Jeszcze w tym miesiącu prezydent USA Joe Biden organizuje wirtualny szczyt klimatyczny. Do udziału w nim zaprosił liderów 40 państw, w tym polskiego prezydenta Andrzeja Dudę, ale także przywódców Rosji, Chin czy krajów zachodnich. Spotkanie organizowane jest w celu przyspieszenia działań na rzecz dekarbonizacji świata, czyli największej i najszybszej transformacji ekonomiczno-społecznej w historii.
Wirtualny szczyt, który odbędzie się w dniach 22 – 23 kwietnia, będzie transmitowany na żywo. Prezydent Biden uznał kwestię klimatyczną za priorytet w polityce zagranicznej, radykalnie zmieniając strategię poprzedniej administracji. Przywrócił m.in. Stany Zjednoczone do porozumienia paryskiego i kilka dni po objęciu urzędu ogłosił, że wkrótce zwoła spotkanie przywódców, by pobudzić wysiłki głównych gospodarek w walce z „kryzysem klimatycznym”.
Wesprzyj nas już teraz!
Szczyt poprzedzający odroczone negocjacje COP26 w Glasgow ma „podkreślić pilną potrzebę – i korzyści gospodarcze – z silniejszych działań w dziedzinie klimatu”. Ma mieć istotne znaczenie dla listopadowej Konferencji Narodów Zjednoczonych o zmianach klimatu (COP26), w Szkocji.
Jak podkreśla Biały Dom, kluczowym celem zarówno szczytu Leaders Summit, jak i COP26 będzie „katalizowanie wysiłków” warunkujących osiągnięcie celu spowolnienia ocieplenia klimatu do maksymalnie 1,5 stopnia. Liderzy państw mieliby zadeklarować zwiększenie ambicji klimatycznych i przekonywać świat, że dekarbonizacja przyniesie nowe, dobrze płatne miejsca pracy, pozwoli rozwinąć innowacyjne technologie i umożliwi adaptację wrażliwych krajów do transformacji.
USA mają jeszcze przed szczytem ogłosić „ambitny cel” w zakresie ograniczenia emisji dwutlenku węgla do 2030 roku, by w ten sposób wnieść swój wkład – jako jeden z największych emitentów – do zobowiązań porozumienia paryskiego.
Prezydent Biden wysyłając zaproszenia wezwał przywódców by nakreślili, w jaki sposób ich kraje zwiększą swoje ambicje w tej kwestii. Są pośród nich liderzy państw o największych gospodarkach (17 krajów, które odpowiadają za około 80 procent globalnych emisji i globalnego PKB) oraz szefowie innych państw, które „demonstrują silne przywództwo klimatyczne, są szczególnie narażone na wpływ klimatu lub wytyczają innowacyjne ścieżki prowadzące do gospodarki o zerowej wartości netto emisji”. Do udziału w wirtualnym spotkaniu zaproszono także liderów biznesu i przedstawicieli organizacji pozarządowych.
Zgodnie z informacją administracji amerykańskiej kluczowe tematy szczytu dotyczyć będą: pobudzenia wysiłków największych światowych gospodarek w celu zmniejszenia emisji; mobilizacji finansów sektora publicznego i prywatnego w celu przyspieszenia dekarbonizacji (do tej pory sygnatariuszom porozumienia paryskiego nie udało się wyegzekwować zobowiązań wpłaty środków na wspólny fundusz klimatyczny, który byłby wykorzystywany na pomoc dla biedniejszych państw zagrożonych „ociepleniem klimatu”); ekonomicznych korzyści płynących z działań na rzecz klimatu, z silnym naciskiem na tworzenie miejsc pracy, propagowaniu korzyści z przejścia na nową tzw. czystą gospodarkę energetyczną; pobudzenia innowacji, które miałyby pomóc w ograniczeniu emisji i adaptacji do tzw. zmian klimatu, budując przemysł przyszłości. Omawiane mają być również kwestie bezpieczeństwa.
Prezydent Biden zaprosił m.in. liderów Europy Zachodniej, Rosji, Chin, Australii, Argentyny, Brazylii, Chile, Kolumbii, Kanady, Meksyku, Japonii, Indii, ale też premierów Antigua i Barbuda, Bangladeszu, Bhutanu, prezydenta Demokratycznej Republiki Konga, Gabonu, Indonezji, Izraela, Jamajki, Kenii, Wysp Marshalla, Nigerii, Nowej Zelandii, Korei, Arabii Saudyjskiej, Singapuru, RPA, Turcji, ZEA czy Wietnamu.
Na mniej niż trzy tygodnie przed szczytem, który rozpocznie się w Dniu Ziemi 22 kwietnia, swój udział potwierdziło ośmiu liderów, w tym prezydenci Polski, Singapuru czy Meksyku. Chińczycy wciąż analizują zaproszenie. Rosja nie wypowiedziała się, podobnie jak Australia i wiele innych krajów.
Prezydent RP Andrzej Duda został poproszony o wygłoszenie przemówienia na temat domniemanych korzyści płynących z polityki klimatycznej w postaci tworzenia nowych miejsc pracy.
Dekarbonizacja, czyli eliminacja paliw kopalnych w dobie zwiększonego zapotrzebowania na energię
Propagatorzy radykalnej transformacji ekonomiczno-społecznej uderzając w alarmistyczny ton przekonują, że światu zostało bardzo mało czasu, by wprowadzić zmiany niezbędne w celu zwalczania ocieplania się klimatu. Oenzetowski panel ds. zmian klimatu, oceniając zobowiązania złożone w ostatnich miesiącach przez około 75 krajów i Unię Europejską, stwierdził, że uwzględniono jedynie około 30 proc. globalnych emisji.
Przywódcy oenzetowskich agend, Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego, szefowie banków centralnych państw zachodnich i przede wszystkim miliarderzy, którzy inwestują w nowe technologie związane z OZE, wychwytywaniem i składowaniem pod ziemią dwutlenku węgla przynaglają rządy do szybkiej transformacji energetycznej.
Świat już wcześniej przechodził tego typu przemiany – od drewna przez węgiel, ropę po gaz ziemny, co wiązało się z istotnymi zmianami geopolitycznymi. Jedne mocarstwa upadały, nowe powstawały. Zmieniały się realia życia.
Obecna transformacja także wpłynie na geopolitykę i zadecyduje o upadku jednych państw oraz wzroście innych. Dekarbonizacja bowiem prowadzi do ustanowienia globalnego zarządu energią i wyeliminowania konkurencji ze strony krajów rozwijających się.
Postulowane całkowite odejście do 2050 roku od ropy, gazu i węgla, ma z założenia zachować przewagę ekonomiczną krajów, które wyrosły jako potęgi po II wojnie światowej i opracowały nowe technologie: produkcję OZE, geoinżynierię (wpływanie na pogodę), elektromobilność itp.
Ma także poprzez projekty elektryfikacji, termomodernizacji, wprowadzenie nowych podatków ekologicznych, często nazywanych opłatami prozdrowotnymi, na nowo pobudzić handel, inwestycje i uratować firmy ubezpieczeniowe oraz banki przed bankructwem, jeszcze bardziej zwiększając zadłużenie państw w dobie finansjalizacji gospodarki.
Wezwanie do transformacji energetycznej świata wynika z niemożności kontrolowania cen energii (różnice sprawiają, że towary z niektórych państw są bardziej konkurencyjne, co przekłada się na bilans handlowy innych). Obserwuje się też wyraźny trend wzrostu współpracy energetycznej wśród krajów Południa i konsumpcja surowców przesuwa się z państw OECD do krajów rozwijających się, zwłaszcza w Azji (to tam zużycie energii ma osiągnąć poziom 60 proc. w skali świata).
Obecny system zarządzania energią zachowuje podział na kraje rozwinięte i rozwijające się. To te pierwsze faktycznie mają wpływ na to, co dzieje się z rynkiem energii – jednak coraz mniejszy. Stąd proponuje się ustanowienie „globalnego zarządzania energią”. „Klub” zaledwie kilku państw ustalałby wysokość opłat za zbyt duże jej zużycie i de facto określałby, jakie kraje na świecie mogłyby się rozwijać, a jakie nie, karząc jednocześnie za niedozwoloną industrializację.
Sam twórca modeli zmian klimatu, na których opiera się IPCC i tzw. zielonej księgowości, prof. William Nordhaus, który wraz z Jamesem Tobinem kilka lat temu otrzymał Nagrodę Nobla, „wynalazca” podatku od dwutlenku węgla, pionier teorii politycznego cyklu koniunkturalnego, przyznaje, że gdybyśmy mieli szybko zmniejszyć emisję dwutlenku węgla zgodnie z tym, co naukowcy uważają za konieczne, aby uniknąć „katastrofy klimatycznej”, znacznie spadłoby tempo wzrostu gospodarczego.
Już w latach 90. ubiegłego wieku w eseju zatytułowanym „Zwolnić czy nie zwolnić” profesor zdecydowanie odradzał szybką redukcję emisji, sugerując, że koszty ekonomiczne dla obecnego pokolenia będą wyższe niż korzyści wynikające z ochrony przyszłych pokoleń. Wyjaśniał, że nasi następcy będą znacznie bogatsi, a zatem lepiej poradzą sobie ze „zmianami klimatycznymi”.
Nordhaus długo twierdził, że z punktu widzenia „racjonalności ekonomicznej” nie ma co się martwić „ociepleniem planety” nawet o 3,5 stopnia C. Tymczasem IPCC nalega na próg 1,5 stopnia C! Wg naukowca, nawet najgorsze katastrofy nie zaszkodzą światowej gospodarce tak bardzo, jak koszty, jakie wiązałyby się z szybką dekarbonizacją.
MFW i Bank Światowy naciskają na zmiany, spodziewając się kolejnego krachu. „Przez ostatnie 11 lat światowa gospodarka przetrwała na diecie banków centralnych – niskich stopach procentowych i dzięki kreacji pieniądza, ale ten bodziec jest obecnie stopniowo wycofywany” – ostrzegał Larry Elliot na łamach „The Guardiana”. W jego przekonaniu, obecny kryzys kapitalizmu jest bardziej dotkliwy niż w latach trzydziestych XX wieku, ponieważ wszystko, co było wtedy naprawdę potrzebne, to pobudzenie wzrostu, zapewnione przez nowy ład, tani pieniądz, surowsze kontrole finansów i zbrojenia. W dzisiejszym kontekście taka strategia nie sprawdzi się. Dlatego postuluje zwalczanie globalnego wzrostu populacji, zwłaszcza w krajach Afryki i ustanowienie nowej Światowej Organizacji Ochrony Środowiska, która byłaby w stanie nakładać podatek od emisji dwutlenku węgla na całym świecie.
Dekarbonizacja – sposób na „naprawę” globalnego systemu finansowego
Do połowy wieku kraje mają odwrócić 150 lat bardzo szybkiego rozwoju gospodarczego, opartego na paliwach kopalnych. Rachel Kyte, szefowa SE4All i specjalny przedstawiciel sekretarza generalnego ONZ ds. SE4all (zrównoważona energia) wezwała podczas sesji ONZ do ustanowienia „nowego Bretton Woods”, by naprawić globalny system finansów poprzez dekarbonizację gospodarki. – Musi być nowy szczyt (…), zorganizowany przez sekretarza generalnego ONZ António Guterresa z udziałem liderów z Chin, UE i USA przy stole w celu przekształcenia systemu światowego i dostosowania wszystkich inwestycji publicznych do działań na rzecz klimatu – mówiła.
Proponowana obecnie transformacja/dekarbonizacja różni się od poprzednich pod względem szybkości i zakresu zmian. Paliwa kopalne wciąż są zasobem strategicznym, który ma wpływ na pieniądze, władzę i stosunki dyplomatyczne.
W obecnej transformacji dąży się nie tylko do zamiany źródeł energii, ale przede wszystkim do eliminacji wszystkich paliw kopalnych, co nigdy wcześniej nie miało miejsca.
Podczas gdy ropa w latach 60. XX wieku była głównym surowcem energetycznym, wypierając węgiel, świat i tak się go nie pozbył i wciąż zużywa ponad dwa razy więcej węgla niż wtedy. Wraz z rozwojem gospodarki wzrasta, a nie maleje zapotrzebowanie na energię. Transformacja opierająca się na cyfryzacji i automatyzacji będzie potrzebowała jeszcze więcej energii niż obecnie.
Tymczasem proponuje się nie uzupełnianie zapotrzebowania, ale eliminację stabilnych źródeł pod pretekstem osiągania ideologicznych celów klimatycznych.
Ponadto transformacja ma zachodzić w rekordowo szybkim tempie. Energia odnawialna, która wraz z energią jądrową – stanowi zaledwie 15 procent globalnego koszyka energetycznego – miałaby całkowicie wyprzeć do 2050 r. wszelkie źródła kopalne. Do tego zobowiązali się liderzy państw, podpisując porozumienie paryskie w 2015 r.
Energia to nie tylko towar, ale podstawowy zasób wymagany do wykorzystania wszystkich innych zasobów. Wydatki na energię stanowią ponad 3 procent światowego PKB, bez uwzględnienia dotacji, kosztów transportu i środków w zakresie efektywności energetycznej. Sam import paliw kopalnych stanowi ponad 10 procent globalnych kosztów importu towarów.
Energia jest kluczowym źródłem dochodów dla rządów, które opodatkowują transakcje energetyczne, sprzedają prawa do wydobycia, posiadają udziały w koncernach itp. Paliwa kopalne są w rzeczywistości najważniejszym źródłem dochodów rządów np. Nigerii, Rosji, Iranu, Wenezueli czy Arabii Saudyjskiej. Są również istotnym źródłem dochodu i miejsc pracy w niektórych regionach świata i krajów.
To z powodu zabezpieczania dostępu do zasobów energetycznych toczono i dalej toczy się wojny (kraje Zatoki Perskiej, afrykańskie), dochodzi do napięć np. między Grecją, Turcją i Cyprem, Armenią oraz Azerbejdżanem, Polską i Rosją itp.
Dostęp do surowców wykorzystywany jest do wywierania presji na arenie międzynarodowej, a także do poprawiania bytu mieszkańców danego kraju.
Dekarbonizacja zmieni dostęp do pieniędzy, władzy, zasobów strategicznych. Może doprowadzić do destabilizacji relacji między niektórymi państwami, chociaż jej zwolennicy sugerują, że właśnie dzięki ustanowieniu globalnego zarządu energią i koncertu mocarstw uda się zapewnić pokój i bezpieczeństwo na wiele lat.
Międzynarodowa Agencja Energii spodziewa się jednak – z powodu dekarbonizacji – destabilizacji części państw. Pozbycie się węgla to działanie na przekór chińskiej inicjatywie Pasa i Szlaku, w ramach której buduje się infrastrukturę wysokoemisyjną (elektrownie węglowe, rurociągi naftowe).
Wraz z dekarbonizacją wzrośnie radykalnie zapotrzebowanie na inne ważne surowce, np. lit czy kobalt wykorzystywane w bateriach, bez których nie jest możliwe osiągnięcie tzw. neutralności klimatycznej. Przykładowo UE szacuje, że do 2030 r. będzie potrzebować do 16 razy więcej litu i pięć razy więcej kobaltu.
Podobnie jak paliwa kopalne, dystrybucja tych zasobów jest nierównomierna, co może doprowadzić do kolejnych wojen o dostęp do nich. Chiny, które mają największe złoża metali ziem rzadkich (wykorzystywanych m.in. w turbinach wiatrowych) i obok Chile są głównym producentem litu, co prawda uwzględniają dekarbonizację, ale odkładają ją na dalsze lata. Mówi się o pozbyciu paliw kopalnych do 2060, a nawet 2080 roku, jednocześnie zmniejsza się eksport metali ziem rzadkich.
Dekarbonizacja Polski to trudne do wyobrażenia wyrzeczenia
W przypadku Polski dekarbonizacja, która miałaby przebiegać w znacznie szybszym tempie niż pierwotnie zakładano (to efekt negocjacji państw UE i zgody rządu RP na zwiększenie ambicji klimatycznych w ostatnich latach), będzie niezwykle kosztowna dla obywateli.
Przykładowo raport McKinsey&Company zatytułowany „Neutralna emisyjnie Polska 2050. Jak wyzwanie zmienić w szansę” wskazuje, że nasz kraj, by ograniczyć do zera emisję dwutlenku węgla do 2050 roku, już w ciągu najbliższej dekady musiałby czterokrotnie przyspieszyć dekarbonizację w porównaniu do tempa działań z poprzednich 30 lat. A to nie koniec. W latach 2030-2050 zmiany musiałyby być jeszcze bardziej dynamiczne. Konieczne są także ogromne inwestycje, na które z kolei trzeba będzie zaciągać pożyczki.
Nasz kraj nie ma możliwości tworzenia elektrowni wodnych, dysponuje niewielkimi złożami paliwa przejściowego, to jest gazu i trudno mu importować surowiec na odpowiednią skalę. Ponadto nie mamy elektrowni atomowych w odróżnieniu od innych państw UE z byłego bloku wschodniego, takich jak Bułgaria, Czechy, Węgry, Rumunia czy Słowacja. Energetyka w ponad 70 procentach oparta jest na węglu.
Think tank, który doradza rządowi i firmom przypomina, że Polska w 2017 r. była na trzecim miejscu w UE pod względem wielkości emisji gazów cieplarnianych w stosunku do PKB.
Gdybyśmy mieli osiągnąć tzw. neutralność klimatyczną (abstrahując od tego, że nowe technologie wymagają ogromnych nakładów energii i wcale nie są „czyste” ani „zielone”) według McKinsey’a w najbardziej realnym scenariuszu musielibyśmy obniżyć poziom emisji gazów cieplarnianych względem 2017 r. o 91 proc. oraz zwiększyć pochłanianie dwutlenku węgla na tyle, by zrekompensować pozostałe 9 proc. emisji, których ograniczenie jest szczególnie trudne.
Konieczna byłaby wymiana do 2037 roku wszystkich pojazdów z silnikami spalinowymi na „elektryki” i pojazdy napędzane wodorem. „Z naszych analiz wynika, że osiągnięcie przez Polskę neutralności klimatycznej do 2050 r. wymagałoby niemal całkowitej redukcji emisji generowanych przez sektor transportowy (99 proc. redukcji, tj. 62 MtCO2 ). Technologie, które pozwolą je obniżyć, wymagają przede wszystkim zastąpienia pojazdów z napędem spalinowym – elektrycznymi oraz, w przypadku ciężarówek i autobusów, z napędem wykorzystującym wodór (np. przez zastosowanie ogniw paliwowych)” – czytamy. Należałoby także znacznie zmniejszyć ilość aut, bo Polacy są jednym z najbardziej zmotoryzowanych narodów w Europie. Stąd konieczność utrudniania życia kierowcom, wprowadzania wysokich opłat, upowszechniania hulajnóg, jazdy na rowerze, współdzielenia samochodów itp.
Do 2050 roku głównym źródłem energii miałaby być energetyka wiatrowa. W domach – poza termoizolacją – należałoby wymienić bojlery i piece opalane węglem, gazem lub olejem opałowym urządzeniami zasilanymi energią z niskoemisyjnych źródeł alternatywnych.
Osiągnięcie tzw. neutralności emisyjnej to olbrzymie wyzwanie w kraju, w którym – według danych sprzed trzech lat – 77 proc. energii elektrycznej pochodziło z elektrowni węglowych, a 7 proc. – z gazu. Energetyka wiatrowa, słoneczna i pozostałe OZE stanowiły w sumie 13 proc., a inne źródła około 3 proc.
Różne analizy sugerują, że do 2050 r. spodziewać się należy 50-procentowego wzrostu zapotrzebowania na energię elektryczną, gdyby nie przeprowadzać dekarbonizacji. Jednak „elektryfikacja, poprzez m.in. wprowadzenie na rynek pojazdów elektrycznych, pomp ciepła w budynkach i pieców elektrycznych w przemyśle, oznaczałaby wzrost zapotrzebowania o kolejne 50 procent” – czytamy.
Do 2050 roku niestabilna energia ze słońca i wiatru miałaby stanowić około 80 procent całkowitej produkcji energii.
W plan dekarbonizacji wpisano konieczność zmiany diety Polaków – pożądany jest weganizm – a także upowszechnienie rzeczy używanych, zamiast nowych takich jak: ubrania, elektronika, książki, zabawki, meble itp. Ta moda na „zrównoważoną konsumpcję” miałaby odwrócić trendy konsumeryzmu, a przez to ograniczać emisje dwutlenku węgla.
Mówiąc o dekarbonizacji, którą wymusza Bruksela, rząd i politycy powinni wyjaśnić Polakom, że dążenie do osiągnięcia tego celu do 2050 r. wymagać będzie od nich ogromnego poświęcenia, obecnie nawet trudnego do wyobrażenia. Pytanie, czy inne kraje świata tak ochoczo jak UE zgodzą się na ograniczanie możliwości swojego rozwoju w dobie narastającej konkurencji?
Agnieszka Stelmach