Oj, coś ci Europejczycy „źle” ostatnio wybierają. Najpierw Węgrzy po raz kolejny dali większość faszyście Wiktorowi Orbánowi. Potem Szwedzi powierzyli władzę faszystom dla niepoznaki zowiącym się Szwedzkimi Demokratami. Włosi wybrali faszystkę Giorgię Meloni. A do tego jeszcze Bułgaria i Łotwa – tu wprawdzie bardziej „mainstreamowe” partie, ale przecież też prawica, i te ciągoty populistyczne. Niewątpliwie, rezydujący w Brukseli eurokraci, mieniący się oświeconymi nadzorcami Europy, zadają sobie teraz pytanie: czy to tylko kilka wypadków przy pracy, czy jednak coś więcej?
Jednak jeszcze bardziej niż eurokraci, wydaje się, że wyborami przeraziła się kasta dziennikarska. Jak Europa długa i szeroka, już w kwietniu dziennikarze zawyli z wściekłości, gdy okazało się, że lata gróźb i sankcji nie skłoniły Węgrów do porzucenia niepoprawnych rządów Orbána. Późniejsze decyzje Szwedów i Włochów wywołały tym większe oburzenie, a w tym ostatnim przypadku wręcz paniczne wrzaski o rzekomych faszystach. Od lat już wśród europejskich dziennikarzy, słowo „prawica” było używane jako epitet naprzemiennie z „faszyzmem” – ale teraz trudno nie odnieść wrażenia, że propagandyści uwierzyli we własną propagandę, i autentycznie wierzą, iż węgierskie, szwedzkie i włoskie rządy reprezentują jedną, znienawidzoną ideologię. Bułgaria i Łotwa, w których wygrały partie uznawane za prawicowe, ale jednak bardziej akceptowalne, na razie nikogo nie niepokoją, jednak tendencja do szufladkowania wszystkiego „prawicowego” jako faszyzm niewątpliwie wpłynie na ich postrzeganie.
Prawica… od prawej do lewej
A przecież, gdyby poprosić członków węgierskiego Fideszu aby wyłożyli nam główne zasady ich polityki, udzieliliby odpowiedzi diametralnie odmiennych od Szwedzkich Demokratów (SD). Jedni i drudzy zaś udzielaliby innych odpowiedzi niż Bracia Włosi (BW) – o łotewskiej Nowej Jedności czy bułgarskim GERB-ie nie wspominając. Na pierwszy rzut oka, jedynym oczywistym punktem jedności między tymi partiami są epitety rzucane w ich stronę, oraz raczej mało konkretne deklaracje o przedkładaniu interesów narodowych ponad interesy unijne. Poza tym, partie te mocno się różnią, i bynajmniej trudno je nazwać prawicą w klasycznym rozumieniu tego politologicznego terminu.
Wesprzyj nas już teraz!
Przykładowo, jeśli spojrzymy na politykę gospodarczą tych partii, dostrzeżemy po pierwsze, iż mocno między sobą się różnią, i po drugie, że spora część tej całej prawicy jest… lewicowa. Nie ma w tym nic nowego, bo przecież „prawica” która rządzi w Polsce od siedmiu lat również wykazuje się mocno lewicową polityką gospodarczą. Tendencje populistyczne, które są dostrzegalne tak u Fideszu, jak w SD oraz BW, właściwie prawie zawsze wiążą się z socjalistycznym rozdawnictwem i regulacjonizmem.
Nie sposób byłoby również powiedzieć, że partie te wykazują się jednolitym podejściem do Unii Europejskiej. Niektóre są otwarcie eurosceptyczne, inne – wprost przeciwnie. Nie ma tu spójności. I wreszcie – nie ma mowy o spójności w kwestiach moralnych i kulturowych. Niemożliwe byłoby chyba aby prawdziwy chrześcijański konserwatysta zgodził się z przypisywaniem etykietki konserwatyzmu Szwedzkim Demokratom, którzy otwarcie wyrażają poparcie dla homo-związków i „zmiany płci”. Trudno byłoby też takie stanowisko pogodzić z niedawnym płomiennym przemówieniem Giorgii Meloni, nawet jeśli SD w swoich lewicowych poglądach kulturowych jednak reprezentuje najdalszą prawicową ekstremę szwedzkiej polityki.
Wspólny front przeciw głuchocie
A mimo to, jest pewien zestaw cech, który wydaje się wspólny dla tych partii, i który być może tłumaczy ich dojście do władzy w tym właśnie momencie, tak newralgicznym dla całej Europy. Te cechy, można zasadniczo sprowadzić do jednej rzeczy – partie te kontestują poglądy dotychczasowego establishmentu zarówno z lewej jak i z prawej strony. Fidesz wprawdzie od lat dominuje w węgierskiej polityce, ale jednocześnie, partia ta jest faktycznie pariasem w oczach wszystkich pozostałych partii węgierskich, o Europie nie wspominając. Szwedzcy Demokraci przez długie lata byli zupełnie poza nawiasem szwedzkiej polityki: obowiązywała niepisana reguła, że każda partia powołana do budowania większościowego rządu, powinna prędzej szukać dodatkowych głosów po przeciwnej sobie stronie politycznej, niż podejmować współpracę z SD nawet gdyby głosiła podobne postulaty. Jeśli z kolei chodzi o Włochów, to mimo iż Bracia Włosi teoretycznie wywodzą się z dosyć mainstreamowego ugrupowania ówczesnego premiera Berlusconiego, to jednak partia ta nie była częścią żadnego z rządów narodowych które przewinęły się przez włoską scenę w ciągu burzliwej dekady od czasu powstania tej partii. Bracia Włosi nie popierali nawet rządów koalicyjnych „jedności narodowej” czasów pandemii, kontestując również w tej kwestii represyjny konsensus głównego nurtu.
Sprzeciw elit, które wzbudzają te partie, wynika więc z tego, iż stoją one w otwartej opozycji nie wobec lewicowym partiom czy prawicowym, ale wobec całości dotychczasowych elit. Ten sprzeciw manifestuje się właśnie w tym, co politolodzy nazywają populizmem, czyli stawaniem po stronie ludu przeciw elitom. Pojęcie populizmu często jest używane w polityce jako epitet, i trzeba przyznać, że nieraz zasłużenie – wszak, bywa, że populizm oznacza po prostu wsłuchiwanie się w głos zdeprawowanego motłochu. Jednak znacznie częściej jest tak, że populizm to symptom głębszych problemów – partie populistyczne tylko znajdują szerokie poparcie, gdy wśród zwykłych ludzi zapanuje szczere przekonanie, że elity oderwały się od narodu, że główny nurt polityczny stał się głuchy na trapiące naród problemy.
Niewątpliwie tak właśnie jest w tym przypadku. Swego czasu, Fidesz na Węgrzech był uznawany za partię głównego nurtu, której zwycięstwo przeciw socjalistom wynikało z dosyć normalnego politycznego sporu; jednak od tego czasu, partia ta zawdzięcza kolejne zwycięstwa właśnie gotowości wsłuchiwania się w często „niepoprawne politycznie” niepokoje narodu: czy to w 2015 r. oponując przeciw przyjmowaniu imigrantów, czy w 2022 r. oponując przeciw odcinaniu Węgier od rosyjskich źródeł energii. Podobnie, zwycięstwa wyborcze zarówno w Szwecji jak i we Włoszech, wynikają z tego, iż te partie cały czas mówiły o problemie imigracji, problemie, o którym inne partie nie chciały mówić z obaw o zarzut rasizmu. Obydwie partie również, podobnie jak węgierski Fidesz, stanęły po prawej stronie w rozdzierającej Europę wojnie kulturowej, nawet jeśli szwedzka opozycja wobec antychrześcijańskich ideologii jest z naszej perspektywy wręcz groteskowo umiarkowana. Krótko mówiąc, partie te wyrażają najbardziej podstawowy konserwatyzm społeczeństwa, które sprzeciwia się trendom które miałyby to społeczeństwo drastycznie przekształcić.
Czy fala potoczy się dalej?
Kiedy już skonstatujemy, iż zwycięstwa wyborcze wynikają z gotowości do podejmowania tematów uznanych przez elity za nieakceptowane, możemy wpisać te ostatnie zwycięstwa wyborcze w szerszy nurt, do którego również przypisalibyśmy wyborcze zwycięstwo zwycięstwo Brexitu w brytyjskim referendum 2016 r., czy wóbór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych kilka miesięcy później.
Czy należy spodziewać się kolejnych zwycięstw populistycznej prawicy w innych państwach, szczególnie europejskich? Będzie to zależało od konkretnych przypadków: od tego, jak silne są takie partie w danych państwach, ale przede wszystkim, od tego w jakim stopniu elity poszczególnych państw będą skłonne odczytać złowrogi napis „mane, tekel, fares” który sfrustrowane narody wypisują na ścianach ich gmachów. Biorąc pod uwagę psychopatyczne wręcz zachowanie elit w dobie pandemii, jak również szalone postulaty „zielonych” przemian, które bardziej niż wojna na Ukrainie doprowadziły Europę do chyba najcięższego zimowego kryzysu energetycznego od czasu drugiej wojny światowej – biorąc te rzeczy pod uwagę, trudno nie podejrzewać, że elity jednak pozostaną głuche, a fala będzie stopniowo zalewać kolejne kraje. Czy jednak ci, których fala wyniesie do szczytu władzy, będą faktycznie chcieli odwrócić bieg wydarzeń, czy raczej, jak nieraz w przeszłości, okażą się cynicznymi graczami za których sloganami kryje się tylko pragnienie władzy?
Jakub Majewski