Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy
Wesprzyj nas już teraz!
Szanowny Panie profesorze, porozmawiamy dzisiaj o wielkiej encyklice wielkiego papieża Benedykta XIV. Chodzi o „Magno cum animi” z 1751 roku – dokument poświęcony nadużyciom w czasie sprawowania Mszy Świętej. Wówczas chodziło o klasyczną Mszę Świętą. Zanim jednak o samej encyklice. Odnoszę wrażenie, że przez wiele ostatnich lat głównym hasłem Kościoła posoborowego była fraza „od eventu do eventu” – od wielkiego wydarzenia do wielkiego wydarzenia. Tu jakieś Pola Lednicy, tam jakieś „Światowe Dni Młodych” etc. Wychodzono z założenia, że wystarczy jeden sukces frekwencyjny, jedno wielkie wydarzenie, na które przybędzie wielu wiernych i będzie można ogłosić, że wszystko jest dobrze, że nie ma żadnego kryzysu wiary, że wszystko zmierza we właściwą stronę… Nieważne, że tego typu wydarzeniom bardzo często towarzyszą różne nadużycia liturgiczne bądź sakramentalne. Ma być dobrze i biada temu, kto twierdzi, że jest inaczej…
Wielkie zgromadzenia nie są miarą skuteczności duszpasterskiej. Z tego, co mi wiadomo, choćby z Pisma Świętego, Pan Jezus nie notował sukcesu poprzez wielkie zgromadzenie. To, że ludzie za nim szli nie zawsze przekładało się na to, czego On oczekiwał i chciał sprawić. Sądzę więc, że jeśli Kościół będzie podążał taką właśnie drogą, jaką Pan to opisał, co zresztą widzieliśmy wielokrotnie w ostatnich latach, to niczego nie osiągnie. Liczba jest ważna, ale nie najważniejsza. Kościół powinien być masowy – co do tego nie ma żadnych wątpliwości, bo chce zbawiać wszystkich, ale liczy się przede wszystkim to, czy ludzie żyją nauką, jaką Kościół głosi. Czy mają katolicki światopogląd? Życie tą nauką jest prawdziwą drogą Kościoła i wiernych, a nie sama liczba wiernych, którzy wzięli udział w jednym, czy drugim wydarzeniu, a potem – w życiu – nie dają żadnego świadectwa.
W ostatnim czasie niektórzy kapłani, a nawet biskupi doszli do wniosku, że sam event nie wystarczy. W związku z tym próbują oni przyciągać ludzi do Kościoła kolejnymi nadużyciami. Dzisiaj ze świecą szukać kogoś takiego jak Benedykt XIV, który bardzo mocno zareagował na dopływające do niego informacje o nadużyciach w czasie sprawowania Mszy Świętej.
Encyklika „Magno cum animi”, czyli „Z wielkim bólem duszy” to bardzo poważne wystąpienie papieskie z połowy XVIII wieku normujące postanowienia, przepisy i obyczaje dotyczące sprawowania kultu Świętej Eucharystii. Kultu Ofiary Ołtarza. Tak się złożyło, że encykliki mamy różne co do formy. Mamy encykliki pisane do całego episkopatu świata i mamy encykliki takie jak „Magno cum animi” – do Kościoła partykularnego czy też danej jego prowincji. Jest to dokument skierowany do prymasa Polski Adama Komorowskiego. Dodajmy jeszcze, że w Polsce panuje wówczas August III z dynastii saskiej. W Rzymie z kolei panuje papież Prospero Lorenzo Lambertini, który przyjął imię Benedykt XIV po trwającym prawie pół roku konklawe w 1740 r. Nie było dłuższego konklawe w historii nowożytnej Europy jak to właśnie. Pół roku trwał spór kardynałów o wybór papieża, z którego zwycięsko wyszedł właśnie Lambertini. Historycy są zgodni, że był to najwybitniejszy papież XVIII wieku, mimo że sam wyrażał się o sobie z wielką skromnością. Służył wiedzą i dystansem do dóbr tego świata, jak przystało na człowieka Kościoła. Panować mu przyszło w czasie, który określił historyk Emanuel Rostworowski „południem wieku Oświecenia”, w swojej monumentalnej syntezie XVIII stulecia. A więc trwał szturm ideologii Oświecenia na Kościół. Tak przygotowywała się rewolucja. Benedykt XIV był intelektualistą. Co ciekawe, nie wahał się korespondować nawet z zaciekłym ateistą Wolterem. Oczywiście papież próbował go nawrócić, a nie ulegać jego poglądom. Dodam jeszcze, że Benedykt XIV to papież, który przyznał wspomnianemu już prymasowi Adamowi Komorowskiemu i jego następcom prawo noszenia szat kardynalskich bez konieczności uzyskania purpury kardynalskiej jako arcybiskupom gnieźnieńskim. Mamy więc do czynienia z papieżem, który zapisał się w historii Polski, a w historii Kościoła był to przede wszystkim papież, który skodyfikował definitywnie procedury kanonizacji i beatyfikacji. Napisał słynne dzieło po łacinie, z którego się uczono w kościelnych zakładach naukowych do II Soboru Watykańskiego. Był to podręcznik pt. „Doctrina de servorum Dei beatificatione et beatorum canonizatione” i bez wątpienia jest to najpoważniejsze osiągnięcie tego papieża jako prawnika i teologa, oczywiście oprócz innych licznych pism, takich jak kilkadziesiąt encyklik.
Encyklika „Magno cum animi” to reakcja Benedykta XIV na nadużycia związane ze sprawowaniem kultu Eucharystii. Nie są to nadużycia polegające na chęci zbezczeszczenia Ofiary Ołtarza, ale przez różne takie zachowania, jak na przykład kaplice prywatne (choćby w pałacach magnackich), czy kościołach prywatnych, w których nie zawsze były przestrzegane normy i przepisy prawa kanonicznego i liturgicznego. Dlatego właśnie papież atakuje i zwalcza objawy nadużyć, domagając się oczyszczenia życia Kościoła z takich naleciałości.
