6 kwietnia 2017

Janusz Waluś. Śladem Wyklętych

(fot.REUTERS/Files/FORUM)

10 kwietnia 1993 roku padły strzały na przedmieściach Boksburga (Republika Południowej Afryki). Zginął Chris Hani, przywódca Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej oraz terrorystycznej organizacji Umkhonto we Sizwe (Włócznia Narodu). Hani poniósł śmierć z ręki polskiego emigranta, Janusza Walusia.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kraj apartheidu

Niewiele lat wcześniej RPA była prawdziwym mocarstwem regionalnym. Potęga kraju została zbudowana dzięki pracowitości białych osadników – Burów i Brytyjczyków.


Tymczasem w XX stuleciu szybko zwiększał się odsetek ludności kolorowej (w 1990 roku szacowano, że czarnoskórzy stanowili już 75 proc. obywateli, biali około 14 proc, reszta zaś była pochodzenia azjatyckiego bądź wywodziła się z rodzin mieszanych rasowo).

Sprawujący rządy biali długo nie mieli pomysłu, jak sobie poradzić z czarną większością, w dodatku podzieloną na wiele skłóconych plemion. Rozwiązaniem miał być wprowadzony w 1948 r. system apartheidu. Wedle jego założeń odmienne rasowo ludy winny żyć odrębnie, we własnych środowiskach kulturowych, pilnując swej tożsamości. Rosnące ambicje polityczne czarnych elit zaspokoić miało utworzenie bantustanów – małych państewek plemiennych.

Idea życia w separacji nie przypadła do gustu wielu liderom murzyńskim. Ich poczucie krzywdy pogłębiał fakt, że granica między separacją a dyskryminacją rasową bywała dość płynna. Niezadowoleni powołali Afrykański Kongres Narodowy (ANC), który postulował obalenie rządów białej mniejszości wszelkimi dostępnymi środkami, również na drodze walki zbrojnej. Założona w 1961 roku Włócznia Narodu rozpoczęła kampanię terrorystyczną wymierzoną zarówno w białych, jak i czarnoskórych, którzy nie podzielali wizji ANC. Krajem wstrząsnęły krwawe zamieszki.

Upiór rewolucji

Nieszczęściem było, że zmagania rasowe w RPA zbiegły się z czasem Zimnej Wojny.


Blok sowiecki intensywnie wspierał ANC. Południowoafrykańscy komuniści weszli w sojusz z Kongresem, a z czasem zdominowali jego kierownictwo. Pierwszym przywódcą Włóczni Narodu był Nelson Mandela, członek kierownictwa partii komunistycznej (czego się wypierał, co wszakże zostało potwierdzone po jego śmierci). W 1962 r. został skazany za zorganizowanie licznych aktów sabotażu; następnych 27 lat spędził w więzieniu. Spośród jego następców z czasem wybił się na czoło Chris Hani, wyszkolony w obozach dla terrorystów w ZSRS i NRD.

Chris Hani był bezlitosnym mordercą. Usprawiedliwiał najbardziej barbarzyńskie akty przemocy wojujących „antyrasistów”, w tym palenie ludzi żywcem. Niesławne „naszyjniki” z płonących opon zarzucane na szyje nieszczęsnych ofiar nazywał „tradycyjną formą sprawiedliwości” oraz „bronią uciskanych, pragnących usunąć nowotwór z naszego społeczeństwa”.


Tymczasem Zachód długo przymykał oczy na istnienie apartheidu, uznając ów system za mniejsze zło w obliczu ekspansji komunizmu. Zmieniło się to pod koniec lat 80., gdy imperium sowieckie wycofało się z wyścigu o supremację światową. Naciski międzynarodowe sprawiły, że władze RPA oraz kierownictwo ANC zasiedli do rozmów pokojowych.  Wydawało się, że sytuacja zmierza ku normalizacji. Jednak w miarę wycofywania się białych z ich pozycji, przemoc eksplodowała ze zwielokrotnioną siłą.

Jeden kraj, wiele wojen

Nikt nie zaprzeczy, że w czasach apartheidu padło wiele ofiar. Uczestnicy zamieszek wielokrotnie dopuszczali się bestialskich czynów, zaś policjantów oskarżano o zbyt łatwe pociąganie za spust.


Przykładem mogą być tu tragiczne zajścia w 1960 roku. Najpierw w Cato Manor tłum Murzynów zlinczował 9 policjantów (5 czarnych i 4 białych) i okaleczył ich zwłoki. Dwa miesiące później, podczas zamieszek w Sharpeville, grupa funkcjonariuszy policji wpadła w panikę i otworzyła ogień do czarnych demonstrantów, kładąc trupem 69 z nich. Zdarzały się również masowe pogromy, jak w Durbanie w 1949 roku, gdy tłum czarnych zaatakował dzielnice hinduskie (zginęły 142 osoby); również zamachy terrorystyczne, jak w 1983 roku w Pretorii, kiedy bomba ANC uśmierciła 19 ludzi.

Ogółem polityczna przemoc w czasach rządów białej mniejszości (1948-1989) pochłonęła około 7000 ofiar śmiertelnych. Jednak potem było zdecydowanie gorzej. W pierwszym pięcioleciu „przemian demokratycznych i pokojowych” (1990-1994) naliczono aż 14 000 zabitych. Co więcej, około 90 proc. politycznych zabójstw okresu transformacji wynikało z porachunków wewnątrz murzyńskiej społeczności!

Ówczesna sytuacja była bowiem o wiele bardziej skomplikowana niż serwowany przez światowe media obraz zmagań „szlachetnych czarnoskórych bojowników” z reżimem „zbrodniczych białych rasistów”. W szeregach „rasistowskiego” wojska i policji służyły tysiące Murzynów, uznających RPA za swój kraj. To czarni żołnierze bantustanu Ciskei, nie chcąc dopuścić do aneksji ich małej ojczyzny, strzelali w tłum zwolenników ANC. Wreszcie to wojownicy zuluscy z Partii Wolności Inkatha toczyli najkrwawsze walki z komunistami i ANC.

Czas radykałów

Janusz Waluś, rodem z Zakopanego, przybył do RPA w 1981 roku. W Polsce zdążył poznać „dobrodziejstwa” czerwonej władzy i chciał zaoszczędzić tego losu krajowi, który go przygarnął.


Przybysz z Polski wstąpił do Partii Konserwatywnej sprzeciwiającej się dialogowi z ANC. Miał również epizod członkostwa w Afrykanerskim Ruchu Oporu (AWB). Szczególnie ta druga organizacja wzbudza wiele kontrowersji. Jej przywódca, Eugene Terre-Blanche, był posądzany o sympatie neonazistowskie, a jego postać wywoływała ostre spory również w szeregach prawicy. Tym niemniej do AWB wstąpiło aż 70 000 osób. Łatwo je dzisiaj potępiać, jednak ci ludzie, żyjący w poczuciu narastającego zagrożenia, potrzebowali mocnego punktu oparcia, a AWB swą radykalną retoryką wydawał się oferować receptę na potężniejący kryzys.

Na początku lat 90. terrorysta Chris Hani przepoczwarzył się w szacownego polityka. Przywdział elegancki garnitur, ale jego bojówki nadal siały śmierć. Ogarnięte amokiem tłumy skandowały: „Zabij Bura!”. Ulice miast spływały krwią, każdego dnia media serwowały obrazy nowych rzezi, publikowały makabryczne zdjęcia ofiar – zastrzelonych, poćwiartowanych, spalonych żywcem. Bez tej wiedzy nie sposób pojąć motywacji Janusza Walusia. Polski emigrant, oddając strzały do lidera komunistów, widział w nim człowieka, który podpalił kraj.

Sprawiedliwość

Pomysłodawcą zamachu na Haniego był Clive Derby-Lewis, polityk Partii Konserwatywnej i przyjaciel Walusia.


Media spekulowały o możliwości istnienia rozgałęzionego spisku, jednak śledztwo prowadzone z pomocą policji brytyjskiej i niemieckiej nie potwierdziło tych rewelacji. Waluś i Derby-Lewis stanęli przed sądem. Zostali skazani na karę śmierci. Po roku oczekiwania na egzekucję, wyroki zamieniono na kary dożywotniego więzienia.

Sąd uznał, że zamiarem obu skazanych była chęć powstrzymania komunistów przed objęciem władzy. Ale w czynie Walusia było coś więcej.


Zamach na Haniego był zarazem wołaniem o sprawiedliwość. Waluś upomniał się o ofiary – o białych rozerwanych wybuchami bomb i o czarnych wciskanych w płonące „naszyjniki”. Patrząc szerzej – Polak upomniał się o prawie sto milionów ofiar komunizmu wdeptanych w krwawe błoto, od Albanii po Koreę, od Polski po Mozambik, od Kuby po Kambodżę. O sto milionów ludzi, których oprawcy w ogromnej większości pozostali bezkarni. Dzięki Walusiowi przynajmniej jeden czerwony „człowiek honoru” nie doczekał sutej emerytury.


W 1995 roku w RPA rozpoczęła pracę Komisja Prawdy i Pojednania. Miała ona zbadać okoliczności zbrodni, do jakich doszło w okresie apartheidu i transformacji ustrojowej. W zamian za ujawnienie informacji, sprawców kuszono całkowitym darowaniem kary. Wkrótce posypały się rozdawane szczodrze akty łaski. Amnestionowano terrorystów oraz członków policyjnych szwadronów śmierci. Puszczano w niepamięć winy bojówkarzom ANC i Inkathy. Obdarowano wolnością sprawców pojedynczych mordów i zbiorowych masakr, tych co torturowali i strzelali na oślep do cywilów, podkładali bomby na ruchliwych ulicach i w budynkach pełnych ludzi… Jednak nie było litości dla dwu likwidatorów szefa Włóczni Narodu.


Dopiero w 2015 roku schorowany Derby-Lewis został umieszczony w areszcie domowym. W następnym roku zmarł. W marcu 2016 roku sąd nakazał uwolnienie Janusza Walusia w terminie 14 dni, jednak do chwili, w której piszę te słowa, owo postanowienie nie zostało wykonane.

Kraj wyzwolony?

Po śmierci Haniego ANC wygrał wybory i objął władzę. Urząd prezydenta kraju piastował Nelson Mandela.


Niegdysiejszy pierwszy szef Umkhonto we Sizwe konsekwentnie dbał o swój imidż tolerancyjnego i dobrotliwego ojca „tęczowego narodu”. O skuteczności przyjętej taktyki świadczyła przyznana mu Pokojowa Nagroda Nobla. Jako wyjątkową zasługę poczytywano Mandeli, że nie urządził białym krwawej łaźni, choć mógł to uczynić. Tym niemniej pokojowy noblista odpowiadał za śmierć setek tysięcy ludzi.

W 1997 roku Mandela zatwierdził legalizację aborcji na żądanie. O ile wcześniej w RPA notowano rocznie od 300 do 1600 aborcyjnych dzieciobójstw, w roku 1997 ich liczba wzrosła dramatycznie do 26 519. W następnych 20 latach zamordowano ponad milion dzieci nienarodzonych.

Mandela słynął jako orędownik swobód tzw. mniejszości seksualnych. Po latach uderzył się w piersi za swe zaniedbania w profilaktyce AIDS. Rzeczywiście, choroba rozprzestrzeniała się jak pożar. Gdy w 1999 r. Mandela ustępował z urzędu, co dziesiąty obywatel kraju był nosicielem wirusa HIV (dekadę wcześniej poniżej 1 proc.).

