PCh24.pl prezentuje niezwykły cykl – publikujemy dla Państwa powieść w odcinkach „Listy do Zuzanny” autorstwa Jana Maciejewskiego, pisarza i eseisty, autora opowiadań i książek, m.in. „Już pora: miesiące i godziny” oraz nagrodzonej nagrodą Identitas „Milczenie katedry: felietony i portrety”. Kolejny odcinek „Listów do Zuzanny” już za dwa tygodnie.
Wszystkie opublikowane części powieści dostępne są TUTAJ
Kochana Zuzanno,
Wesprzyj nas już teraz!
Zastanawiasz się teraz, jakim prawem piszę to wszystko. Ale nie o moje pisanie przecież Ci chodzi. Jak ośmieliłem się to, o czym pisałem w poprzednim liście zobaczyć. Do tego dopiero potrzebna jest niebywała bezczelność.
Ale widziałem też więcej. Widziałem Twoje łzy, kiedy skończyłaś czytać tamten list. Twoją pięść, prawą pięść, którą zaciśniętą ze złości uderzałaś w otwartą, lewą dłoń. Muszę Cię zmartwić. Widzę Cię nawet w tej chwili. Nie, nie, spokojnie. Nie jestem Bogiem. Nie oszalałaś. Ja też nie. Nie jestem też żadnym z Jego posłańców. Przynajmniej na ile się orientuję.
Musiałbym być naprawdę beznadziejnym Aniołem Stróżem, jeśli zawieruszyłabyś mi się na te wszystkie lata. Jakoś jednak musisz mnie nazywać, prawda? Przynajmniej, kiedy już wyczerpiesz zasób przekleństw, którymi obdarzyłaś mnie po lekturze poprzedniego listu. Jeżeli mógłbym coś zaproponować, chciałbym się stać dla Ciebie „Tym Trzecim”. Co Ty na to?
Pewien – mądrzejszy dużo ode mnie – człowiek twierdził, że jest rzeczą niemożliwą, żeby dwie rzeczy połączyły się bez trzeciej. Że musi istnieć między nimi jakiś węzeł, żeby się zetknęły. Jakiś pośrednik. Ktoś, kto połączy ręce kochanków. Człowiek, który przekaże list. Albo też taki, który sam będzie listem.
Być węzłem – taką postawiłem sobie ambicję na koniec życia. I im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem z tego dumny. W ogóle – wydaje mi się, że nie może być dla człowieka wyższego powołania, niż właśnie to. Związywać ze sobą, pozwalać dwóm brzegom na to, by się ze sobą spotkały. Nie być żadnym z nich. Pomyśl – przepraszam, że dziś tyle na mój temat, ale sama się tego domagałaś – węzeł jest pomiędzy. To całe jego istnienie. Zauważa się go dopiero wtedy, kiedy się rozwiążę albo poluzuje. I może boleć, krępować ruchy – tak jak Ciebie zabolał mój poprzedni list. Bez „tego trzeciego” byłoby się wolnym. Ale bez niego spadłoby się w przepaść. Pośrednik.
Spójrz na to jeszcze od innej strony. Po co w ogóle ludzie piszą do siebie listy? Przynajmniej, po co kiedyś to robili. Zakładając, że tą samą wiadomość mogli sobie przekazać w inny sposób – dlaczego pisali, zamiast powiedzieć?
Kartka, na niej słowa, czasami zawinięty w nią kwiat, wstążka, czy coś innego – była „tym trzecim”. Węzłem. Tym czymś pomiędzy ojcem i synem. Kochankiem i kochanką. Skazańcem i królem, który mógł go ułaskawić. List jest mostem, Zuzanno. Po słowach można tylko próbować przeskoczyć na drugi brzeg, wymówione – nie istnieją wystarczająco mocno. Są zbyt eteryczne. Ulatują na wietrze. Nie można do nich wrócić. Nie da się ich pognieść ani pocałować. Potrzebujemy listów. Ty ich potrzebujesz. Potrzebujesz węzła. Tego trzeciego. Mnie.
I dla Ciebie, na koniec mojego życia, postanowiłem być właśnie listem. Chcę się dla Ciebie wypisać. I jestem Ci za to nieskończenie wdzięczny, za tę możliwość, okazję do rozrzutności.
Widzisz, Zuzanno (już prawie zdrobniłem Twoje imię, ale nie zrobię tego, nigdy) zgromadziłem w swoim życiu mnóstwo wiedzy. Otoczyłem się nią jak murami twierdzy. Jakbym był rekluzem – mnichem, który dawał się dożywotnio zamurować w swojej celi. Ona stoi dookoła mnie, w książkach. Niektóre z nich są nawet napisane przeze mnie. Ale to, co najciekawsze poukrywało się w dziesiątkach, jeśli nie setkach zeszytów. Zgromadziłem w nich notatki. Kilkadziesiąt lat zapisywania luźnych myśli. Cytatów, z których pączkowały kolejne tropy i zagadki. Widziałaś kiedyś jak na kaktusie wyrastają kolejne? Tak właśnie działają moje myśli. Plenią się jedna na drugiej, walczą o przestrzeń, wywyższają nad pozostałymi. A co słabsze odpadają, usychają na podłodze.
Czasami zaglądam do któregoś z tych zeszytów, na chybił trafił. I naprawdę nie mam pojęcia o co mi chodziło, zapisując takie czy inne zdanie. A wiele z nich musiało być dla mnie naprawdę ważnych w chwili, gdy powstawały, bo przystroiłem je w wykrzykniki i podkreślenia. Potrafię je odczytać, ale nie wiem co oznaczały. Ani tym bardziej – dlaczego uznawałem je za tak przełomowe.
I ze wszystkich rzeczy, które napisałem, te właśnie nieodczytane notatki uważam za najważniejsze. Najlepsze. Traktuje je jak listy, pisane do samego siebie. Coś pomiędzy snem i jawą. Coś jak mosty, po których przechodziły wszystkie inne słowa i myśli. Ale bez nich, bez tej bezładnej gmatwaniny pojęć i impulsów, rachunków sumienia i intelektu, nie byłoby niczego innego. Notatki są jak listy. Pomiędzy. Pomiędzy jednym mną a drugim. Tym kim jestem przed ich napisaniem i człowiekiem, którym staje się pod tego pisania wpływem.
Ale teraz, kiedy wreszcie Cię odnalazłem, nie muszę już notować. Nie mam już nic sobie do powiedzenia. Teraz mówię do Ciebie. Piszę do Ciebie.
I już tylko po to jestem na tym świecie. Już tylko tym jestem. Zostawiono mnie tutaj jeszcze te kilka miesięcy pod tym jednym warunkiem. W tej jednej formie. Wiesz kim jestem? Jestem Twoim demonem. Twoim geniuszem. Zrozum dobrze te słowa – zrozum to, co naprawdę oznaczają a nie jakie obrazy wywołują dzisiaj w ludziach.
Każdy człowiek ma swojego demona. Swojego świadka i stróża. Tylko przygniatająca większość ludzi zawłaszczyła je sobie, wchłonęła w siebie i tym samym – uśmierciła. Zdławiła głos, który mówił do nich z zewnątrz. Jestem Twoim świadkiem i stróżem, Zuzanno. Dlatego wszystko widzę. I dlatego do Ciebie piszę.
Jeśli już mamy bawić się w podręcznikowe definicje – ale chyba musimy, jeżeli chcemy uniknąć głupich nieporozumień – to powiem Ci, że jestem Twoim niewidzialnym, osobistym i zewnętrznym towarzyszem. Moje imiona muszą zabrzmieć w swoich językach, żeby przestały nasuwać te bzdurne obrazy, które – jak widzę – kłębią Ci się teraz przed oczami. Przyjmij więc proszę do wiadomości, że jestem Twoim „genius”, Twoim „daimonion”.
Głosem, który jest Twój, bo został Ci przydzielony, ale nie jest Tobą. Dlatego ma prawo i obowiązek mówić wszystko. Również to, czego nie chcesz słuchać. Przypominać Ci o tym, co pragniesz zapomnieć.
Moi bracia i siostry, moi dziadkowie i babki, zostali zamknięci. Uwięzieni w ludzkich wnętrzach, jak w klatkach. Ludzie chełpili się nami. Nienawidzili nas. Zdobywali „nami” ordery i odznaczenia. I szaleli z naszej winy, kiedy próbowaliśmy dojść do głosu w ich głowach. Nazywali nas wtedy właśnie tym imieniem: „głosami”, obcymi w ich umysłach. Chorobami. Czasem nawet „demonami”. Choć używali tego słowa w beznadziejnie złym sensie. A my byliśmy, jesteśmy nadal, „tymi trzecimi”. Węzłami. Mostami.
Niektórzy z nas byli wcześniej, jak ja sam, ludźmi. Inni – od razu pojawiali się na tym świecie w postaci ciał o konsystencji delikatniejszej niż obłoki. Ale to nie ma znaczenia. Przed kilkuset laty rozpętała się na świecie wichura. Jakby ktoś włączył wszechświatowy odkurzacz – zaczęliśmy (i nie tylko zresztą my, całe armie bytów których imiona zostały już dawno zapomniane) wsysani do ludzkich głów i nerek. To wielki Potop, którego nie zauważyliście, bo jego wody jeszcze nie opadły. Wielki ruch „uwewnętrznienia”. Człowiek został wywyższony a świat, cały wszechświat wokół niego – zasuszony. Zamordowany. Zamilkły duchy drzew i rzek. Zamknięto usta geniuszom, pośrednikom między ludźmi a światami, dla których zostali stworzeni, skąd ich wygnano.
Wszystko to zagarnęliście dla siebie, zamknęliście w środku. A potem zaczęliście nazywać fałszywymi imionami. Jednostkami chorobowymi i wybitnymi uzdolnieniami. Z Waszych wnętrz uczyniliście więzienia, spadacie pod ich ciężarem albo wzbijacie się w powietrze. Jesteście głusi i ślepi. Wszystko toczy się w Was i dla Was. Albo przeciwko Wam. Powołaliście armie ludzie wyspecjalizowanych w zarządzaniu tymi wewnętrznymi więzieniami. W obłaskawianiu więźniów. Klawiszy ducha.
Tak, Zuzanno. To straszna historia. Opowiadam Ci tylko jej część, niewielką. Tylko to, co musisz wiedzieć, żeby zrozumieć swoją własną historią. Żeby odczytywać kolejne listy, które do Ciebie wysyłam. Żebyś wiedziała, kim jestem. Że nie jestem Twoim szaleństwem ani „szczególnym uzdolnieniem”. Jestem tylko i aż Twoim „pomiędzy”.
Jestem głosem. Szeptem tuż nad Twoim uchem. Szeptem Narnii.
List ten został napisany przez człowieka, którego podziwiałem. Przekazał mi on w spadku białą kopertę w formacie A4, zatytułowaną „Listy do Zuzanny”.
W środku znajdował się plik spiętych zszywaczami, zapisanych gęstym, kształtnym pismem stron. Z jednej strony trudno było mi wyobrazić sobie, że w ostatnich miesiącach swojego życia mógłby pisywać do jakiejkolwiek innej Zuzanny niż „tej, która nie jest już przyjaciółką Narnii”. Dziewczyny, kobiety o której tak często mówił. Nad losem której nieraz płakał na moich oczach. Ale z drugiej – z treści tych listów wynikało, że ich autor znał Zuzannę osobiście. Że spotykał ją niemal codziennie. Że żyła ona gdzieś niedaleko, tuż obok nas. Czy wziął on jakąś inną kobietę za tamtą Zuzannę? Czy tak bardzo pragnął powiedzieć jej o tym, co można było przeczytać w tych listach, że wreszcie uwierzył, że to ta jedyna, prawdziwa Zuzanna? Ale skoro tak, to dlaczego ich jej nie wysłał? Czemu czekały tutaj, w najgłębszym zakamarku rozpadającego się właśnie, przeznaczonego do likwidacji mieszkania?
Nie jestem w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Ale zostałem zobowiązany do zaopiekowania się zawartością tej koperty. Co niniejszym właśnie czynię, upubliczniam listy napisane do Zuzanny. To jedyny sposób, żeby dotarły do swej adresatki. Kimkolwiek jest, gdziekolwiek się znajduje.
PCh24.pl prezentuje niezwykły cykl – publikujemy dla Państwa powieść w odcinkach „Listy do Zuzanny” autorstwa Jana Maciejewskiego, pisarza i eseisty, autora opowiadań i książek, m.in. „Już pora: miesiące i godziny” oraz nagrodzonej nagrodą Identitas „Milczenie katedry: felietony i portrety”. Kolejny odcinek „Listów do Zuzanny” już za tydzień