Zanim przejdziemy do omówienia najważniejszych punktów dzisiejszego dokumentu, pozwoli Pan, Panie profesorze, że podzielę się z naszymi Szanownymi Czytelnikami krótką opowiastką:
Dwa dni przed naszą rozmową Pan prof. Marek Kornat zadzwonił do mnie i powiedział:
„Panie redaktorze, jestem w bibliotece, w Jagiellonce. Znalazłem tu dość obszerną literaturę na temat pontyfikatu Benedykta XIV i sporządzonych przez niego dokumentów, ale nie mogę znaleźć encykliki Magno cum animi w języku polskim”.
Pomyślałem wówczas: co za przypadek…
To prawda. Chciałem przeczytać tę encyklikę albo po łacinie, albo po polsku. W starym katalogu Biblioteki Jagiellońskiej pod hasłem „Benedykt XIV” zgromadzono sporo pozycji, w tym wspomniane dzieło o beatyfikacji i kanonizacji sług bożych. Nie znalazłem jednak tej encykliki, tego pisma do prymasa Komorowskiego i do Episkopatu Polski.
Benedykt XIV w dokumencie, o którym rozmawiamy, zwracał uwagę, że nadużycia w sprawowaniu Mszy Świętej, które były przyczynkiem do napisania „Magno cum animi”, wynikały bardzo często z „pychy” i – mówiąc kolokwialnie – z popisywania się biskupów, jakby chcieli oni powiedzieć: „Jestem biskupem, więc mogę i co mi zrobicie? Mogę odprawiać sobie Mszę gdzie chcę, jak chcę i nic nikomu do tego” – czytamy między wierszami tego dokumentu. Rzeczywiście tak było?
Musimy wziąć pod uwagę, że dokument ten powstał w czasach, kiedy istniało bardzo poważne zjawisko nadużyć wyższej hierarchii mimo wiekopomnych reform i rozporządzeń Soboru Trydenckiego ciągle Kościół miał problemy z zaprowadzeniem porządku i dyscypliny. Dodajmy jeszcze jedną rzecz, którą niejednokrotnie podkreślałem już w naszych rozmowach: Kościół wówczas nie był wolny. Przywołam konkretny przykład: jeden z najgorszych ludzi, jakiego postawiono na czele Kościoła w Polsce, czyli Gabriela Podoskiego, który prowadził życie całkowicie świeckie. Był pseudo-duchownym. Został on mianowany prymasem Polski przez Stanisława Augusta na polecenie Katarzyny II, która w ten sposób chciała zadać skuteczny cios Kościołowi w Polsce. Podoski był człowiekiem, którego życie kształtowało się jako pasmo niekończących się nadużyć. Wiele wskazuje na to, że był to człowiek niewierzący, który podobno w życiu odprawił jedną Mszę – prymicyjną (bo musiał). Na więcej nie miał czasu… Takie przypadki więc się zdarzały. Podoski to przykład oczywiście skrajny, ale wskazuję go, ponieważ najlepiej ilustruje on, iż w tamtym czasie trwał dopływ do Kościoła na stanowiska hierarchiczne ludzi, których stawiała tam władza świecka, wcale nie motywując się jego dobrem. Biskupów mianowali królowie. Papież nadawał im jurysdykcję kanoniczną, ale za wybór i mianowanie odpowiadali królowie. To oni personalnie decydowali. Kościół więc nie był wolny, co warto powtórzyć raz jeszcze. Kościół był w tych warunkach w niezwykle trudnej sytuacji, a hierarchowie, co do których można było mieć bardzo wiele do życzenia, tylko jeszcze pogłębiali ten kryzys. Trzeba tutaj dodać, że owe nadużycia, o których traktuje encyklika „Magno cum animi” były także powiązane z tym zjawiskiem. Oczywiście Oświecenie robiło swoje – wprowadzało atmosferę racjonalizmu, indyferentyzmu i sceptycyzmu.
Bardzo wiele osób nawołuje dzisiaj, żeby przywrócić Mszę Świętą Trydencką i zlikwidować Novus Ordo Missae i z miejsca wszystkie problemy w Kościele zostaną rozwiązane, nastanie prawdziwa wiosna etc. Czytając encyklikę „Magno cum animi” okazuje się, że podczas sprawowania Mszy Świętej Trydenckiej również dochodziło do nadużyć i w związku z tym należy powiedzieć wprost: przywrócenie Mszy Świętej Trydenckiej to nie wszystko… Jest to jeden z kroków do odnowy Kościoła… Co jeszcze powinno się stać, żeby taka odnowa faktycznie nastąpiła? W poprzednich odcinkach naszego cyklu rozmawialiśmy m. in. o reformach gregoriańskich; o Soborze Trydenckim; o papieskich dekretach, które ratowały Kościół i wiernych. Co Pana zdaniem dzisiaj należy zrobić? Co musi się stać?
Do Mszy normalnej (zwanej „trydencką”) należy jak najszerzej powrócić. Tu mój pogląd jest jasny, chociaż oczywiście nie ode mnie to zależy. Ale zgadzam się z Panem, iż także tamtą mszę można odprawiać nie dbając o rubryki, postępować z niedbałością czy też nonszalancją. To bezsporne. Ważne jest, że Benedyktowi XIV nie było wszystko jedno. Nie zajmował się czym tylko się da – a więc polityką, sztuką, czy gospodarka Państwa Kościelnego – ale tym co wypełnia misję jego apostolskiego mandatu. To szczególnie ważne przypomnieć w naszych czasach, kiedy już o Stolicy Apostolskiej tego nie możemy powiedzieć.
Kiedy pierwszy raz czytałem encyklikę Benedykta XIV „Magno cum animi” w pierwszej kolejności uderzyła mnie siła argumentów, jakie przedstawia papież, który przywołuje ustalenia Soboru Trydenckiego i swoich „wielkich poprzedników”, m. in. Pawła IV. Mało tego papież wzywa polskich hierarchów, aby odświeżyli sobie pamięć i ponownie sięgnęli po dokumenty soborowe, w których jest wszystko.
