Człowiek współczesny nie potrafi oddawać czci należnej królewskiemu majestatowi Jezusa Chrystusa i tak długo nie będzie w stanie należycie tego czynić, jak długo na świecie będzie panowała demokracja. Dlaczego? Wymieńmy pięć powodów. Tyle wystarczy.
Po pierwsze, w demokracji nie ma miejsca dla żadnych królów, a wszelkie łączenie jej z monarchią zawsze skutkuje demokratyzacją królestwa, a nie monarchizacją republiki. Dowodzi tego przykład istniejących do dziś monarchii europejskich, w których królowie czy królowe odgrywają rolę typowych kwiatków do kożucha. W mariażu demokratyczno-monarchicznym koronowane głowy nieodmiennie trafiają pod pantofel ludowładztwa.
Demokracja NIGDY nie uzna Chrystusa za Króla. Dlaczego? Oto 5 powodów
Wesprzyj nas już teraz!
Demokracja gardzi monarchią, ponieważ nienawidzi wszelkiego autorytetu. Wstrętna jest jej idea panowania. Tymczasem – jak naucza święty Piotr Apostoł – „Jezusa (…) uczynił Bóg Panem” (Dz 2, 36), jak to pięć wieków wcześniej przepowiedział prorok Daniel: „Powierzono Mu panowanie, chwałę i władzę królewską, a służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki. Panowanie Jego jest wiecznym panowaniem, które nie przeminie, a Jego królestwo nie ulegnie zagładzie” (Dn 7, 14).
„Trzeba więc, aby Chrystus panował” – woła papież Pius XI w encyklice „Quas primas” ogłaszającej ustanowienie uroczystości Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Trzeba, aby panował – kontynuuje Ojciec Święty – zwłaszcza „w umyśle człowieka, którego obowiązkiem jest z zupełnym poddaniem się woli Bożej przyjąć objawione prawdy i wierzyć silnie i stale w naukę Chrystusa; niech Chrystus króluje w woli, która powinna słuchać praw i przykazań Bożych; niech panuje w sercu, które, wzgardziwszy pożądliwościami, ma Boga nade wszystko miłować i do Niego jedynie należeć”.
Taka perspektywa stoi w całkowitej sprzeczności z zasadami demokracji liberalnej, ponieważ – to po drugie – demokracja fałszywie lokalizuje źródło władzy. W realnym świecie władza pochodzi od Boga. „Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga” – przypomina Święty Paweł – „a te, które są, zostały ustanowione przez Boga” (Rz 13, 1). Jednak w wyimaginowanym świecie demokracji władza ma pochodzić od ludu. W demokratycznej genezie władzy w ogóle nie ma miejsca dla Boga – jej fundament stanowi umowa społeczna, a najwyższym suwerenem jest masa ludzka.
Z tej zaś masy demokracja wybiera przedstawicieli, których ustami cały lud będzie się zajadał kawiorem. Taki system w poważny sposób kłóci się z ideą monarchiczną. Wprawdzie wybieranie panującego mieści się w tradycji katolickiej monarchii, jednakowoż praktyka w tej materii mocno kuleje. Najlepiej dowodzi tego przykład Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dla której elekcyjność tronu okazała się jednym z gwoździ do trumny.
Prawdziwego króla wybiera nie lud, lecz Bóg. W Księdze Powtórzonego Prawa nakazuje On: „Tego tylko ustanowisz królem, kogo sobie Pan, Bóg twój, wybierze spośród twych braci – tego uczynisz królem” (Pwt 17, 15). A Jezus Chrystus – Król Królów – podkreśla z mocą: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15, 16).
W demokracji jednak (to już po trzecie) tak naprawdę wcale nie chodzi o wybieranie przełożonych – tę praktykę przecież nagminnie i z powodzeniem stosowano w nieskażonym demokracją głębokim średniowieczu. Demokracja dawno zrzuciła maskę jednej z wielu równoprawnych politycznych metod. Dziś jest ona nachalną i agresywną ideologią uzurpującą sobie prawo do kształtowania całości ludzkiego myślenia i postępowania.
Demokratyczny paradygmat formuje dzisiejszy świat. A chrześcijaninowi nie wolno kierować się światowymi tendencjami. „Nie bierzcie wzoru z tego świata” (Rz 12, 2) – zaleca święty Paweł. A święty Jakub pyta: „Czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? I przestrzega: „Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga” (Jk 4, 4).
Jakże więc może należycie czcić Chrystusa Króla ktoś, kto postępując wedle światowych trendów, w istocie (choćby nawet nieświadomie) jest nieprzyjacielem Boga? Jezus mówi do swoich uczniów: „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję” (J 15, 14). Przyjaciel Boga odwraca się ze wstrętem od mód tego świata, aby do niego odnosiły się słowa arcykapłańskiej modlitwy Chrystusa w Wieczerniku: „Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą” (J 17, 16-17).
Demokracja NIGDY nie uzna Chrystusa za Króla. Dlaczego? Oto 5 powodów
Po czwarte więc – prawda. Tu zachodzi swoisty paradoks, bo w demokracji – choć bezczelnie przywłaszcza sobie ona prawo do wyrokowania o moralności i prawdzie – nie ma miejsca na prawdę. Demokracja nie uznaje prawdy absolutnej. Krążą w niej za to całe chmary różnorodnych, zazwyczaj sprzecznych ze sobą (a nierzadko również sprzecznych wewnętrznie) opinii społecznych. W zdemokratyzowanym świecie jest tyle prawdy, ile mody, a tyle mody, ile trendów – tyle zaś trendów, ilu trendsetterów. Demokratyczna „prawda” zawsze leży po stronie większości głosów.
Tymczasem Jezus Chrystus swoją godność królewską nierozerwalnie łączy właśnie z prawdą. Otwarcie przyznając się przed Piłatem do swego stanu monarszego, co natychmiast dodaje? „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37). A demokracja jak Piłat pyta: „Co to jest prawda?” Na poły cynicznie a na poły szczerze, bo przecież w przeżartej na wskroś relatywizmem dzisiejszej populacji Zachodu nieprzeliczona rzesza ludzi nie ma pojęcia, że istnieje taka cecha rzeczywistości i poczytuje za prawdę to, co demokracja w danej chwili prawdą zadekretuje.
No i wreszcie po piąte, niejeden współczesny katolik po prostu nie umie traktować Chrystusa jak króla. No bo i gdzie miał się tego nauczyć, gdy wokół panoszy się demokratyczny egalitaryzm. Wszak główna zasada demokracji brzmi: „Jestem równie dobry jak ty”, co wyklucza wszelkie relacje pionowe.
Wedle jakże trafnej uwagi świętego Jakuba: „Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 2, 20), ten kto nie szanuje ziemskiego monarchy, którego widzi, nie będzie czcił Chrystusa Króla, którego nie widzi. A współczesny człowiek, któremu demokracja odbiera szansę ujrzenia nawet ziemskiego króla, skąd ma wiedzieć, jak się wobec niego należy zachować?
W ustroju monarchicznym oczywistą rzeczą jest, iż król cieszy się naturalnym szacunkiem swoich poddanych; że należy go traktować specjalnie – z najwyższą czcią, respektem, nawet pewną dozą lęku. „Czcijcie króla!” (1 P 2,17) – nie bez przyczyny nakazuje święty Piotr. I to mając na myśli współczesnych sobie monarchów pogańskich (Rzymem akurat rządził Neron…). O ileż bardziej zatem cześć przysługuje prawowitemu królowi katolickiemu – koronowanemu i namaszczonemu przez Kościół gwarantowi sprawiedliwości na ziemi – takiemu, którego święty Paweł nazywa „narzędziem Boga, prowadzącym ku dobremu” (Rz 13, 4)! A cóż dopiero, gdy chodzi o nadprzyrodzony Majestat Królewski Jezusa Chrystusa, który nieskończenie przewyższa wszystkich ziemskich książąt, królów i cesarzy!
W świecie, w którym monarchia stanowiła oczywistość, nie mniejszą oczywistością było istnienie form odpowiednich dla wyrażenia szacunku należnego osobie królewskiej. W dzisiejszym świecie formy te do tego stopnia poszły w zapomnienie, że nawet Syna Bożego nie umiemy traktować jak króla. Współczesny katolik unurzany w miazmatach demokracji nie jest w stanie rozpoznać majestatu. A bez tego niemożliwe jest należyte uświadomienie sobie wielkości i splendoru, potęgi i chwały Syna Bożego.
„Panie! Czymże ja jestem przed Twoim obliczem? Prochem i niczem” – równie zgrabnie co trafnie zanotował Adam Mickiewicz. Zaiste nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie dystansu, jaki dzieli nas od Króla Wszechświata. Co gorsza, dziś wielu nawet nie zamierza go sobie wyobrażać. W Chrystusie widzą Boga na własny wzór i podobieństwo. Niejeden współczesny katolik – również z tych głęboko wierzących – postrzega Go jako partnera (ba, nierzadko wręcz kumpla) albo jako osobistego ratownika. Z powszechnej świadomości wyparowało właściwe rozumienie faktu, iż „Jezus jest Panem” (Rz 10, 9), któremu należy się od nas pokłon do ziemi i najszczerszy hołd, bezwzględny szacunek i bezbrzeżne uwielbienie. A winę za to ponosi demokracja, która spłaszczyła, można wręcz powiedzieć: rozwalcowała stosunki społeczne, a jej swąd wdarł się również do Świątyni Bożej i swobodnie się w niej rozprzestrzenia, nie napotykając zdecydowanego oporu, lecz przeciwnie – spory entuzjazm.
Czy zatem w takiej sytuacji można się dziwić nieumiejętności (by nie powiedzieć, że niekiedy wręcz niechęci) dostrzeżenia i uznania, nie tylko przez szeregowych wiernych, ale i przez duchowieństwo, a nawet hierarchów Kościoła katolickiego, że Jezus Chrystus „Panem jest panów i Królem królów” (Ap 17, 14)?
Na koniec, niejako na marginesie, dorzućmy jeszcze (to już będzie po szóste, choć nazwijmy to raczej piątką z plusem), iż demokracja osobiście obraża Jezusa Chrystusa. Czyż to nie jej mechanizmami właśnie – demagogią, manipulacją, selekcją przedstawicieli – posłużyła się starszyzna żydowska, chcąc wymóc na Piłacie oraz we własnych oczach usprawiedliwić wyparcie się, zdradę i wyrok skazujący na śmierć swego jedynego prawowitego Króla?
Jerzy Wolak
Demokracja NIGDY nie uzna Chrystusa za Króla. Dlaczego? Oto 5 powodów