Okryty złą sławą niemiecki Jugendamt ma w swojej historii niezwykle ciemne karty. To nie tylko niesprawiedliwe odbieranie dzieci rodzinom, w tym wielu polskim; to także świadome przekazywanie nieletnich w ręce pedofilów. Kluczową rolę odgrywa tu ideologia rewolucji seksualnej.
Systemowe gwałty w Berlinie
Wesprzyj nas już teraz!
Marco i Sven. Pod takimi imionami występują w mediach mężczyźni, którzy przez kilkanaście lat byli regularnie gwałceni przez pedofila. Trafili w jego ręce za pełną zgodą władz państwowych. W Niemczech pedofilia, zwłaszcza męska, uchodziła wówczas za coś pozytywnego. Pod koniec lat 60. senat Berlina Zachodniego zgodził się na projekt, w ramach którego urząd Jugendamt przekazywał odebrane rodzicom dzieci w ręce zwyrodnialców, pardon – „kochających inaczej”. Teoretykiem programu był ówczesny dyrektor wydziału w Centrum Pedagogicznym w Berlinie, późniejszy profesor psychologii z Hanoweru, Helmut Kentler. W jego koncepcji pedofile mieli być znakomitymi opiekunami chłopców – obdarzą ich, zapewniał, autentycznym uczuciem. Według „Spiegla”, który opisał szczegółowo ten skandal, Kentler promując swoje idee za rzecz oczywistą przyjmował, że pedofilski opiekun będzie podejmować z dziećmi czynności seksualne. Psycholog uważał to za właściwe, angażował się społecznie na rzecz legalizacji stosunków z dziećmi (teoretycznie: za ich zgodą).
Kentler miał na tyle duże wpływy, że mógł też osobiście wskazać pedofilów, którzy otrzymają od Jugendamtu chłopców. Wybrał między innymi Fritza H., zwyrodnialca, do którego trafili Marco i Sven. Fritz H. opiekował się łącznie pięciorgiem dzieci od lat 70. aż do pierwszych lat XXI wieku. Dzieciaki opisywane przez „Spiegla” trafiły do niego w latach 1989 i 1990 i wychowywali się pod jego kuratelą jako bracia. Mieli wtedy odpowiednio 7 i 8 lat. Fritz H. gwałcił chłopców przez dekadę, według relacji młodszego z nich: im byli młodsi, tym częściej, czasem nawet podczas snu (podawał im środki nasenne). Mówił im, że to normalne; że tak robią wszyscy ojcowie. Chłopcy nie protestowali. Czuli do swojego opiekuna wdzięczność za to, że w ogóle ich przyjął; pochodzili z rodzin patologicznych, pełnych bardzo brutalnej przemocy. Nad Fritzem H. Jugendamt pełnił nadzór. Chłopców badano; zauważono w ich rozwoju bardzo duże nieprawidłowości. Urząd jednak nie zareagował; pedofil zbyt dobrze znał się z Kentlerem, mężczyźni składali sobie wizyty. Chłopcy mieszkali u Fritza H. do 2003 roku. Swoje historie opowiedzieli dopiero po latach. Otrzymały od państwa świadczenia socjalne, ale dziś domagają się też wysokich odszkodowań. Póki co – bezskutecznie; niedawno władze Berlina odrzuciły ich roszczenia, twierdząc, że sprawa się przedawniła. Ofiary pedofila uważają tymczasem, że Jugendamt ponosi bezpośrednią winę za ich krzywdę, bo przynajmniej jeden z pracowników mógł wiedzieć, że ich opiekun to pedofil. Wiedział o tym z pewnością Kentler – i przypuszczalnie znacznie szersza grupa innych orędowników legalnej pedofilii. Ile tak naprawdę dzieci Jugendamt przekazał świadomie w ręce zboczeńców, nie wiadomo; niemieckie media zakładają, że o wiele więcej, niż tylko piątkę powierzoną Fritzowi H. Ofiary, gwałcone przez najbliższych przez całe lata, po prostu nie mówią o swoim dramacie.
LGBT i pedofilia
Przerażająca zgoda niemieckiego państwa na oddanie pedofilowi dzieci jest efektem zatrutej ideologii wyzwolenia seksualnego późnych lat 60. Na fali wywracania do góry nogami chrześcijańskiej moralności neomarksistowscy promotorzy rewolty seksualnej wzywali do odrzucenia wszystkich ograniczeń, także tych dotyczących wieku. Słynny niemiecki lewak, Daniel Cohn-Bendit, opisywał w książkach erotyczne doświadczenia z dziećmi (później twierdził, że zmyślał). W 1980 roku na zjeździe niemieckich Zielonych powstała grupa „Geje i pederaści”, która działała przez siedem lat. Za Odrą wydawano liczne pisma i książki, w których domagano się obniżenia granicy wieku dopuszczającego inicjację seksualną. W Stanach Zjednoczonych jeszcze w 1995 roku prominentne czasopismo Vanity Fair publikowało tekst, który brał w obronę pedofila skazanego za nagrywanie chłopców pod prysznicem. Do 1994 roku częścią wpływowego Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów (ILGA) była grupa NAMBLA – Północnoamerykańskie Stowarzyszenie Miłości Mężczyzn i Chłopców. Jeszcze cztery lata później, zaledwie w 1998 roku, Amerykańskie Towarzystwo Psychiczne sprzeciwiało się podziałowi na „sprawce” i „ofiarę” w ocenie czynów pedofilskich, bo należałoby mówić po prostu o „seksie” dorosłego z dzieckiem. W takim klimacie wpływy Kentlera nie mogą dziwić. Pedofilia przestała być akceptowalna dopiero w późnych latach 90; według amerykańskiej katolickiej pisarki, Mary Eberstadt, głównie za sprawą nagłośnienia skandalu nadużyć seksualnych w Kościele.
Pedofil na campingu
Choć pedofilia przestała być modna, za Odrą siatki zboczeńców działają dalej – także w Jugendamcie. Nowszy skandal jest związany z dewiantem z miejscowości Lügde w Nadrenii Północnej-Westfalii. W tym roku media ujawniły, że na tamtejszym kampingu mieszkał w przyczepie Andreas V., który przez lata wykorzystywał seksualnie nieletnie dziewczynki. Pedofil rozpoczął swój proceder w 2008 roku i kontynuował go przez 10 lat. Jak dotąd zidentyfikowano ponad 20 jego ofiar. Rozbierał dzieci przed kamerą i pokazywał je w sieci innym pedofilom, którzy mu za to płacili. W sprawie aresztowano już kilka osób; prawdopodobnie z „usług” zwyrodnialca korzystało niestety wiele osób.
Największe oburzenie budzi jednak fakt, że mężczyzna w 2017 roku został prawnym opiekunem dziewczynki przekazanej mu przez Jugendamt w Hameln-Pyrmont. Zboczeniec wykorzystał ją do nagrywania filmów według aktualnej wiedzy śledczych przynajmniej 132 razy. To właśnie dzięki niej zwabiał do swojej przyczepy kolejne ofiary. Jak to możliwe, że Jugendamt, który niejednokrotnie odbiera dzieci choćby Polakom za złe warunki bytowe, w tym wypadku zadziałał tak nieopatrznie? Urzędnicy twierdzą, że przekazania córki pedofilowi chciała sama matka; dziecko miało wcześniej być kilka razy na wakacjach u zboczeńca i czuć się tam dobrze. Urzędnicy ocenili, że w przyczepie wprawdzie komfortu nie ma, ale dziewczynce będzie tam dobrze.
Kłopot w tym, że do Jugendamtu zgłaszano, iż Andreas V. może być pedofilem. Pracownica urzędu, która otrzymywała aż trzy takie komunikaty od różnych osób, nie przekazała ich nikomu dalej. Gdy sprawa nadużyć seksualnych wyszła na jaw okazało się, że kierownik Jugendamtu manipulował w aktach, chcąc ukryć fakt, że przez kilka miesięcy nikt nie kontrolował, jak mężczyzna z przyczepy zajmuje się dzieckiem. I nie dość na tym. Choć policja zabezpieczyła w tej sprawie ogromną ilość materiałów pornograficznych, to… zniknęło 155 płyt CD i DVD z dowodami. Nie było to przypadkiem: sprawę powierzono bowiem komisarzowi, który już trzykrotnie wcześniej prowadził śledztwa, w których dowody znikały. Niemieckie media sugerują, że może więc chodzić o prawdziwą pedofilską siatkę z wpływami zarówno w Jugendamcie, jak i w policji.
Kontrrewolucja pilnie potrzebna
Obie te sprawy skupiają jak w soczewce całą sieć problemów fundamentalnych dla przyszłości cywilizacji chrześcijańskiej w Europie i Polsce. W pierwszym wypadku państwo rości sobie prawo do władania rodziną i kierując się nowoczesnymi teoriami naukowymi doprowadza do niewyobrażalnej krzywdy dzieci. Można byłoby machnąć na to ręką, stwierdzając, że to przeszłość; tak jednak nie jest. Historii ruchu homoseksualnego nie da się wymazać; zachęcanie dzieci do podejmowania kontaktów seksualnych jest wciąż aprobowane przez międzynarodowe agendy. Najlepszym tego przykładem jest sygnowana przez prezydenta Warszawy karta LGBT+, która opiera się na standardach edukacyjnych opracowanych przez WHO; standardy te są w sposób oczywisty i jawny przesiąknięte pedofilską propagandą, tyle, że podaną skrycie, pod płaszczykiem ideologii gender. Także sprawa z Lügde, abstrahując od wątku ingerencji państwa w życie rodzinne, to triumf lobbystów rewolucji seksualnej; gdyby nie powszechna dostępność internetowej pornografii, to tyle osób co dzisiaj nie wpadałoby w sidła diabelskiego uzależnienia i nie szukało w tak zwanym darknecie przedstawień gwałtów na dzieciach. Tymczasem z pornografią nie walczą żadne rządy europejskie; powszechnie uznaje się, że dostęp do nie jest „prawem”, a każdy, kto choćby mówi o zwalczeniu tej zarazy, natychmiast piętnowany jest jako katolicki faszysta.
W Polsce, by uniknąć powstawania patologii podobnych do niemieckich, trzeba z całą stanowczością bronić bezwzględnego prawa rodziny do wychowania własnych dzieci i sprzeciwiać się wszelkim przejawom psucia moralności publicznej. Zarówno poprzez podjęcie autentycznej walki z pornografią, jak i – przede wszystkim – poprzez postawienie tamy rozwojowi ideologii LGBT w naszym kraju. W przeciwnym razie dzieci nigdy nie będą w pełni zabezpieczone przed przemocą państwa, zdemoralizowanego i wydanego na pastwę niekatolickich ideologii.
Paweł Chmielewski