Mimo, że minęło prawie 200 lat od Soboru Trydenckiego (w dobie pontyfikatu Benedykta XIV) Kościół cały czas żył tym soborem – jego duchem i nauką. Wykonanie woli soboru było kluczowe i najważniejsze. Nie ma dokumentu papieskiego, w którym nie powoływano by się na ten sobór. Skoro Pan wspomniał przy okazji tej encykliki poprzedników papieża Lambertiniego, na których powołuje się on sam, to jest tam istotnie Paweł IV oraz Paweł V, Innocenty III i Klemens XI, który w 1703 roku wydał dekret o sprawowaniu Najświętszej Ofiary. Chodzi przede wszystkim o to – zresztą przypominał to niejednokrotnie kardynał Joseph Ratzinger – że naturalnym miejsce sprawowania Najświętszej Ofiary jest Kościół, a Eucharystia powinna być odprawiana przy Ołtarzu. To jest norma i jej należy się trzymać! Kościół nie mówi oczywiście, że poza kościołem (świątynią) kategorycznie i jednoznacznie nie wolno sprawować Mszy Świętej, tylko próbuje narzucić rygorystyczną dyscyplinę, aby w przypadkach, kiedy Eucharystia jest sprawowana poza świątynią nie doszło do nadużyć. I te wypadki wyjątkowe były jak najmniej liczne. Podam jeden przykład z innej epoki niż encyklika Benedykta XIV: ciężko chory Julian Klaczko uzyskał od biskupa krakowskiego Jana Puzyny prawo do słuchania Mszy Świętej w swoim domu – Przychodził do niego kapłan, który sprawował w jego pokoju codziennie Mszę Świętą. Julian Klaczko – zresztą nawrócony z judaizmu wielki pisarz polityczny – był tak oddanym katolikiem. To jednak wymagało decyzji ordynariusza miejsca. Nigdy inaczej. Bez decyzji ordynariusza miejsca niczego nie wolno, musi to być bezwzględnie strzeżone i nie wolno doprowadzić do sytuacji, kiedy dyspensa od czegoś takiego staje się praktycznie normą. Dostaje się ową dyspensę na zawołanie. Z tym właśnie walczył papież Benedykt XIV w obronie Eucharystii. Jeszcze raz powtórzę: Kościół i Ołtarz w kościele to miejsce sprawowania Najświętszej Ofiary – Ofiary Ciała i Krwi Chrystusa Pana.
Benedykt XIV w „Magno cum animi” przypomina przecież, że istnieje specjalny przywilej dla biskupów: jeżeli znajdują się zbyt daleko od kościoła, a muszą danego dnia odprawić Mszę Świętą, to wówczas mogą skorzystać z Ołtarza polowego, albo udać się do najbliższego pałacu biskupiego i tam też poprosić o udostępnienie kaplicy, a następnie odprawić Mszę Świętą…
Ewentualnie mogli się udać do jakiegokolwiek kościoła w pobliżu… Oczywiście inna sytuacja – zupełnie już nadzwyczajna – panuje w warunkach wojny. Tu Kościół szedł na ustępstwa. Godził się na uproszczenie celebracji, ale nigdy na faktyczne zbezczeszczenie Sakramentu Ołtarza lub niegodne go sprawowanie.
Tak jest! Ale chodzi tutaj przede wszystkim o ołtarze polowe i kaplice. To były przywileje. Jak to się stało, że przywileje zrodziły nadużycia?
Powodem była najczęściej samowola biskupów i to, co Pan wyczytał między wierszami encykliki: „Jestem biskupem, więc wszystko mi wolno i nic mi nie zrobicie”. Oczywiście Pan Bóg jest wszędzie, ale nie może być tak, że Ofiarę Eucharystii sprawuje się niegodnie. W encyklice nie zostało to wyartykułowane, a przynajmniej ja tego nie znalazłem, ale wydaje mi się, że to, co chciał w niej przekazać Benedykt XIV można streścić słowami: „Jeśli ma być niegodnie, to lepiej, żeby w ogóle nie odprawiać Mszy Świętej”. Papież upomina więc biskupów w Polsce, aby unikali tego typu sytuacji. Dodajmy jeszcze, że biskup jest kapłanem. Biskup jest również człowiekiem, na którego Kościół nałożył obowiązek sprawowania codziennie Najświętszej Ofiary. Owszem pewne wyjątki muszą być zastrzeżone Stolicy Apostolskiej, ale nie może to być norma, ponieważ prowadziłaby do nadużycia.
Benedykt XIV w „Magno cum animi” pisze wprost, iż do Stolicy Apostolskiej dotarły informacje, że w Polsce rozwija się sieć kapliczek domowych. Kiedyś to przysługiwało szlachcie – ordynariusz miejsca mógł dać specjalny przywilej, że w takiej kapliczce będzie sprawowana jedna Msza Święta dziennie, o ile głowa rodziny jest w domu i uczestniczy w tejże Eucharystii. Później jednak zaczęło się to rozrastać i każdy, kto tylko mógł tworzył sobie domowe kapliczki, a następnie domagał się, aby mieć takie same przywileje jak szlachta. Te były im udzielane. Co tam jednak się działo, tego nie wiemy…
To bardzo ciekawa kwestia. Nikt, jak się wydaje, dotychczas nie prowadził większych badań i nie przygotował obszerniejszych opracowań na temat zjawiska, które Pan właśnie przywołał. Musimy pamiętać o tym, że skoro Benedykt XIV zwraca uwagę w swoim dokumencie na ten problem, to muszą być na ten temat konkretne raporty nuncjuszy apostolskich (które się notabene wydaje drukiem w naszych czasach), a konkretnie nuncjusza z Polski. Papież nie może w tego typu przypadkach opierać się na domysłach bądź propagandzie szeptanej. Takie zjawisko musiało faktycznie istnieć i musiał zaalarmować o nim Stolicę Apostolską nuncjusz. Nie wiem, jaka była skala tego zjawiska, ale podkreślam raz jeszcze – skoro papież pisze o nim w „Magno cum animi”, to musiało mieć ono miejsce. Dodam jeszcze, że w domu urządzenie sobie kaplicy, czy czegokolwiek na kształt kaplicy musi mieć szczególne uzasadnienie. Tak było w przypadku przywołanego przeze mnie Juliana Klaczki, który cierpiał na ciężką chorobę (raka). Powód musi być więc konkretny. To nie może być „myślenie życzeniowe”.
Benedykt XIV zwraca również uwagę, jak taka kaplica powinna wyglądać, że to nie może być jakiś pierwszy, lepisz stół z desek nakryty białym obrusem, który będzie „robił za ołtarz”…
Tak jest! Musi to być ołtarz według przepisów Kościoła, a więc konieczność krucyfiksu, obrusów, świec etc. No i oczywiście jest jeszcze problem mensy ołtarzowej – kamienia, który jest niezbędny do sprawowania Najświętszej Ofiary. Musiał on być przewożony razem np. z celebransem, nawet gdy ten udawał się w podróż, aby móc na ołtarzu polowym odprawić Mszę Świętą. Dodajmy jeszcze, że sytuację nadzwyczajną stanowi wojna. W warunkach wojny Msza Święta polowa staje się normą – zwłaszcza dla wojska. Nawet – to już mówię na podstawie wiedzy o drugiej wojnie światowej – Pius XII, czyli papież panujący w owym czasie, zgodnie z nauką Kościoła, zezwolił na udzielenie absolucji generalnej żołnierzom idącym na front bez wyznawania grzechów, tylko po nabożnym odmówieniu w oddziałach spowiedzi powszechnej. Kościół nigdy takich rzeczy nie robił i absolutnie nie wolno robić takich rzeczy, ale kiedy jest wojna i zagrożenie życia, kiedy człowiek idzie za chwilę w bój, to wówczas wolno. I Pius XII na to pozwolił. Niemcy z tego nie korzystali, ponieważ byli sługami szatana, których szaleniec z Berchtesgaden prowadził w przepaść, ale Włosi już korzystali, mimo faszyzmu i chorych ambicji swojego wodza.
To postanowienie Piusa XII, które miało być wyjątkiem, stało się podstawą do kolejnego nadużycia. Obecnie w krajach zachodnich spowiedź powszechna „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu” jest traktowana jak sakrament pokuty.
Na Zachodzie mamy do czynienia w ogóle z likwidacją sakramentu pokuty. Oznacza to totalną klęskę Kościoła. To chyba każdy wie, ponieważ świętokradztwo prowadzi do całkowitego upadku wiary w człowieku i do zguby wiecznej. Ja tylko mówię o tym, że wojna ustanawia sytuację nadzwyczajną… I nic więcej.
Tak, ale ten wyjątkowy przywilej na czas wojny stał się dzisiaj nadużyciem…
Nadużyciem i perwersyjną normą niszczącą Kościół. Powiem więcej: jeżeli się w Kościele utrwali jakiś niewłaściwy zwyczaj wyplenienie go potem jest niezwykle trudne. Przykładem jest np. komunia na rękę. Wielu księży próbuje radzić sobie z tym problemem – udzielając komunii pod dwiema postaciami, a tak nie może ona być udzielana na rękę, tyle tylko, że komunia w Kościele zawsze była pod jedną postacią. To Hus żądał jej pod dwiema postaciami.
Robienie dzisiaj katechez i nawoływanie ludzi Zachodu, aby koniecznie nawiedzili konfesjonał – notabene konfesjonały na Zachodzie już dawno porozbierano, albo wykorzystano w inny sposób – bo inaczej komunia jest świętokradztwem, pozostaje albo nieskuteczne, albo skutkuje minimalnie. Może nawróci się jedna osoba na milion, ale reszta będzie dalej dokonywała świętokradztwa. Tak oto ci, którzy burzą Kościół; ci, którzy podżegają do dalszej rewolucji w Kościele albo mają głęboką świadomość, że ich misją jest podkopanie naszej wiary i religii, albo są po prostu tak zaczadzeni ideologicznie, że nie rozeznają dalekosiężnych konsekwencji swoich czynów. Zaprowadzenie perwersyjnego zwyczaju – powtarzam jeszcze raz – skutkuje tym, że ten zwyczaj będzie kultywowany w kolejnych pokoleniach z tendencją do zaostrzenia perwersji. I będzie jeszcze gorzej.
Benedykt XIV w encyklice „Magno cum animi” walczy z perwersyjnymi zwyczajami, z nadużyciami, z profanacjami etc. Dzisiaj perwersyjne zwyczaje, nadużycia i profanacje wydają się być promowane… Co się stało z Kościołem, co się stało z papiestwem od 1751 roku, że mamy do czynienia z tak radykalną zmianą? Co się zmieniło?
Dzisiaj zmieniło się to o tyle, że władza papieska nie działa kiedy trzeba działać. W okresie pontyfikatu Jana Pawła II i Benedykta XVI władza papieska jeszcze jakoś mniej więcej działała. Nie działała idealnie, ale jakoś jednak działała. Z kolei obecnie władza papieska nie działa zwłaszcza na odcinku obrony kultu, obrony podstaw dogmatycznych. A to liturgia jest źródłem Kościoła i jego misją. Kościół jest dla sprawowania liturgii, a nie dla akcji charytatywnej, ponieważ tylko liturgia daje uświęcenie! Nie ma innej drogi.
Powiem jeszcze jedną rzecz, jeśli Pan Redaktor pozwoli. Bardzo ważne w tej encyklice o której rozmawiamy jest to, że kościół to budynek przeznaczony Panu Bogu w Jego wyłączne posiadanie i nie mogą tam być odprawiane jakiekolwiek rzeczy świeckie. Co zaś mamy dzisiaj? Różne koncerty, różne przemówienia polityków, różne wręczanie sobie kwiatów, bicie braw, okrzyki na czyjąś cześć etc. To jest całkowicie sprzeczne z tym wszystkim, czego nauczali papieże tacy jak Benedykt XIV, że kościół w momencie konsekracji zostaje wzięty we władanie przez Boga Wszechmogącego. Kościół nie jest wieczny, dlatego mury budynku kościelnego kropił biskup przy konsekracji gregoriańską wodą. Gregoriańska woda to woda z solą oraz winem (jako napojem królewskim) i jedną garścią popiołu. Po co to ten popiół? Otóż dlatego, żeby zapewnić wiernych, że budynki kościelne będą zniszczone z chwilą końca świata. (Notabene kropienie wodą gregoriańską zniesiono w nowym rycie poświęcenia kościoła). Ale wracając do istoty rzeczy, Kościół jako budynek nie jest więc wieczny, ale to, że jest on oddawany Panu Bogu w Jego wyłączne władanie ma kolosalne znaczenie. Dzisiaj niestety jest to lekceważone. Przejdźmy dalej: budownictwo sakralne dzisiaj również pozostawia bardzo wiele do życzenia. Bardzo często kościoły są połączone na przykład z plebanią. Moim zdaniem takie praktyki są po prostu niedopuszczalne i absolutnie nie wolno tego robić. Plebania musi być odrębnym budynkiem. Nie będę już wspominał o świątyniach w postaci przypominającej hale produkcyjne. Do tego dochodzi tandetna sztuka, czy też pseudo-sztuka. Zwłaszcza tandetna gra na gitarach. Oczywiście tandetnych piosenek, który nie usposabiają duszy ku Bogu.
Jeszcze raz powtórzę: w kościele nie wolno sprawować jakichkolwiek innych rzeczy niż kult. Kiedy na przykład do Włoch napływali tzw. uchodźcy, których Włosi tak bardzo się boją – mam tutaj na myśli zwykłych Włochów, a nie wierchuszkę liberalno-lewicowo-masońską – to jadłodajnie urządzano właśnie w kościołach. To jest niedopuszczalne i powinno być karane, a niestety było wręcz promowane przez włoskich hierarchów. Również dlatego warto wracać do encykliki, o której dzisiaj rozmawiamy. O tym wszystkim, o czym mowa powyżej tam nie pisze papież ale trzeba utrzymać ducha jego troski o kult. Troska o Dom Pański istotnie „pożerała” go jak woła psalmista.
Benedykt XIV zwraca uwagę, że jeśli już ordynariusz miejsca wyda zgodę, aby w prywatnej kapliczce sprawować Mszę Świętą, to absolutnie nie ma prawa robić tego, że tak to ujmę – ktoś z ulicy, np. przyjdzie sąsiad z księdzem, żeby ten odprawił mu Mszę. Papież mówi wprost: tego robić nie wolno!
Absolutnie nie wolno. Po to jest budynek kościelny, po to się tworzy parafie etc., aby tam sprawować kult. Bóg choć ziemia objąć nie może, oczekuje od nas konkretnego miejsca, w którym odbiera uwielbienie i chwałę. Notabene papież pisze również w swej encyklice, że aby ustanowić nową parafię biskup musi wizytować to miejsce i musi być upewniony o konieczności ustanowienia tamże tej nowej parafii jak i co do potrzeby zbudowania nowego kościoła.
Nie tylko Sakrament Ołtarza jest wymieniany w „Magno Cum Animi”. Benedykt XIV pisze również o innych sakramentach. „Jeśli chodzi o sakrament chrztu, to już na soborze vienneńskim za papieża Klemensa V ustalono, że nie można go udzielać w innych miejscach z wyjątkiem kościołów”. Gdzie w związku z tym w XVIII wieku odbywały się w Polsce chrzty, skoro papież musi o tym przypominać?
Obradujący w latach 1311—1312 Sobór w Vienne, o którym Pan mówi, to zgromadzenie, które wypełniając życzenie Filipa Pięknego (któremu nie mógł tu oprzeć się Klemens V) potępiło Templariuszy. Na tym soborze król francuski próbował wymusić jeszcze na papieżu potępienie jego poprzednika Bonifacego VIII, ale na szczęście papież zręcznie z tego wyszedł cało i nie uległ. Z tego tylko powodu historia powszechna pamięta o tym wydarzeniu kościelnym. Ale na Soborze w Vienne przyjęto również postanowienie, o którym Pan mówi. Oczywistym jest, że chrzest musi być w kościele, ponieważ chrzest to „kąpiel odrodzenia” po grzechu pierworodnym, który dziedziczymy przez zrodzenie, ale i aktem przyjęcia do Kościoła. Chrzest odprawiano w kaplicach prywatnych oczywiście. Także w domach, co papież krytykuje. Musimy jednak pamiętać, że Kościół nigdy nie zabraniał przyjęcia chrztu in extremis gdziekolwiek – jeśli jest zagrożone życie dziecka. O tym również przypomina Benedykt XIV. Mamy więc obowiązek udzielenia chrztu, aby uniknąć śmierci bez chrztu. Śmierć bez chrztu jest straszliwą tragedią i gdyby papież, czy jakikolwiek inny autorytet poważył się powiedzieć, że jest inaczej, to byłoby to coś niewyobrażalnego. Przystoi modlić się, żeby do tego nigdy nie doszło.
Odnoszę wrażenie, że w XVIII wieku mogły być w Polsce wpływy protestanckie w stylu: ochrzcijmy się na łące, ochrzcijmy się w domu, ochrzcijmy się nie wodą tylko mlekiem etc. Może właśnie dlatego papież zareagował i przypomniał, czym jest chrzest i jak należy go udzielać?
Nie mam wiedzy na ten temat. Wydaje mi się, że tego typu przypadki stanowią jakiś rodzaj zeświecczenia i są swego rodzaju smutną ilustracją klimatu czasów epoki Oświecenie. Nie chciałbym jednak udzielać kategorycznych odpowiedzi i wysnuwać ostatecznych wniosków, ponieważ jak powiedziałem nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat.
Oprócz chrztu papież wymienia także sakrament pokuty: „już w rytuale rzymskim mówiąc o kapłanie spowiadającym jest ustalone: słuchaj spowiedzi w kościele, a nie w domach prywatnych”…
Jest to oczywiste… Spowiadamy się w kościele. W konfesjonale. O ile nie ma zasadniczych przeciwwskazań (jak choroba) to w pozycji klęczącej. Innowacją dopiero posoborową jest tolerowanie innych praktyk, a nawet ich zalecanie. Tak to, co jest oczywiste – stało się nieoczywiste.
Chyba raczej było to oczywiste…
Moim zdaniem powinno być, ale pewnie niestety ma Pan sporo racji. Jeśli ludzie się nie spowiadają, tylko chodzą masowo do Komunii Świętej, to nie ma znaczenia, czy robią to w domu, w kościele, czy w kinie, ponieważ niezależnie od miejsca dopuszczają się świętokradztwa, bo trudno sobie wyobrazić, aby było inaczej. Natomiast mówimy teraz o sytuacji takiej, iż słuchanie spowiedzi jest zalecane w świątyni, ale też jest wyjątek. Musimy wziąć na przykład pod uwagę ludzi ciężko chorych, którzy po prostu muszą zostać wyspowiadani np. w domu bądź w szpitalu, kiedy przybywa do nich kapłan z Najświętszym Sakramentem. To dlatego Kościół tak mocno troszczył się o gwarancje obecności swojej w szpitalach. Żądał przepisów w tej sprawie w konkordatach z państwami, z którymi się układał. Dodajmy, że w owym czasie o którym mowa, nie było – i to też jest bardzo dyskusyjna i ciekawa sprawa – katechezy kościelnej nakazującej, czy zalecającej jak najczęstszą Komunię Świętą. Trzymał się Kościół bardzo mocno jedynie nauki Soboru Laterańskiego IV za papieża Innocentego III, wielkiego papieża Średniowiecza – o konieczności komunii wielkanocnej. Nieposłuszeństwo tej nauce nakłada sankcje karne kanoniczne na człowieka. On po prostu może być traktowany jakby odpadł od wiary. Nie przysługiwało mu m.in. prawo do katolickiego pogrzebu.
Częsta komunia to pomysł Św. Piusa X z początku XX wieku. To właśnie ten papież zalecił jak najczęściej przyjmować Komunię Świętą oczywiście wcześniej dopełniając spowiedzi, aby zerwać przywiązanie do grzechu i odprawić żal doskonały za grzechy. Takie było zalecenie tego wielkiego papieża. Towarzyszyła mu nauka o konieczności wczesnej komunii dzieci (od czego, nie wiadomo po co dzisiaj się odchodzi), aby Pan Jezus mógł przychodzić do dusz jeszcze nieskalanych grzechem. Oczywiście pod warunkiem, że dziecko osiągnęło elementarne rozeznanie, że spożywa Ciało Chrystusowe a nie zwykły chleb w formie opłatka. Bulla Sacrum Tridentinum Synodum wykłada naukę Kościoła na ten temat.
W XVIII wieku było inaczej. Spowiedź odbywano maksymalnie kilka razy w roku i robili to ci, którzy byli w społeczeństwie najbardziej pobożni. Mówiło się w Europie końca XIV wieku, że nasza królowa Jadwiga do spowiedzi chodziła 5 razy w roku, co stanowiło wyjątek, bowiem inni spowiadali się najwyżej 2-3 razy. Olbrzymia większość – raz w czasie wielkanocnym. Ów czas był zawsze liczony od Niedzieli Palmowej do Niedzieli Trójcy Św. (bo oktawa Zesłania Ducha Św. pokrywa jeszcze tydzień następujący po tym święcie).
Tylko, że można odnieść wrażenie, że II Sobór Watykański mówi co innego…
Szczęśliwie Sobór ten nie odstępuje od tej zbawczej nauki ani jednym słowem. Natomiast ci, którzy powołują się wyłącznie na ten sobór, a nie na całą Tradycję, traktują o wielkich sprawach pokuty inaczej. Sobór Watykański II służy im często za wytrych, czy też raczej worek, do którego wszystko można wrzucić – zarówno klejnoty jak i śmieci. Tak to niestety wygląda, jeśli mówimy o katechezie liberalnych dostojników Kościoła, ponieważ szczerze powiedziawszy nie każdy przecież naucza herezji w Kościele posoborowym. Tak jeszcze nie jest. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę jedynie wierchuszkę, która podkopuje Kościół, i która żyje ideami obcymi Kościołowi, to tak właśnie mamy. Jeden z popularnych w mediach księży postępowych w Polsce powiedział niedawno, że zbawimy się z wiary, bo Pan Jezus za nas poniósł śmierć, a spowiedź może być albo i nie. To mniej więcej tak samo uczył Luter.
Przypomnijmy sobie, co działo się w czasie tzw. pandemii koronawirusa. Pojawiały się wówczas pomysły, że skoro ludzie nie mogą przychodzić do kościoła, to może niech kapłani spowiadają przez telefon, albo jakiś komunikator internetowy.
Za to jeszcze Jan Paweł II i Benedykt XVI deklarowali ekskomunikę. Czy obecnie Stolica Apostolska coś na ten temat mówi? Tego nie wiem, ale już same tego typu pomysły są godne potępienia w najostrzejszych słowach.
Wydaje mi się, że próbowano tutaj stworzyć precedens. Pamiętam jak informowaliśmy na portalu PCh24, że jeden biskup z Peru zalecał spowiedź telefoniczną. Podejrzewam, że gdyby go nie powstrzymano, to skończyło by się jak z Komunią na rękę – w jednym miejscu tak robią, więc my nie możemy być gorsi i też tak zrobimy.
To tylko świadczy o tym, że Peru chce być awangardą postępu. Być może tylko na tyle ten kraj stać…
Chce Pan powiedzieć, że iskra, nie powiem jaka, wyjdzie z Ameryki Południowej?
Zdaje się już wyszła, ale czy ku dobremu? Nie wiem.
Pan profesor Richard Butterwick-Pawlikowski w książce „Polska rewolucja a Kościół katolicki 1788-1792”, która ukazała się nakładem wydawnictwa ARCANA opisał… „pobożność” Augusta III Sasa. Gdy królowi nie chciało się iść do kościoła, to ustawiał sobie ludzi z dworu w rzędzie, aby na zasadzie głuchego telefonu przekazywali mu, co dzieje się podczas Mszy Świętej. Podobno dochodziło również do takich nadużyć, że kapłan podawał jednemu słudze król Ciało Chrystusa, ten podawał je następnemu, ten kolejnemu, aż do samego króla. Przerażający obraz. Papież powiedział wprost: Koniec z tym!
Opisane przez Pana sceny to zatruty owoc takiego, a nie innego życia dworu i niewłaściwego zachowania samego króla, folgującego sobie do granic możliwości, oczywiście znanego też z rozpusty. Pamiętajmy, że ojciec Augusta III, czyli August II Mocny miał skończyć życie westchnieniem: „Moje życie było jednym wielkim grzechem”. Podaje to Władysław Konopczyński. Jakby się jednak nad tym jego życiem nie zastanowić, to zrobił on coś dobrego. Nauczył na przykład pielgrzymować Polaków do Częstochowy i razem z narodem poszedł do Czarnej Madonny po raz pierwszy w 1707 r.
