, ale jakby to, czy staję do modlitwy, zależało tylko od nastroju, to zawsze będzie można znaleźć wymówkę, żeby się nie modlić. Nastrój może pomóc, jednemu pomaga gotycka świątynia, ktoś inny woli barok a jeszcze inny skromny drewniany kościółek. Podobnie z różnymi świętymi wizerunkami. Wszystko to może pomóc w modlitwie, ale nie może być czymś, co warunkuje naszą modlitwę. Dla mnie ideałem takiej bezinteresownej modlitwy, niezależnej od nastroju, albo nawet wbrew nastrojowi, jest Maryja na Golgocie. Miecz boleści przeszywa Jej serce, a Ona trwa w cichej, kontemplacyjnej modlitwie. To jest niedościgniony wzór życia duchowego, ale w jakimś sensie uczestniczymy w tej modlitwie podczas każdej Mszy świętej, kiedy to uobecnia się dla nas ofiara krzyżowa naszego Pana.
Od czego przede wszystkim zależy to ile czasu spędzamy na modlitwie?
W pierwszym rzędzie od nas. O ten czas trzeba dbać, a nawet walczyć. Nawet jeśli mamy go mało, to warto dać tyle, ile potrafimy. Bardzo lubię takie porównanie, które usłyszałem od jednego z moich braci. Z czasem na modlitwę jest jak z ewangelicznym wdowim groszem. Uboga wdowa dała wszystko co miała, choć było to niewiele, ale to nadal wszystko.
Co może nam pomóc w trwaniu na modlitwie?
Paradoksalnie najlepszą pomocą jest… modlitwa. Pokorna. Uznająca naszą niemoc. O dar modlitwy dobrze jest prosić Ducha Świętego. Do nas zaś należy chociażby konkretne planowanie czasu na modlitwę. Tyle ile mogę, jak się da to zwiększać, ale nie zaniedbując obowiązków. Pomaga też świadomość, że mam już w sobie to pragnienie modlitwy, że Bóg mnie do niej dyskretnie wzywa. Czy można odmówić komuś tak wspaniałemu?
Rozmawiała Marta Dybińska