Pod rządami ANC nastąpiła erupcja przemocy kryminalnej. Liberalizacja prawa i usunięcie dawnych „niesłusznych” policjantów z czasów apartheidu zaowocowały falą zbrodni. Nawet oficjalne, zaniżone dane mówiły, że w okresie pierwszych ośmiu lat rządów ANC zabijano każdego roku przeciętnie 24206 ludzi (wg Interpolu i organizacji humanitarnych dwakroć więcej – 47882), podczas gdy średnia roczna z okresu rządów białej mniejszości wyniosła 7036 zabójstw.

Miał miejsce rozkwit „kultury gwałtu”. Oficjalne statystyki podają, że w RPA rok w rok dochodzi do około 50 000 napaści seksualnych. Wedle organizacji niezależnych liczba ta sięga 500 000 rocznie, a gwałtu doświadczyło dotąd ponad 40% kobiet; ponadto ofiarą gwałtów homoseksualnych padło 3,5 proc. mężczyzn. Gwałcone są nawet niemowlęta, bo wedle tamtejszych guślarzy, seks z osobą czystą ma moc wyleczenia AIDS. Ogromna większość sprawców pozostaje bezkarna.

Ową mroczną wyliczankę można kontynuować jeszcze długo. Jednak nawet ta garść faktów pomaga lepiej ocenić, przed czym chciał obronić Południową Afrykę Janusz Waluś.

Sam przeciw wszystkim

Choć wielu po cichu uznało Walusia za bohatera, powszechnie odcinano się od zamachowca. Tak było również w Polsce.


Kiedy Waluś przebywał w celi śmierci, zbierałem wraz z kolegami podpisy pod petycją do ówczesnego prezydenta Frederika de Klerka z żądaniem ułaskawienia naszego rodaka. Jeden z tygodników prawicowych nazwał naszą akcję „wzruszającą”, tym niemniej uderzało powszechne niezrozumienie dla czynu człowieka, który nie chciał obojętnie obserwować marszu morderców po władzę. Wszak w owym czasie w kraju nad Wisłą coraz popularniejszym hasłem stawało się „Komuno wróć!”. Miliony Polaków, bez żadnego przymusu, było gotowych głosować na spadkobierców zbrodniarzy.

Również dzisiejsi polscy politycy (z nielicznymi chlubnymi wyjątkami) nie palą się do udzielenia pomocy Walusiowi. Wygodniej im wygłaszać wzniosłe i bezkompromisowe mowy o poświęceniu Żołnierzy Wyklętych. Łatwiej i bezpieczniej czcić bohaterów sprzed 60 czy 70 lat, niż upomnieć się o rodaka dzisiaj gnijącego w więziennej celi.

*    *    *

Janusz Waluś nie musiał strzelać do lidera komunistów. Mógł patrzeć bezczynnie, jak jego przybrana ojczyzna stacza się w objęcia wroga. Mógł zająć się biznesem, albo wyjechać, szukać szczęścia w innym kraju. Zamiast tego stanął samotnie, próbując zatrzymać walec Historii miażdżący nieubłaganie to, co było dlań najdroższe.

W 1793 roku Karol Melchior de Bonchamps, wódz powstańców wandejskich, umierając z odniesionych ran rzekł na łożu śmierci:

– Jeśli nie zdołałem przywrócić ołtarzy i tronu, to ich przynajmniej broniłem.


Niecałe dwa stulecia później pisarz Frederick Forsyth, zaangażowany osobiście w pomoc dla mordowanych chrześcijan Biafry oraz w próbę obalenia lewicowej dyktatury w Gwinei Równikowej, i w związku z tym oskarżany o konszachty z najemnikami, stwierdził krótko:

– Myśmy przynajmniej próbowali.



Andrzej Solak




 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij