67-letni Wojciech, który lecąc do Egiptu miał poinformować, że na pokładzie samolotu jest bomba, wciąż przebywa w areszcie domowym w bułgarskim Burgas. Samolot był zmuszony awaryjnie lądować w tym mieście. Dość szybko stwierdzono, że bomby nie ma, a autorem niebezpiecznego żartu miał być polski emeryt.
Wciąż nie wiadomo, jaka kara spotka Polaka. W tej chwili pan Wojciech jest w areszcie domowym (w dosłownym tego słowa znaczeniu). Mieszka w dzielnicy mieszkaniowej Izgrew w Burgas. W typowej wielkomiejskiej sypialni, w małym mieszkaniu wraz z samotną, starszą Polką – właścicielką lokalu. Polka, podobnie jak pan Wojciech, także nie mówi po bułgarsku.
Wesprzyj nas już teraz!
Majewski kontaktuje się z adwokatem z urzędu wyłącznie za pośrednictwem tłumacza. Jest nią Polka, obecnie jednak obywatelka Ukrainy.
Ciągły stres i niepewność powodują, że stan zdrowia 67-latka pogarsza się. Kilkakrotnie pan Wojciech musiał korzystać z pomocy bułgarskich lekarzy. Za każdym razem udzielali mu pomocy medycznej w „jego” tymczasowym lokum w Burgas. Polak ma bowiem zakaz opuszczania mieszkania.
– Nie mam nic wspólnego z terrorystami – rozpaczliwie tłumaczy się Polak. – Cała ta sprawa to jedno wielkie nieporozumienie. Nie mówiłem, że w samolocie jest bomba. Z kolegą rozmawialiśmy jedynie o incydencie z rosyjskim samolotem, w którym znaleziono bombę pod siedzeniem. Ja stwierdziłem tylko, że w naszym samolocie nie ma bomby. Stewart usłyszał to i chyba niewłaściwie zrozumiał, zinterpretował. I stąd cały mój problem – dodaje nasz rodak.
– W związku z niejasną sytuacją, piloci postanowili nie ryzykować i awaryjnie lądować. Wojciech M. jednak z pewnością w sposób jasny nie wypowiedział zdania „Mam bombę” – mówi adwokat Polaka, Dimczo Todorow.
Mimo sprzeczności i braku klarownych dowodów, Polakowi grozi kara pozbawienia wolności od 3 do nawet 15 lat.
Źródło: www.24chasa.bg
ChS