Wyrzucenie Grzegorza Brauna z debaty kandydatów na prezydenta Rzeszowa pokazuje, że cenzorskie standardy lewicowo-liberalnych mediów z Zachodu zagościły już nad Wisłą.
Dziennikarz Andrzej Stankiewicz widocznie pozazdrościł swoim kolegom z MSNBC i CNN, przerywającym transmisję na żywo przemówienia Trumpa, i sam postanowił spróbować sił w nowej – popularnej głównie w lewicowych mediach – dziennikarskiej zabawie pod hasłem „nie zgadzasz się z politykiem? Odbierz mu głos!”.
Co prawda kaliber nie ten co prezydent USA, a nawet nie ten co prezydent naszego nieszczęsnego kraju; dziennikarz m.in. Onetu i Radia Zet otrzymał swoje „pięć minut” w debacie kandydatów na prezydenta stolicy Podkarpacia. Ale dobre i to.
Wesprzyj nas już teraz!
Na początku Braun otrzymał żółtą kartkę za sformułowanie „dewianci”, wygłoszone w odniesieniu do agresywnej polityki tęczowych środowisk. Natomiast Stankiewicz pokazał posłowi Konfederacji „czerwo” w momencie określenia ministra zdrowia, Adama Niedzielskiego per „szkolony psychopata”. Okazało się, że obraza majestatu urzędnika państwowego to zbrodnia niczym wejście wślizgiem od tyłu na wysokości kolan.
Słowa Brauna – być może dla niektórych nieeleganckie i mało dżentelmeńskie – nie były ani diagnozą stanu zdrowia Niedzielskiego (sic!), ani tym bardziej próbą jakiejś wyjątkowej obrazy ministra. W przestrzeni publicznej na co dzień znajdziemy więcej, dużo bardziej niedyplomatycznych określeń, zwłaszcza w odniesieniu do działań resortu zdrowia w czasie pandemii. Ot Grzegorz Braun, postanowił być po prostu politykiem do jakiego się przyzwyczailiśmy.
I właśnie ten aspekt wykorzystał doświadczony dziennikarz, momentalnie wykorzystując moment „słabości” posła Konfederacji, jako pretekst do arbitralnego odebrania mu głosu.
Można się z Braunem zgadzać lub nie. Można mieć różne zdanie na temat jego bogatego języka, pełnego zarówno kwiecistych metafor jak i ostrych – czasem wręcz podpadających pod paragraf – sformułowań. W końcu, można mieć do niego żal, że po latach obecności w polskiej debacie publicznej jako – bądź co bądź – demokratyczny polityk, nie nauczył się dostosowywać do obowiązujących standardów, podtrzymując publicystyczny ton swoich wypowiedzi. Wszak słynący z erudycji poseł nie raz potwierdził, że potrafi „poskładać” oniemiałego oponenta bez uciekania się do chwytów poniżej pasa.
Ale nie można nie widzieć, że w tym przypadku granica dopuszczalnej ingerencji dziennikarza w wypowiedź gościa została diametralnie przekroczona. Zastanawia dlaczego dziennikarz Onetu z taką gorliwością stanął w obronie ministra zdrowia. Gdyby Adam Niedzielski rzeczywiście poczuł się urażony lub stwierdził, że wypowiedź Brauna jest kłamstwem lub naruszeniem dobrego imienia mógł przecież wytoczyć mu proces. Minister zdrowia naprawdę nie potrzebuje adwokatów pokroju Stankiewicza, gotowych w jego obronie naruszyć własną reputację.
A może…właśnie potrzebuje?
Być może już tylko parasol ochronny mediów kształtujących opinię publiczną chroni go przed słusznym gniewem społeczeństwa, oburzonego fatalną sytuacją w służbie zdrowia, sparaliżowaną jeszcze dodatkowo decyzjami administracyjnymi w czasie pandemii. Nadmiarowe 140 tys. zgonów nie można zrzucić jedynie na koronawirusa (na marginesie, nawet oficjalne – mocno zawyżone – dane o ofiarach COVID-19 nie pokrywają nawet połowy tej liczby). Tym czasem onkolodzy, neurolodzy i kardiolodzy alarmują – w tym roku ponownie „idziemy na rekord”.
Prędzej czy później, ktoś za to wszystko przecież musi odpowiedzieć. Natomiast dzisiejszy system medialno-polityczny sprawia, że odbywa się to dopiero „przed Bogiem i historią” niż Trybunałem Stanu. Ale to tak na marginesie.
Natomiast niepokoi proces implementacji cenzorskich standardów, do tej pory cechujących internetowych potentatów z Doliny Krzemowej do mainstreamu. Zuckerberg czy Dorsey jednym przyciskiem usuwają profile, grupy, a nawet konta należące do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Widocznie ich właściciele uznali, że jedynym sposobem na kształtowanie poziomu debaty publicznej jest jej bezwzględna, a zupełnie obca „amerykańskim” wartościom – cenzura. Natomiast czy możemy zgodzić się, by podobne tendencje przenikały również do Polskich mediów? Zwłaszcza w obliczu możliwości stwarzanych przez nowe technologie?
Dzisiaj już nie wystarcza przekrzykiwanie, przerywanie gościom i wybijanie ich z rytmu – rozmówcy są na te okazje doskonale przygotowani. Ciężko człowieka fizycznie wyprosić ze studia. Natomiast bez problemu można go „wyłączyć” i „wyciszyć” z debaty online.
Piotr Relich