Już dziesięć lat Zakon Braci Mniejszych Kapucynów pracuje na misjach w Rosji. Mają swoją placówkę w Woroneżu, ale dojeżdżają także do Starej Kalitwy, Biełgorodu i Lipiecka. Dzięki ich pracy, zaangażowaniu i modlitwie, wielu ludzi powróciło na łono Kościoła katolickiego, nawróciło się, poznało Pana Boga.
Woroneż to miasto liczące około miliona mieszkańców, położone blisko pięćset kilometrów na południe od Moskwy, na federalnej magistrali M4 „Don. Na placu głównym miasta stoi pomnik Lenina z dumnie podniesioną ręką. W mieście jest jeszcze parę cerkwi prawosławnych, synagoga i parę zborów protestanckich.
Wesprzyj nas już teraz!
Kapucyni
Trzech braci kapucynów mieszka tam w klasztorze, którym jest dom jednorodzinny przy ulicy Krasnoarmeńskaja 36. W piwnicy znajdują się salki katechetyczne, na parterze duży salon – kaplica z Najświętszym Sakramentem i zakrystia, na piętrze pokoje braci i salka rekreacyjna, na poddaszu pokoje gościnne i gospodarcze.
W niedzielę w tym „domowym kościele” odprawiane są dwie Msze święte. Na pierwszą przychodzi grupka około 50-70 osób, na popołudniową trochę mniej. Bracia prowadzą duszpasterstwo zupełnie inne niż w Polsce. – Mamy tu chórek młodzieżowy, grupę biblijną, ministrantów, cotygodniową adorację, codziennie nieszpory z ludem Bożym – mówi o życiu parafii br. Wiktor Świderski, proboszcz i przełożony wspólnoty. – Tu pracujemy z poszczególnym człowiekiem – duże liczby są nam obce – dodaje.
Duszpasterstwo
Wszystkie grupy prowadzone przez kapucynów liczą parę osób, ale mocno zaangażowanych. W tym milionowym mieście grupka 150 katolików stanowi 0,015 proc. Bracia z Woroneża dojeżdżają jeszcze do Lipiecka (120 km), Biełgorodu (250 km) i Starej Kalitwy (250 km). Ta ostatnia miejscowość to malutka wioska licząca paręset mieszkańców. „Kaplica” to malutki prawie walący się domek o wymiarach 8 na 6 metrów. Msze odprawiane są tam, raz, dwa razy w miesiącu. Zawsze jak przyjeżdża kapłan, to również jest katecheza dla dzieci, posługa sakramentu spowiedzi. W dużej mierze wioskę zamieszkują dawni zesłańcy z Kazachstanu i innych części Rosji. Mieszkają w Kalitwie od okresu Pierestrojki – czyli lata 90. Nie są w stanie złożyć żadnej ofiary na Kościół, ale przynoszą jajka, słoninę, ogórki. Każdy ma w oczach wdzięczność dla kapłana, że jest, że przyjechał. O. Marek buduje obok nową kaplicę, gdzie mają być w niedalekiej przyszłości odprawiane Eucharystie i to tam ma być miejsce na spotkanie letnie dla dzieci.
Białogard
Z kolei Białogard – miasteczko oddalone 600 km (do niedawna właśnie stamtąd dojeżdżał kapłan) od Moskwy, jest niesamowicie zadbane jak na ten kraj. Tam bracia odprawiają Mszę św w bloku mieszkalnym na czwartym piętrze w mieszkaniu pani Oksany. Kiedyś kobieta była ateistką uczęszczająca dawniej na spotkania formacyjne dla ateistów organizowane przez rząd. Na studiach konserwatorskich trafiło się jej odnawianie kościoła i tam podczas pracy słuchała katechez i nawróciła się. Na Eucharystię przychodzi także Anar – to też były ateista, ochrzcił się w zeszłym roku – długo szukał wiary i Boga. Jest synem muzułmanina i Rosjanki.
W tym jednym pokoju odprawiana jest Msza o godz. 11, a potem o 14. – Myśmy w Kazachstanie przez 30 lat nie mieli Mszy Świętej. Tylko z jednej książeczki do nabożeństwa modliliśmy się razem w niedzielę. Teraz może uczestniczyć w Eucharystii raz w miesiącu – mówi szczęśliwa babcia i dodaje: – Kiedy przywieziono nas do Kazachstanu, to pierwszą zimę przeżyliśmy tylko dlatego, że mieliśmy krowę, grzaliśmy się nią – inaczej umarlibyśmy z zimna. Zimę przeczekaliśmy w lepiance z gliny i krowiego gnoju. Dziś mamy mieszkanie. Kocham Was wszystkich.
O. Marek spowiada w kuchni, reszta w tym czasie rozmawia, albo śpiewa. Są tam mieszkańcy z Burundi, Beninu, Meksyku, Nigerii i Rwandy, studenci, ludzie kultury, nauki i ci – zupełnie prości.
Zaproszenie do posługi
Kapucyni w Rosji nie mają łatwego życia, ale widzą sens swojej pracy. Brat Marek opowiada taką historię: – Bracia z Afryki podzielili się z nami swoim doświadczeniem i powiedzieli, że oni jeżdżą do buszu, w którym ewangelizują, na miesiąc, objeżdżając wszystkie wioski. Mieszkają w nich po dwa, po trzy dni, spotykając się z miejscowymi, prowadząc katechezę, chrzcząc. Przejęliśmy ten styl duszpasterzowania i to nam pomogło bardzo pogłębić spotkania. Nasza posługa przestała się ograniczać do szybkiej spowiedzi, Mszy i powrotu. Zaczęliśmy zatrzymywać się na jedną noc, czasem na dwie i zajmować się w tym czasie katechezą, czy przygotowaniami do chrztu. Bywało tak, że ci, którzy nie mogli uczestniczyć we Mszy świętej jednego dnia, przychodzili innego, mając okazję do głębokiej spowiedzi czy dłuższej rozmowy. Dzięki temu mieliśmy możliwość przygotować dzieci do Pierwszej Komunii świętej, a wielu ludzi dorosłych do sakramentu chrztu czy do powrotu do życia sakramentalnego. Dzięki temu też wspólnoty zaczęły rosnąć w liczbę.
Kapucyn podkreśla, że bracia nie koncentrowali się na „podtrzymywaniu” istnienia wspólnot, a raczej na pogłębianiu ich życia religijnego, prawdziwego życia chrześcijańskiego. – I tak od lat przemierzamy tysiące kilometrów, żeby odwiedzić naszych parafian. Gdyby znaleźli się tu kapłani, którzy chcieliby służyć nie ilościowo, lecz jakościowo, to na pewno mieliby co robić, bo ludzie są i czekają. Jest ich dużo. Każdego roku w okresie Wielkanocy czy Bożego Narodzenia odzywają się kolejni „nowi ludzie”, którzy znaleźli nas w internecie. Dzwonią i pytają. Niedawno jedna pani przyszła i zapytała, czy jesteśmy katolikami, czy rozdajemy Komunię świętą. Czy my „dajemy komunię”, bo jedynym słowem z dzieciństwa, jakie zapamiętała z kościoła, była komunia. Kiedy ją przyjmowała po raz pierwszy miała 7 lat. Było to ponad 80 lat temu. Kiedy się upewniła, że „my dajemy komunię”, to przystąpiła po raz pierwszy od 70 lat do spowiedzi i do Eucharystii. Jak widać, jest to praca bardzo wdzięczna. Dlatego wszystkich nowych kapłanów, którzy chcą się poświecić służbie i pracować tutaj, zapraszamy – mówi kapucyn.
pam
(tekst powstał przy współpracy z Biurem Prasowy Kapucynów)