Benedykt XIV podkreśla również, że niektórzy wierni obecni na Mszy Świętej, mimo że ich rozpustne i niegodne chrześcijanina życie jest powszechnie wszystkim znane, domagają się Komunii Świętej bez spowiedzi. Polscy biskupi mieli zapytać papieża, czy mogą jej udzielać…
Skoro papież o tym pisze, to musi się to opierać przynajmniej na informacjach poszlakowych, że gdzieś takie zachowanie występuje. ..
Przepraszam, że wchodzę w zdanie, ale takie przypadki miały miejsce również na przykład we Włoszech. Tam także w pewnym momencie wychodzono z założenia, że każdy kto przyjdzie po Komunię Świętą, niezależnie od tego kim jest i jak żyje, musi mieć ją udzieloną…
Dzisiaj jest to niestety norma. W XVIII wieku był to jednak margines. Nie mniej walka z marginesem jest również obowiązkiem władzy kościelnej. Dzisiaj w ogóle zrodziła się idea – głoszona w Niemczech – aby komunię dawać każdemu kto się zgłosi. Niewierzącemu, muzułmaninowi… itd. Przecież nie wolno nikogo wykluczać…
Papież wyjaśnia również, jak należy przyjmować Komunię Świętą. I tutaj kolejne nawiązanie do współczesności. W czasie tzw. pandemii i nie tylko wielu kapłanów i biskupów chwaliło i wręcz wzywało do udzielania Komunii Świętej na rękę. Mało tego: niektórzy kapłani nie udzielali inaczej Najświętszego Sakramentu, tylko na rękę. Spotkałem się nawet z relacją, że ktoś podszedł do Komunii Świętej z chusteczką i poprosił kapłana, aby dał mu na nią Ciało Chrystusa, bo chce je zanieść choremu. I to było chwalone, jako piękna postawa chrześcijańska…
Ale w Polsce, czy na Zachodzie?
Na Zachodzie…
No to delikatnie odetchnąłem z ulgą. W ten sposób przecież Najświętszy Sakrament może dostać się w ręce kogoś, kto chce Go zbezcześcić. To jest po prostu zbrodnia. Za coś takiego z miejsca powinna być ekskomunika dla osoby, która wyciąga chusteczkę i dla księdza, który na to pozwala. Jeżeli kapłan wydałby kilka konsekrowanych hostii, człowiekowi który nalega, czy prosi, płacze, czy wrzeszczy, to należy mu się natychmiastowa ekskomunika. Nie ma w ogóle o czym mówić. Inaczej zniweczymy sakrament Eucharystii i dogmat o realnej obecności Chrystusa Pana w Najświętszym Sakramencie (przynajmniej w naszej świadomości). Tego absolutnie nie można usprawiedliwiać, ani tym bardziej chwalić. Jeśli jakikolwiek biskup to zrobił, to z miejsca powinien być ekskomunikowany. Niestety mamy do czynienia z tak głębokim rozkładem moralnym, że takie sceny są możliwe. Że nikt nikogo nie strofuje, nie upomina, nie ekskomunikuje etc. Ideologia wirusa, straszenie tą grypą, które osiągnęło rozmiary niebotyczne – służyło i nadal służy jako katalizator przyspieszenia rewolucji. Chcę to podkreślić. Chodzi o to, aby ludziom pokazać, na przykład, że i w Wielkanoc, która jest świętem nad świętami nie trzeba świętować. Że w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego nie trzeba iść do kościoła. Że udzielanie sakramentu Ołtarza, to może i grzech, bo się kogoś zarazi. Z tym właśnie mieliśmy do czynienia.
Cały czas wracam do kwestii kluczowej. Benedykt XIV walczył z tymi wszystkimi nadużyciami, o których my tutaj mówimy. Teraz jest to chwalone, promowane etc… Co się stało?!
Doszło do takiego przeobrażenia Kościoła w wyniku zafundowanej mu rewolucji w imieniu II Soboru Watykańskiego, iż to co jest perwersją stało się normą, a za to, co było normą można popaść w kłopoty, jeśli będzie się o tym mówić.
Jeszcze jedna kwestia. Benedykt XIV w 27. punkcie „Magno Cum Animi” pisze: „Nie należymy do tych, którzy są przekonani, że wszystkie niedogodności i skandale, jakie mają miejsce w naszych czasach nie miały miejsca w przeszłości. Jesteśmy pewni, że to, co dzieje się dzisiaj, wydarzało się również w innych czasach w przeszłości”.
Oczywiście, że się wydarzało. Papież nie pisze tego w dokumencie, który cytujemy, ale w pierwotnym Kościele, w kościele w katakumbach zbierano się w domach prywatnych. Kiedy poganie ścigali chrześcijan należało tak postępować, ale kiedy tylko Kościół uwolnił się od prześladowań i kiedy Konstantyn Wielki szeroko otworzył drzwi Chrystusowi, uległo to wszystko zmianie. Kościół wówczas kategorycznie zabronił sprawowania ofiary Mszy Świętej w domach. Wznoszono świątynie. Robiono to najczęściej na grobach męczenników, aby ci orędowali za nami. Aby ich ofiara dołączała się do ofiary Chrystusa Pana. Straszną rzeczą jest zastosowanie herezji archeologizmu, o której pisał tak doniośle Pius XII w encyklice Mediator Dei. Co się dzisiaj mówi? Skoro w pierwotnym Kościele coś było jako obrzęd czy zwyczaj, to wróćmy i do tego a będzie dobrze. To potępił Pius XII. W pierwotnym Kościele ponoć był zwyczaj, który w pewnym momencie potępiono – że pojono dzieci w kołyskach konsekrowanym winem, czyli Krwią Chrystusa. Nie brano pod uwagę, że może (czy musi nawet) się coś rozlać i dojść w ten sposób do profanacji. Takiego czegoś robić nie wolno! Jeżeli pójdziemy drogą herezji archeologizmu, to nastąpi rozbiórka Kościoła. Powtórzę: pierwotni chrześcijanie musieli odprawiać Mszę Świętą w domach w obawie przed prześladowcami oraz z racji tego, że nie było wówczas chrześcijańskich kościołów. To były jednak czasy i sytuacje wyjątkowe. Dzisiaj jest inaczej! Mówienie, że pierwotny Kościół robił to, czy tamto i trzeba do tego powrócić, nie ma na celu niczego innego jak rozsadzenie Kościoła od wewnątrz.
Z jednej strony mamy obecnie panoszącą się herezję archeologizmu, ale z drugiej marsz ku nowoczesności…
Po II Soborze Watykańskim, nie w sposób totalny, ale selektywnie, stosowano herezję archeologizmu. Nie pojawiała się ona wprawdzie w dokumentach papieskich, pontyfikalnych, ale w dokumentach najbardziej postępowych ludzi, sfer, episkopatów. To wszystko prowadziło do realizacji krótkiego protestanckiego i heretyckiego hasła „Chrystus TAK, Kościół NIE”. Duch, że to co pierwotne, jest dobre, bo później wszystko uległo już skażeniu – jest mocny. Mamy całą teorię, że II sobór Watykański rzekomo przezwyciężył epokę „konstantyńską” w Kościele, która rozpoczęła się edyktem mediolańskim (313). Sobór niejako chce ten Kościół zwrócić samemu sobie, uczynić go z powrotem takim, jakim był przed edyktem mediolańskim. Tyle tylko, że to bzdura. Nie tak dawno wypowiadał się jeden z arcybiskupów, który służył Stolicy Apostolskiej, który powiedział coś takiego, że społeczeństwo chrześcijańskie to przeszłość i nie wolno o nie zabiegać, bo nie da się go już urzeczywistnić, czy przywrócić. Liczą się prawa człowieka, pluralizm, swoboda wyboru wiary i dopiero w tym świecie trzeba próbować głosić Chrystusa poprzez jednostki dające świadectwo wierze i praktykujące wiarę. A odbudowa społeczeństwa chrześcijańskiego to koncepcja złudna, której należy wyzbyć się tak jak z innymi rekwizytami historycznymi. To mówi arcybiskup! – zauważmy.
I co ja mam teraz odpowiedzieć? Brakuje mi słów.
Myślę, że cały Episkopat Niemiec by się pod tym podpisał.
A Episkopat Polski?
Mam nadzieję, że nie…
Co Pan profesor myśli o tzw. Mszach kajakowych, które organizował np. ks. Karol Wojtyła zanim został papieżem Janem Pawłem II?
Nie jestem zwolennikiem Mszy kajakowych i to nie dlatego, że nie jestem jakimś specjalnym zwolennikiem sportu. Byłoby niewłaściwe powiedzieć, że Karol Wojtyła był człowiekiem pozbawionym wiary czy duchowości, bo tak na pewno nie było. Niestety dawanie takiego przykładu moim zdaniem nie służyło niczemu specjalnie dobremu. Zmarły biskup Pieronek opowiadał swego czasu jak chodziło się do niego, jako biskupa krakowskiego po dyspensy właśnie po to, aby ominąć wszystkie przepisy Kościoła nakazujące szukania świątyni, aby odprawić Mszę etc. Podobno Karol Wojtyła bardzo szeroko szafował tymi dyspensami. Wątpię, aby to coś dało.
Idziemy w ilość, a nie w jakość?
Kościół zawsze uważał, że im więcej Mszy Świętych tym lepiej. Tyle tylko, że Msza ma być sprawowana godnie, a nie byle gdzie i nie byle jak. O to akurat nie podejrzewam bp. Karola Wojtyły. Pamiętajmy, że był wówczas normalny Mszał, odprawiano Mszę tzw. Trydencką, nie wolno było ominąć żadnej modlitwy, nie było drugiego Kanonu (innych tzw. Modlitw eucharystycznych, w których modlitwy wstawiennicze są tak krótkie, że celebrans odmawia je w minutę-dwie. Tego nie było! Konieczność odprawiania Mszy na kamieniu obowiązywała, więc na kajaku musiał być kamień. Także wydaje mi się, że trzeba na to wszystko patrzeć bardziej w szczegółach niż co do samej zasady.
A co z kamieniem ołtarzowym obecnie?
Został on porzucony jako norma po rewolucji, którą wywołał Paweł VI, kiedy stworzono nową Mszę. Dla niej już wystarczy stół. Często jest to nawet nie stół, ale stolik.
Dlaczego kamień został porzucony? Dlaczego ołtarz został zastąpiony stołem?
Ponieważ nowa Msza wyraża nowy Kościół i jest kopią celebracji protestanckich z tym oczywiście zastrzeżeniem, że ma ważną konsekrację i tym samym dopełnia się w niej przeistoczenie. Trzeba też pamiętać o tym, że obok tych dwóch warunków konsekracji sakramentalnej, mianowicie formy i materii, czyli przepisanych słów konsekracji oraz chleba i wina niezbędna jest jeszcze intencja kapłana-celebransa, żeby czynić to, co zawsze Kościół czynił, czyli sprawować ofiarę nowego, wiecznego przymierza, która jest ofiarą naszego pojednania ze Stwórcą, które Chrystus Pan wysłużył nam na Krzyżu.
Na koniec chciałem Pana profesora zapytać, czy encyklika „Magno Cum Animi” nadal obowiązuje i dlaczego nie, ale już udzielił Pan na to pytanie odpowiedzi…
W Kościele nie ma instytucji odwoływania encyklik. Po prostu milcząco pomija się określone części nauczania Kościoła, określone prawdy i wprowadza w to miejsce zmodyfikowane lub nowe. Encyklika „Magno cum animi” jest asumptem do pewnego oglądu życia Kościoła dzisiaj. Mimo że jest to dokument sprzed prawie 300 lat. Sam ten dokument jak i nasza dyskusja pokazują, jak ważna w Kościele jest ciągłość nauczania. Nie da się powiedzieć, że coś, co orzekł któryś z papieży, czy soborów kilkaset lat temu – zabierzemy do muzeum. A Kościół nie dozna uszczerbku. Niestety jest to postawa dzisiejsza, której się uczy w niektórych kołach Kościoła posoborowego. Oczywiście mniej w Polsce (jak dotychczas) a z całą siłą np. w Niemczech, gdzie rewolucja przybiera niebotyczne rozmiary przy ogólnym milczeniu Stolicy Apostolskiej.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek