Po dwóch kadencjach obfitujących w tak spektakularne kapitulacje wobec Brukseli wydawałoby się, że nikt już w Polsce – poza tak zwanym betonowym elektoratem – nie nabierze się na unio-sceptycyzm PiS. A jednak! Redaktor naczelny jednego z największych wydawanych w Polsce dzienników bije na alarm bo Jarosław Kaczyński znów uderzył w najwyższe tony narodowego patosu.
Zatwierdzone przez Prawo i Sprawiedliwość: harmonogram likwidacji kopalń, stachanowskie, pseudoekologiczne normy Fit for 55, „kamienie młyńskie” (przepraszam, oczywiście: milowe) Krajowego Planu Odbudowy, zgoda na zaciąganie przez Brukselę wspólnych dla państw członkowskich długów, wspieranie unijnych podatków (cyfrowego, od transakcji finansowych, od śladu węglowego itd.) – wszystko to idzie od dzisiaj w niepamięć. Prezes PiS ogłosił bowiem w Święto Niepodległości, że jego ugrupowanie stanie niebawem na czele nowego, patriotycznego frontu. Zjednoczona Prawica chce przewodzić propolskim siłom chcącym powstrzymać federalizację Unii, w tym likwidację prawa weta i faktyczną dominację dwóch największych państw, czyli Niemiec i Francji. Premier Morawiecki ostrzegał już w Sejmie przed zakusami Brukseli dążącej do przejęcia coraz istotniejszych kompetencji, które pozostawały dotychczas w rękach poszczególnych stolic.
Wesprzyj nas już teraz!
Rejtanem przeciwko eurokołchozowi
Kilkudziesięciominutowe przemówienie Kaczyńskiego w hali krakowskiego „Sokoła” cofnęło nas w czasie o osiem lat – Prawo i Sprawiedliwość trafnie odczytując społeczne nastroje – zdobyło wówczas władzę między innymi przeciwstawiając się (jak później wyszło na jaw, jedynie werbalnie) importowi egzotycznych imigrantów oraz dążeniom do dekarbonizacji leżącej na węglu Polski.
PiS woła jednak dzisiaj, jak w obiegowych anegdotach: „łapaj złodzieja!” i „to nie moja ręka!”. Zmyłkę podejmuje zaś znany publicysta stojący na czele redakcji „Rzeczpospolitej” – starającej się przez lata uchodzić za dziennik poważny i wyważony, a przejętej ostatnio przez kapitał znanego dobrodzieja, sponsora podmiany ludności Europy – George’a Sorosa.
„Prezes PiS ruszył na wojnę z UE. To plan samobójczy i destrukcyjny dla polskiej prawicy” – ostrzega Bogusław Chrabota. Tytuł tekstu mówi wszystko: „Idzie agresywny suwerenizm. Wojna z Unią może być zabójcza”.
Autor wyznacza więc granice dopuszczalne dla prawej strony naszej sceny teatralnej (znów pomyłka: oczywiście, rzecz jasna – politycznej). Nie może ona przeciwstawiać się jakimkolwiek dążeniom Unii, do której przynależność jest naszym niekwestionowanym obowiązkiem. To dokładnie tak jak sądzi szefostwo PiS, które uważa ponadto: na prawo od nas tylko ściana. W popularnej „Rzepie” czytamy jednak: „Tak frontalny, konsekwentny i niepozostawiający przestrzeni na subtelności atak na Unię Europejską oraz przedstawienie jej jako fundamentalnego zagrożenia dla polskiej suwerenności wydarzyły się po raz pierwszy. W licznych kampaniach był to wątek uboczny czy równorzędny. Teraz stał się tematem głównym i zapewne na nim, jako na micie założycielskim, oprze się cała powyborcza narracja polityczna obozu Zjednoczonej (czy aby jeszcze?) Prawicy”.
Tutaj co bardziej uważny obserwator wpaść może w lekką konsternację z powodu krótkiej pamięci redaktora Chraboty. To PiS wykonał przecież pod dyktando Brukseli i Berlina wszystkie wymienione na wstępie tego tekstu posunięcia, podobnie jak zresztą również cały szereg innych, w tym samym kierunku. To przedstawiciel tego obozu, ówczesny kreator krajowej polityki energetycznej Piotr Naimski, spytany przez zdumioną Ewę Stankiewicz o harmonogram likwidacji wydobycia węgla, odparł jedynie: „taka jest polityka Unii Europejskiej”.
A teraz ten sam PiS będzie stawał Rejtanem przeciwko eurokołchozowi – jak zazwyczaj wtedy gdy wie, czego chcą jego wyborcy, ale realnie działa tylko nie mając wpływu na ostateczny rezultat. Wie, że politycznie opłaca mu się udawany sprzeciw.
W trakcie ośmiolatki rządów PO – PSL partia Kaczyńskiego występowała jednoznacznie w obronie życia poczętego i wspierała społeczne projekty tych samych organizacji, które podczas ostatnich dwóch kadencji odbijały się od sejmowej zamrażarki tudzież od pisowskiej „maszynki do głosowania”.
Możemy się spodziewać w najbliższych latach, że Zjednoczona Prawica murem stać i trwać ma w obliczu haraczów klimatycznych, lockdownów, walki z kierowcami i 15-minutowych stref; wobec relokacji barbarzyńców, podatków europejskich i wszystkich zamordystycznych fanaberii, które ekipa Tuska i Kosiniaka-Kamysza wprowadzi z jeszcze większym entuzjazmem.
Bogusław Chrabota przypisuje partii Kaczyńskiego przyjęcie opcji suwerenizmu, który definiuje w tym przypadku jako szczucie Unią z pozycji obrońców narodowej czy państwowej niepodległości. Autor sam straszy przy tym czytelników rzekomym podobieństwem PiS do europejskich czy amerykańskich sił okrzyczanych dawno jako skrajne, groźne i populistyczne. Czytamy więc dalej: „Wszyscy krytycy postępującej integracji, ale tak naprawdę idei zjednoczeniowej, znajdą w PiS swój azyl. Zręby unijnej antyideologii będą tworzyć dobrze opłacani przez europejskich podatników intelektualiści w rodzaju Ryszarda Legutki i Zdzisława Krasnodębskiego, a zapowiedziany na styczeń zjazd sił prawicowych zamieni się w antyeuropejski sabat ziejący nienawiścią do Brukseli, Niemców, Tuska i wrogiej liberalnej prasy”.
Autor nie wspomina nawet o możliwości wpływania przez Polskę na kształt Unii, która – bądź co bądź – stręczona była nam przed referendum akcesyjnym jako związek gospodarczy suwerennych państw. Publicysta próbuje też zdeprecjonować myślenie o jakiejkolwiek alternatywie wobec Unii Europejskiej („wizje jakiejś niezależnej od Brukseli wspólnoty wyszehradzkiej to mrzonki”). Uważa iż kwestionowanie kierunku integracji Unii wepchnie ją w regres gospodarczy. Przestrzega, że PiS grający na antunijnej nucie najprawdopodobniej poniesie porażkę.
Jeśli nie możesz powstrzymać buntu, stań na jego czele
Zarówno wystąpienie Kaczyńskiego, jak i artykuł Chraboty to jednak elementy „operacji fałszywej flagi”, lub – mówiąc potocznie – zwykłej „ustawki”. PiS bowiem nie zamierza strzec Polski przed coraz większym podporządkowaniem Berlinowi i Brukseli w ramach centralizowanej UE. Nie jest też żadną alternatywą dla unioentuzjastów z Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi czy Lewicy. Jeżeli miałby stanąć na czele sił narodowych broniących Polski wobec perspektywy pełnej zależności od eurokratów, to jedynie w charakterze lisa pilnującego kur przed wilkami.
Chodzi więc o to żeby przejąć spodziewany protest wobec coraz bardziej dolegliwych konsekwencji formowania się eurokołchozu – po prostu stanąć na czele procesu, którego w inny sposób być może nie udałoby się powstrzymać.
Obserwujemy zatem propagandową uwerturę w wykonaniu orkiestry rozpisanej na wiele, nieraz pozornie sprzecznych głosów. Zarówno udawany „uniosceptycyzm” PiS, jak i przypisywanie – z zewnątrz – temu obozowi politycznemu intencji obrony suwerenności Polski, mają na celu stworzenie warunków, w których prawdziwa opozycja wobec skrajnej centralizacji władzy w UE nie będzie mieć racji bytu. Przestrzeń debaty wokół przyszłego kształtu Unii oraz miejsca w niej takich państw jak nasze, ma przypominać rzekomą bezalternatywność wstąpienia Polski do tej struktury w 2004 roku. Przed kluczowym referendum w tej sprawie wspólnym wysiłkiem sił okrągłostołowych udało się wtedy zepchnąć prawdziwych oponentów na całkowity margines.
Tak samo rzecz się ma w obecnej sytuacji, gdy ważyć się będzie za moment sprawa domknięcia dyktatorskiego systemu Unii Europejskiej. Nie będzie miejsca dla prawdziwych sceptyków, gdy ich rolę odgrywać będzie skutecznie fałszywy reprezentant z politycznego głównego nurtu. Zapał społecznej frustracji i buntu wobec perspektywy neosowieckiego eurokołchozu przejąć zechcą zapewne struktury w rodzaju Klubów „Gazety Polskiej”, przez dziesięciolecia post-PRL świetnie wprawione w kanalizowaniu zbiorowej energii patriotów.
Marcin Wisławski