3 listopada 2022

Jakub Majewski: Quo vadis, Britannia?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Cóż to był za bałagan, ten ostatni miesiąc w brytyjskiej polityce! Można było pomyśleć, że czytamy doniesienia z jakiegoś egzotycznego kraiku na krańcu świata. Nawet sami Brytyjczycy nieśmiało zadają sobie to pytanie, które dotychczas było domenom zakompleksionych lewicowych polskich publicystów z Polski, czyli: co też świat o nas myśli, czy to nie wstyd? Nic dziwnego, że rządząca partia ostatecznie zmusiła innych kandydatów na premiera do ustąpienia, aby tym szybciej zakończyć spektakl i wskazać jednego wybrańca. Jeśli jednak ktoś sądzi, że bałagan skończył się wraz z zaprzysiężeniem nowego rządu – jest w błędzie.

Chaos, w mniejszym lub większym natężeniu, będzie trwał. Nie wynika to jednak z jakiejś nagłej zapaści państwa brytyjskiego. To co się dzieje, jest naturalnym skutkiem ogromnej reorientacji całego państwa. Gdy skończy się reorientacja – skończy się bałagan.

Żeby to jednak lepiej zrozumieć, trzeba najpierw cofnąć się do początku. Tylko pozornie bowiem obecne zawirowania zaczęły się wraz z upadkiem rządu Borisa Johnsona, o krótkotrwałej fatalnej kadencji Liz Truss nie wspominając. Owszem, Liz Truss swoją niekompetencją przechyliła pewną szalę. Owszem, przed nią Johnson wiele zrobił aby pogłębić bałagan panujący w brytyjskiej polityce. Nie on jednak go stworzył.

Wesprzyj nas już teraz!

Można by powiedzieć, że zawirowania zaczęły się wraz z referendum w sprawie Brexitu z 23 czerwca Anno Domini 2016. Nawet takie postawienie sprawy byłoby jednak wątpliwe o tyle, że sugerowałoby, iż Brexit był decyzją „znikąd”. A przecież Brexit wynikał z narastającego długimi latami poczucia, iż Wielka Brytania na swojej obecności w Unii Europejskiej traci. Że będąc poza Unią, mogłaby osiągnąć więcej. Naród brytyjski właśnie taką opinię wyraził, niewielką większością, w 2016 roku. Było tylko jedno „ale” – jeśli nawet co do sensowności wyjścia udało się zgromadzić tę niewielką większość, jeśli to nawet można nazwać konsensusem, to przecież takiego konsensusu nigdy nie udało się zbudować wokół odpowiedzi na pytanie które po referendum musiało logicznie nastąpić: co dalej?

Tak, sednem chaotycznej reorientacji brytyjskiej polityki pozostaje Brexit. Dokładniej zaś, nie Brexit, ale zasadnicze pytanie: co dalej?

Krótka historia bałaganu

Z braku jednoznacznej odpowiedzi na pytanie „co dalej” wynika właściwie wszystko co potem się wydarzyło. Owszem, po latach negocjacji i walk wewnętrznych udało się wyjść z Unii, Wielka Brytania nadal wisi w swego rodzaju zawieszeniu. Wiele tutaj przyniósł fakt, iż niestety referendum nie było aż tak jednoznaczne, przez co pewna część establishmentu strawiła długie lata na sabotowanie procesu wyjścia, w nadziei, że jakoś uda się wszystko odwrócić. Bardzo pomagał tu fakt, że podział na zwolenników i przeciwników wyjścia nie przebiegał po liniach partyjnych, ale dzielił obydwie główne partie. Rządzący nieprzerwanie od 2010 roku Konserwatyści posiadali, owszem, większość parlamentarną potrzebną aby referendum przeprowadzić, aby stało się zadość postulatom partyjnych dołów – ale sam rząd wzywał Brytyjczyków do głosowania remain, odzwierciedlając fakt iż wśród posłów z Partii Konserwatywnej, w przeciwieństwie do ogółu partii, przeważały nastroje prounijne.

