PCh24.pl prezentuje niezwykły cykl – publikujemy dla Państwa powieść w odcinkach „Listy do Zuzanny” autorstwa Jana Maciejewskiego, pisarza i eseisty, autora opowiadań i książek, m.in. „Już pora: miesiące i godziny” oraz nagrodzonej nagrodą Identitas „Milczenie katedry: felietony i portrety”. Kolejny odcinek „Listów do Zuzanny” już za dwa tygodnie.
Wszystkie opublikowane części powieści dostępne są TUTAJ
Wesprzyj nas już teraz!
Droga Zuzanno,
Słyszę, że drzwi trzasnęły za Twoimi plecami. To chyba przeciąg, bo w oknie, do którego teraz się zbliżasz falują zasłony. Okna także zamykasz. Jest noc, ciepła i parna letnia noc po długim i burzowym wieczorze. W takich chwilach zwykło się raczej otwierać okna niż je zamykać. Powietrze ma orzeźwiający i słodki smak, coś jak poziomkowy sorbet. Ale Ty jesteś już pełna smaków i doznań, chciałabyś się od nich oddzielić, odseparować. Chciałabyś pustki i ciszy, Zuzanno. Głębokiej ciemności i dręczącego głodu. Na wszelki wypadek zaciągnąłeś zasłony, jakby nawet światło gwiazd czy księżyca mogło wpełznąć tu nieproszone.
Pierwszy raz jestem w tym mieszkaniu. I nie obraź się proszę, ale nie robi ono przesadnie dobrego wrażenia. Przypomina trochę hotelowy pokój, ma tę samą bezosobową sterylność. Panuje w nim z trudem utrzymywany porządek, jakby środki czystości były jedynym z Twojej strony, osobistym wkładem w kształt tego pomieszczenia. Na ścianach nie widzę zdjęć ani półek. Tylko dwie szafy i komoda tuż przy wyjściu. Ściany i meble, naczynia i powietrze – wszystko jest białe. Położyłaś się na kanapie, nogi oparłaś na stosie poduszek, jak sportowcy po zawodach. Lewa ręka zwisa bezwładnie, prawą od jej zewnętrznej strony oparłaś na czole.
Zamknęłaś oczy i poruszasz ustami, ale nie wydobywa się z nich żadne słowo. Gdybym Cię nie znał, pomyślałbym, że szepczesz zaklęcia albo strzępki zapamiętanych z dzieciństwa wierszy. Takich, których sensu się nie rozumie, ale zapadają w pamięci przez swój rytm i melodie. Mają w sobie urok, stają się zaklęciem. Tak, Zuzanno, to właśnie powinnaś teraz robić. Ale gdy się nad Tobą nachylam i próbuję dosłyszeć co mówisz nie mogę się oprzeć wrażeniu, że liczysz od jednego do stu w jakimś obcym języku. Próbujesz zasnąć albo zająć czymś umysł, co akurat wychodzi na jedno i to samo. Ale oboje dobrze wiemy, że dzisiaj już nie zaśniesz. A ja z Tobą, będę czuwał nad Twoją bezsennością, doglądał, podsycał jak ognia w piecu, dorzucał do niej nowe wątpliwości i myśli, które w ciągu dnia nie mają którędy wedrzeć się do Twojej głowy.
Ty nie tylko udajesz, że nie pamiętasz tego człowieka. Mężczyzny, obok którego spędziłaś całe dzisiejsze popołudnie. On naprawdę wyparował z Twojej pamięci, jak żar z gorącego asfaltu pod wpływem deszczu. Został po nim tylko niepokój i złość. Niejasne przeczucie, że ktoś spróbował dziś odebrać Ci spokój. Ciężko oddychasz, jakbyś odparła właśnie atak włamywacza, uciekła przed czyjąś napaścią. Bo przecież rzeczywiście uciekłaś. Potrafisz to robić: uciekasz od tak dawna.
Odwróciłaś głowę na bok, gwałtownym ruchem w kierunku oparcia kanapy, jakbyś słyszała moje myśli i słowa, które zapisuję. Może rzeczywiście tak jest. Wciąż nie znam do końca reguł na jakich oparta jest nasza korespondencja. Wzdychasz głęboko, dopiero teraz dociera do Ciebie, że jesteś przemoczona i wydaje Ci się, że to dlatego nie potrafisz zasnąć. Na wszelki wypadek podchodzę do okna – nawet sen, również pół-sen jakim jest to moje pisanie do Ciebie, obowiązują pewne reguły dobrego wychowania. Patrzę przez okno, słyszę trzask przesuwanych wieszaków w Twojej szafie, skrzypnięcie drzwi prowadzących do łazienki, strumień wody. Patrzę przez okno.
Czyli to jednak nie było złudzenia. Od dawna mieszkaliśmy w tym samym mieście, tuż obok siebie. Z trudem, ale poznaję rozkład ulic, układ sklepów, drogi, na których musieliśmy się mijać. Z daleka migocze wieża uniwersytetu. Teraz, kiedy czytasz moje listy, mieszkasz już gdzie indziej. Kiedy patrzyliśmy ostatnim razem za okno Twojego domu, samochody pędziły tuż przed naszym nosem. Teraz suną wąskim migoczącym sznurem, jak zabawkowe modele, dużo poniżej moich stóp. „Najdalsza komnata, w najwyższej wieży…”.
Słyszę, że wyszłaś z łazienki, ostrożnie odwracam się w Twoją stronę akurat w chwili, w której przeszłaś obok mnie wycierając włosy ręcznikiem. Masz na sobie ciemnoniebieską sukienkę w białe grochy, narzucony na to biały, wiązany w pasie sweter. Czyżbyś sypiała w ubraniu? Przypomniała mi się historia człowieka, który spodziewał się, że w każdej chwili może zostać aresztowany. Co noc, przez półtora roku, zasypiał w płaszczu i butach, siedząc na spakowanej walizce. Czy Ty także próbujesz być w każdej chwili gotowa? To miejsce, mieszkanie, w którym się znajdujemy, ma tylko jedną rzecz do powiedzenia na swój temat, jedną ambicję do spełnienia: niech nie będzie ci żal, kiedy będziesz mnie opuszczać. Podczas ucieczki, nie oglądaj się za siebie – już ja zadbam, żeby nic cię do tego nie kusiło. Ta czujność, Zuzanno, wytrenowana, wcielona w życie jak druga natura gotowość do drogi jeszcze Ci się przyda. I to całkiem niedługo, ale nie tak jak się tego spodziewasz.
Raz jeszcze siadasz na kanapie, ale podnosisz się z niej szybko, z syknięciem poirytowania. Zapomniałaś, że jeszcze przed momentem leżałaś na niej w mokrym ubraniu. To ostatecznie przekreśla Twoje szanse na sen. Idziesz do kuchni, zaczynasz zaparzać sobie kawę. Włączasz radio, leci bardzo cicho, jest tutaj bardziej na prawach szumu niż muzyki. To trochę jak ja.
Nagle na kuchenny stół wskoczył szary kot. To wejście było więcej niż niespodziewane, ale nawet w połowie nie tak zaskakujące jak jego obecność w Twoim mieszkaniu. Jeśli szykowałaś się do ucieczki, skoro próbowałaś nie związywać się w żaden sposób z tym miejscem, to po co było Ci zwierzę? I to jeszcze tak nieprzewidywalne i wywrotowe jak kot. Wiem o czym mówię, Zuzanno. Miałem w swoim życiu kilka kotów. Ale ja to co innego – nigdy nigdzie się nie wybierałem. Od trzydziestu lat nie opuściłem naszego miasta na dłużej niż dwie doby. Jestem patologicznym przypadkiem skrajnego domatorstwa. Nic nie jest mi podobnie obce jak myśl o ucieczce i napięcie oczekiwania na sygnał do jej rozpoczęcia. Mój dom jest pełen półek, na które te zwierzęta mogą wskakiwać, zakamarków, w których się ukrywają.
– Dziękuję, że dziś je oszczędziłaś – powiedziałaś do niego – to bardzo uprzejme z twojej strony.
Ty go nie głaszczesz, Zuzanno. Zanurzasz raczej dłoń w jego sierści gestem, ogrzewasz ją w sposób, który już raz u Ciebie widziałem. Wiele lat i światów temu. Tamten także był kotem, chociaż dużo większym. Czy to dlatego, Zuzanno?
– Jesteś głodny, Szamanie? – Otwierasz lodówkę, nakładasz mu do miski jakiejś krwistej mazi. Ten kot jest dziwny, Zuzanno. Zanim zaczyna jeść patrzy na Ciebie, ale jeżeli miałbym odczytywać jego intencję, to na pewno nie byłaby nią wdzięczność. Postawiłaś miskę na stolę, tuż obok Twojego kubka z kawą. Wybijasz na nim palcami skomplikowany rytm – chyba masz ochotę znowu go pogłaskać, ale wiesz, że podczas jedzenia nie wolno go rozpraszać.
Wciąż nie pamiętasz Tomasza. Dużo czasu minie zanim on sam Ci o sobie przypomni. Ale minione popołudnie żyje w Tobie na innych zasadach. Nie jak wspomnienie, tylko rodzaj dziwnej choroby. Nie jesteś jej świadoma, na zewnątrz czujesz się zdrowa, ale w Twoim organizmie powoli i wytrwale zaczynają rozwijać się, pączkować bakcyle dziwnego wirusa. Jak dotąd objawia się on tylko bliżej niesprecyzowanym niepokojem. Wiesz, że coś wytrąciło Cię z równowagi, ale nie masz pojęcia co to jest. Obecność tego kota, wylizującego właśnie resztki jedzenia z miski, ma coś wspólnego z Twoim stanem. Nie wiem jeszcze tylko co to jest, czuję tylko – oboje to czujemy, Zuzanno – że swoją obecnością pogłębia Twój niepokój. Tym bardziej mi on do Ciebie nie pasuje. Zuzanna i kot – przedziwne zestawienie.
Zeskoczył ze stołu i nie oglądając się na Ciebie pomaszerował do legowiska w kącie kuchni. Staję nad nim, zaczynam mu się przyglądać z nadzieją, że odsłoni przede mną fragment swojej tajemnicy.
Jestem teraz w jakiejś piwnicy. Tuż nad głową, na niskim stropie dyndają białe larwy pająków. Kilka kroków ode mnie znajduje się studnia. Z okien wystających ledwo co nad ziemię, płynie mdłe, niebieskawe światło. Mam przez to rozumieć, że od tego losu go ocaliłaś, Zuzanno? Od utopienia w tej studni? Cóż innego miałoby to oznaczać?
Jesteśmy znowu w Twoim mieszkaniu. Przywołał mnie z powrotem Twój głośny jęk: „Dlaczego znowu to zrobiłeś?! Czemu jesteś taki złośliwy? Wredny, zły Szaman!”. Wchodzę do pokoju i widzę podartą, zmiętą zasłonę leżącą na ziemi. Na niej, jak na wydartej naturze zdobyczy, myszy lub nornicy, siedzi kot. Wygląda na to, że zaczekał z dokonaniem swojej zbrodni na Twój powrót. Pierwszy raz widzę Cię tak zdenerwowaną, złożonymi w pięści dłońmi wzięłaś się pod boki. I nie wiem co bardziej wyprowadza Cię z równowagi. To, co zrobił, czy ten bezczelny spokój z jakim teraz na Ciebie patrzy. Wygląda na to, że zrywania zasłon w Twoich oknach to jego ulubione zajęcie. „Idź sobie, nie chcę na ciebie patrzeć. Zmykaj!”. Kot nie reaguje – chociaż powiedziałaś te słowa takim tonem, że sam mam ochotę stąd uciec.
Stajesz przy nagim, obdartym z zasłony oknie, rozwiązujesz i z powrotem zawiązujesz sweter, nerwowo poprawiasz włosy.
– Jeśli nie przestaniesz tego robić, oddam cię do schroniska. Przysięgam ci, Szamanie. Rozstaniemy się i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nie możesz mnie zmusić, żebym cię zatrzymała. Nie masz nade mną takiej władzy. Lubię twoją obecność, cieszę się, że tu jesteś, ale są pewne reguły, których musisz zacząć przestrzegać.
Nie tylko treść tego, co mówisz, ale również sam ton sprawiają wrażenie, jakbyś mówiła do człowieka. A na pewno do kogoś, kto rozumie, co mówisz.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Pojawiłeś się i niszczysz wszystko dookoła. Byłam spokojna zanim tu przyszedłeś, byłam szczęśliwa. A teraz wszystko runęło – jeżeli pozwolę ci zostać, dalej będziesz burzył wszystko dookoła. Bo wiesz dobrze – wiesz i korzystasz z tego – że nie potrafię cię oddać. (Czy dobrze słyszę, czy twój głos na chwilę się załamał?) Mówię tak, straszę cię, ale oboje wiemy, że to niemożliwe.
Kot zastygł. Słuchał cię uważnie, wyglądał jakby był na polowaniu i czekał na pojawienie się przed jego nosem myszy. Cały czas siedział na zdartej przez siebie zasłonie. Tworzyli razem dziwnie harmonijny układ kształtów i kolorów. Jej zmięty beż i jego napięta, naprężona w nieruchomym oczekiwaniu szara sylwetka. Tylko wbite w Ciebie nieruchomo jarzące się w półmroku oczy sprawiały, że można go było odróżnić od posągu.
– Myślałam, że chociaż dzisiaj się nade mną ulitujesz. Jestem taka zmęczona, nie mam siły po tobie sprzątać. O co ci chodzi? Tak bardzo chciałabym cię zrozumieć…
Mówiłaś do kota, ale dokładnie to samo mogłabyś powiedzieć do mnie. Może nawet nie raz chciałaś, ale dopiero obecność tego zwierzęcia dała Ci do tego pretekst.
Kucnęłaś przy nim i wyciągnęłaś rękę w jego stronę, ale może to był ten wzrok, a może naprężona gotowość do wykonania w każdej chwili skoku – tak czy inaczej szybko ją cofnęłaś. Wstałaś i zaczęłaś krążyć po pokoju. Kot wodził za Tobą wzrokiem, jakby pilnując Cię żebyś przypadkiem stąd nie uciekła. Nie mam pojęcia co, ale coś się w tej chwili ważyło. Jak decyzja, której podjęcie odkłada się na bliżej niesprecyzowaną przyszłość, z nadzieją, że nigdy nie trzeba będzie się z nią zmierzyć. A potem, w najmniej spodziewanej chwili, pojawia się znikąd. Czytasz książkę, pakujesz zakupy w sklepie albo po prostu idziesz ulicą i przychodzi wezwanie. Jakieś nieme i natarczywe „dłużej nie będę czekać!”. Jak ostatni sygnał pociągu przed odjazdem, przeciągły, świdrujący w uszach gwizdek konduktora. Albo ryk okrętowej syreny. Jeśli teraz nie wskoczysz na pokład, odpłynie raz na zawsze. I to, co trwało latami teraz miało się skończyć w kilka sekund. Nie jesteś gotowa ani odrobinę bardziej niż wtedy, kiedy to się zaczęło. Zmieniło się tylko to, że brak decyzji w tym momencie również zaczął oznaczać decyzję. Czekaliśmy co powiesz. Wodziliśmy za Tobą wzrokiem, śledziliśmy każdy Twój ruch jak oskarżony patrzy na rozsiadającego się w krześle, poprawiającego poły swej togi przed odczytaniem wyroku sędziego. Czekaliśmy obaj – ja i kot.
Nie zatrzymując się, po paru minutach zaczęłaś mówić. Ale Twój głos był teraz inny. Zniknęło gdzieś całe wzburzenie. Mówiłaś w rytm kroków albo raczej kroczyłaś w rytm słów. Kot wciąż nie spuszczał z Ciebie spojrzenia, jakby pilnował żebyś nie zgubiła rytmu.
– Tak bardzo Cię nie rozumiem. Boję się tego, co sobie o mnie myślisz. Boję się tego co robisz. Tego, co to może oznaczać. Boję się ciebie, rozumiesz? Zachowujesz się jak posłaniec, który chowa przede mną wiadomość za każdym razem, kiedy wyciągam po nią rękę. Grasz ze mną w gry, których zasady tylko ty rozumiesz. Kiedy Marta mi cię dawała i powiedziała, jak masz na imię, śmiałyśmy się obie. Powiedziała, że to ze względu na sierść, że jest bogata i dostojna jak strój afrykańskiego czarodzieja, zdarty z Geparda upolowanego przy pełni księżyca. Wszystko to bardzo piękne. Bardzo zabawne było tak o tobie myśleć. Patrzeć na ciebie, z tak śmieszną powagą kroczącego przez pokój jakbyś był naprawdę kimś ważnym w kraju, z którego przybywasz. Ale twoje poczucie godności było zabawne tak długo, jak nie niszczyłeś mojego życia.
Nie chodzi mi w ogóle o te przeklęte zasłony – przyzwyczaiłam się już, że wieszam je co rano z powrotem. Nie chodzi mi o pudełka, które przewracasz i rozsypujesz ich zawartość. Nawet nie o to, co było na samym ich dnie, co znajduje przy sprzątaniu a czego nie chcę oglądać. Wszystko to mogłabym jeszcze znieść. Nie mogę tylko wytrzymać twoich spojrzeń. Twojej przeklętej powagi. Za kogo ty się uważasz? Co ci się wydaje, że co wiesz na mój temat?
Odruchowo spuściłem oczy na ziemię, Zuzanno. Czułem się winny wszystkiemu, co zarzucałaś temu zwierzęciu. Więc pozwól, że przemówię teraz w obronie nas obu. Prawdą jest, że żaden z nas nie spuszcza z Ciebie wzroku. Że wiemy nieco więcej a przynajmniej nieco innych rzeczy na Twój temat, niż Ty sama. Ale też przyjmij, że obaj zostaliśmy Ci podarowani. I staramy się pozostać Ci wierni.
Uspokoiłaś się, to dobrze. Usiadłaś na krześle, pozwoliłaś kotu wskoczyć Ci na kolana. Jego ciepło, miękkie, pachnące futro roztopiło resztki Twojej złości.
– Kiedy byłam dzieckiem – podjęłaś nowym tonem, jakbyś opowiadała bajkę do snu – wyobrażałam sobie, że potraficie mówić. Wy, koty i wszystkie inne zwierzęta. Przychodziłyście do mnie i zdawałyście raporty. Miałyście swoje państwa, hierarchie, dziwactwa, plotki, podłości i nawrócenia. To było dobre marzenie, Szamanie. Kojące. Dobrze było myśleć, że tuż obok, pod i nade mną, w norach, na dachach, w lasach i na niebie, toczą się setki losów i historii, komedii i dramatów. Poznawałam tylko skrawek z nich, tyle ile było mi trzeba, żeby otulać się waszą tajemnicą. Dobrze było czuć, że dzieją się rzeczy o których nie wiem. Czy mnie rozumiesz?
Tak, Zuzanno, rozumiem Cię. Obaj doskonale Cię rozumiemy.
– Wspaniale było myśleć – podjęłaś po chwili – że moje zmysły to tylko wąski snop światła, rozjaśniający cienki pasek rzeczywistości. Wtedy to było dobre, potrzebne na tamtym etapie. Ale potem z tego wyrosłam. Bo z tego się przecież wyrasta, prawda? Och, wróć tutaj, dlaczego znowu to robisz?
Kot podszedł do drzwi, usiadł tuż obok Twoich butów, odwrócony do Ciebie plecami.
Westchnęłaś. Twoja twarz przybrała wyraz rozkapryszonej dziewczynki. Kogoś obudzonego letnim porankiem, z poleceniem wyniesienia śmieci albo przygotowania śniadania dla młodszego rodzeństwa. Dziewczynki, której wcale nie chce się wychodzić z domu. Na pewno nie teraz. Nie kiedy dookoła panuje ciemność, a w łóżku jest tak ciepło i przytulnie. Ale tak należy zaczynać każdą podróż, Zuzanno. Wymykając się w środku nocy. Teraz nikt nie zauważy Twojego zniknięcia. Na pewno nie to mieszkanie, do którego mam nadzieję, że już nigdy nie wrócisz.
Schodzimy po schodach, opuszczamy Twoją komnatę, ukrytą w najdalszym zakątku najwyższej wieży. Pierwszy idzie Szaman, Ty tuż za nim, ja na końcu. Nie zapalamy światła na korytarzu, ostrożnie stawiamy kroki. Tylko Szaman czuje się tu pewnie. W ciemności słyszę trzaśnięcie drzwi za naszymi plecami.
List ten został napisany przez człowieka, którego podziwiałem. Przekazał mi on w spadku białą kopertę w formacie A4, zatytułowaną „Listy do Zuzanny”.
Zostałem zobowiązany do zaopiekowania się zawartością tej koperty. Co niniejszym właśnie czynię, upubliczniam listy napisane do Zuzanny. To jedyny sposób, żeby dotarły do swej adresatki. Kimkolwiek jest, gdziekolwiek się znajduje.
Jan Maciejewski
PODCAST. CZYTA AUTOR