Konsekwencje widzieliśmy, i nie ma co się nad nimi rozpisywać. Po referendum – z perspektywy rządu, przegranym – premier podał się do dymisji, ale nowym premierem została umiarkowanie prounijna Theresa May. Jej nominacja miała być kompromisem ze strony zwycięzców, którym wmówiono, że aby zjednoczyć partię, proces Brexitu musi poprowadzić… przeciwnik Brexitu. Nie będzie zaskoczeniem, że ambiwalentna względem Unii Theresa May nie potrafiła w negocjacjach być na dość stanowcza, aby cały proces zamknąć w sposób zadowalający Brytyjczyków. Przeciwnie, był moment kryzysu, gdy zapędzeni przez unijnych negocjatorów w kozi róg Brytyjczycy poważnie zastanawiali się nad przerwaniem całego procesu (przyczyny dla których tak się nie stało, paradoksalnie, leżą raczej po stronie Unii). W tej chwili kryzysu, Konserwatyści zmusili Theresę May do rezygnacji, wynosząc na stanowisko Borisa Johnsona. Ten był wprawdzie umiarkowanym, koniunkturalnym zwolennikiem Brexitu – ale jednak. Po nowych wyborach parlamentarnych, Johnson dysponował tak miażdżącą większością, że nikt już nie mógł wątpić, iż ma on faktycznie mandat narodu, aby Brexit doprowadzić do końca, i tak też się wkrótce stało.

Bałaganu ciąg dalszy

Można by pomyśleć, że dysponując bezprecedensowym wręcz poparciem, odbiwszy okręgi wyborcze nawet takie, gdzie od stu lat nie wybrano posła konserwatysty, Johnson mógł dowolnie pchnąć kraj na nową drogę. Niestety, wciąż istniały dwa problemy. Pierwszym było to, że poparcie dla Brexitu nie oznaczało poparcia dla konkretnego dalszego planu działań. Wielu zwolenników Brexitu nawoływało do zwolnienia handlu, rozluźnienia przepisów, uwolnienia przedsiębiorczości, i tak dalej – ale równie wielu było takich, którzy poparli Johnsona pomimo że pozostawali w sercu laburzystami, a w Brexicie widzieli szansę na większy niż wcześniej protekcjonizm, i ogólnie na ukrócenie skutków globalizacji. Ten spór był potrzebny, i oczywiście wymagał czasu i debaty aby się rozegrać. Tego czasu jednak nie było, i w tym tkwi drugi problem: zaledwie kilka miesięcy później, nadeszła z Chin pewna choroba…

Na początku 2020 roku, Wielka Brytania odzyskała pełną niepodległość ze strony Unii. Wkrótce potem, poniekąd na własne życzenie – Johnson, zawsze koniunkturalista, kierował się bowiem opinią publiczną – całe społeczeństwo zostało zamknięte w domach. Nie czas i miejsce omawiać tu pandemiczne kontrowersje, trzeba natomiast zauważyć dwa ważne jej skutki w kontekście władzy. Po pierwsze, tzw. pandemia sprawiła, iż rząd Johnsona nie zajmował się wytyczaniem nowych dróg, ale czysto reakcyjną, często absurdalną i niesamowicie kosztowną, walką z wirusem. Po drugie zaś, gdy okazało się, iż rząd oraz biurokraci Johnsona regularnie łamali restrykcje, które tak chętnie narzucali na naród, stało się jasne, iż dni władzy Johnsona są policzone.

Brytyjczycy nie mają wątpliwości, że dla polityka, kłamstwo jest niestety rzeczą powszednią; jest jednak pewna granica, którą brytyjski system stanowczo narzuca kłamstwu – niedopuszczalne jest, aby rządzący premier świadomie skłamał odpowiadając w parlamencie na interpelacje poselskiej. Gdy wśród posłów zapanowało przekonanie, że Johnson tak właśnie zrobił, ten musiał zrezygnować z urzędu. Co było dalej, to wiemy.

Dłuższa perspektywa niepewna

Objęcie władzy przez Rishiego Sunaka nie zapowiada bynajmniej spokoju, właśnie dlatego, że wciąż nie ma konsensusu co do dalszej drogi, do tego kluczowego pytania: co dalej po Brexicie? Spór jest wciąż zbyt żywy, o czym świadczą chociażby profile nowych ministrów przedstawiane w brytyjskich mediach, gdzie dziennikarze wciąż pieczołowicie odnotowują – sześć lat po referendum – czy dany osobnik jest „brexiteerem” czy też nim nie jest.

Nie powinno nas to dziwić. Brexit można bez mała porównywać do oderwania, przed przeszło dwoma wiekami, Stanów Zjednoczonych od Imperium Brytyjskiego. W chwili uzyskania niepodległości, Stany Zjednoczone bynajmniej nie potrafiły korzystać z nowych możliwości – a co więcej, nie potrafiły nawet dojść do zgody co do ustroju. Pierwszą dekadę nowe państwo zmarnotrawiło na debatę wokół reform konstytucyjnych, a dopiero potem zaczęto się zastanawiać nad tym, jakie właściwie cele powinna mieć federacja. W przypadku Wielkiej Brytanii mogłoby się wydawać że nie potrzeba aż takiego wysiłku – przecież Wielka Brytania przez cały czas jak była w Unii prowadziła aktywną politykę zagraniczną, i powinna rozumieć swoje cele zarówno zewnętrzne, jak też i wewnętrzne. Tak jednak nie jest. Unia Europejska nie tylko odcięła Brytyjczyków od ich bliskich więzi z dawnymi koloniami, nie tylko dramatycznie przeorała priorytety rozwoju wewnętrznego, ale też narzuciła im pewne złudzenia. Jedno bowiem, co głosili przeciwnicy Brexitu, jest prawdą – faktycznie, wiele państw i wiele dużych firm postrzegało wcześniej Wielką Brytanię jako punkt wejścia do reszty Unii. Teraz, utraciwszy ten atut, Brytyjczycy muszą w końcu zrozumieć że odzyskując niepodległość, jednak również coś utracili – co im ostatnio dobitnie pokazały rynki finansowe, ostro uderzając w rząd za próbę łączenia nadmiernych wydatków z cięciami podatkowymi – oraz, że muszą wypracować nowe atuty, aby na nowo ułożyć relacje ze światem. Nie jest prawdą, że zwolennicy Brexitu nie byli tego świadomi, bo wielu mówiło od początku o takiej konieczności. Nigdy jednak nie było zgody co do tego jak konkretnie to zrobić.

Niestety dla Brytyjczyków to raczej nie rząd Rishiego Sunaka wypracuje ten nowy paradygmat. Rząd, powołany na dwa lata przed końcem kadencji, nie posiadający silnego mandatu wyborczego, nie przewodzony przez silną osobistość, raczej nie zrewolucjonizuje brytyjskiej polityki. Jeśli premier Sunak jest wybitnym mężem stanu zdolnym aby dokonać wielkich rzeczy – to najwyraźniej dotychczas ten fakt skrzętnie ukrywał. Ze wszelkim prawdopodobieństwem więc, następne dwa lata będą dla konserwatystów czasem zawodów, niepowodzeń, i marazmu, który skończy się zwycięstwem Partii Pracy – być może nawet w przedterminowych wyborach, jeśli coraz bardziej skłóceni wewnętrznie Konserwatyści dadzą upust swoim frustracjom obalając kolejnego premiera. A co potem? Cóż, po socjalistycznych rządach Partii Pracy trudno oczekiwać jakichś korzyści dla Wielkiej Brytanii. Poza jedną: utrata władzy i zesłanie „na pustynię” da brytyjskiej Partii Konserwatywnej konieczny czas, aby na nowo przemyśleć swoją ofertę dla państwa i narodu. I będzie to zresztą koniecznie, bo dopóki Konserwatyści nie uporządkują się wewnętrznie, dopóki nie zrozumieją też nagromadzonych frustracji ich własnych wyborców, dopóty raczej nie będą mogli liczyć na powrót do władzy.

No, chyba że Rishi Sunak okaże się jednak prawdziwym konserwatystą, z dobrym wyczuciem potrzeb narodu i do tego geniuszem politycznym, który zdoła przeprowadzić Brytyjczyków przez wielki kryzys nadchodzącej zimy, następujący po nim kryzys gospodarczy, a potem zdoła poprowadzić konserwatystów do wielkiego, niespodziewanego zwycięstwa w wyborach za dwa lata. Ale to chyba nie ta bajka…

Jakub Majewski

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij