13 marca 2024

Justyna i Łukasz z „Rolnicy. Podlasie”: Jeżeli polskie rolnictwo nie przetrwa, czeka nas dyktatura zagranicy

Jeśli polskie rolnictwo nie przetrwa, nasze dzieci już nie będą mogły decydować o tym, czy będą kupować produkty polskie czy zagraniczne, bo nie będą miały takiego wyboru. Zostaną tylko produkty z zagranicy – mówią Justyna i Łukasz Maciorowscy z Ciemnoszyj, znani z programu „Rolnicy. Podlasie”. Prowadzą wspólnie gospodarstwo rolne, które ma 400ha i wychowują czworo dzieci.

 

 Marta Dybińska: O co tak naprawdę walczycie?

Wesprzyj nas już teraz!

Łukasz: O lepsze jutro dla rolników. Walczymy o to, żeby nasze rolnictwo było bardziej dochodowe, żebyśmy mieli bardziej stabilną sytuację. Walczymy o to, żeby nie było czegoś takiego, że pracujemy na plon przez cały rok, a później nie dostajemy za niego godziwych pieniędzy, i tak naprawdę jesteśmy pod kreską.

Justyna: Ludzie z miasta muszą pamiętać o tym, że jeśli ograniczymy produkcję rolną, produkcję żywności w Polsce – w pewnym momencie będziemy stali przez dyktandem cen z zagranicy. Czy zagranica zechce coś do nas wprowadzić i co to będzie? Myślę, że nikt nie chciałby się znaleźć w takim rygorze. Jeśli rolnictwo polskie nie przetrwa – siłą rzeczy znajdziemy się w takiej dyktaturze. Nasze dzieci już nie będą mogły decydować o tym, czy będą kupować produkty polskie czy zagraniczne, bo nie będą miały takiego wyboru. Zostaną tylko produkty z zagranicy, ale w jakiej będą cenie, jakiej jakości i czy  w ogóle będą – czas pokaże… Historia i polityka pokazuje, że mogą być różne scenariusze. Czy jako naród jesteśmy na to gotowi? My, rolnicy zawsze sobie poradzimy, bo będziemy mieli trochę mleka i warzyw, ale czy ludzie w mieście naprawdę są gotowi na to, żeby żyć pod dyktando innych państw?      

Jeździcie na protesty do Warszawy?

Justyna: Teraz nie było takiej możliwości żeby pojechać na protest do Warszawy, ponieważ jestem unieruchomiona – mam zerwane ścięgna w kolanie. Co za tym idzie – mąż musi się więcej zajmować gospodarstwem, ale cały czas w swoich mediach społecznościowych edukujemy ludzi. Jestem jednak za tym, aby edukować mieszkańców miast w temacie „Zielonego Ładu” i wszystkiego, co się z tym wiąże. Nie wiem czy protesty są w stanie przekonać miasto do naszych racji.

Łukasz: Uczciwie powiem, że żeby spiąć koniec z końcem w gospodarstwie, muszę podejmować inne prace – zarabiam pieniądze w innej branży, żeby uzupełnić luki, które mamy w gospodarstwie. Z tego też tytułu mamy bardzo mało czasu, aby bardziej aktywnie włączyć się w protesty, ale działamy lokalnie. Obiecałem sobie, że bez względu na to co by się stało – na następnym proteście w Warszawie, czyli 20 marca – będę. Oglądałem w mediach społecznościowych to, co działo się pod Sejmem podczas ostatniego protestu, i nie wyobrażam sobie, żebym teraz nie pojechał.  

Jakie emocje wzbudziło w Was to, co zobaczyliście?

Łukasz: Bardzo emocjonalnie do tego podszedłem, ponieważ nie wydaje mi się, aby rolnicy pojechali do Warszawy żeby robić jakieś burdy. Zostali potraktowani bardzo źle. Już samo to, że nikt nie chce z nimi rozmawiać… A jeśli już, to tak jak marszałek Sejmu – przyjął kilku rolników na pierwszym proteście i prosto w oczy powiedział im, że jako rząd nie mają nic do tego, bo w tej sprawie decyduje Bruksela. Nie rozumiem, jak Polski rząd może oddać się w tak ważnych sprawach w dyspozycję Europy…

Justyna: Jestem praktycznie na sto procent pewna, że za prowokacjami nie stoją rolnicy. My – rolnicy, jesteśmy za pokojowym protestem, co pokazaliśmy kilka dni wcześniej. Nie jesteśmy ludźmi, którzy rzucają kostką czy kamieniami. Bardzo dalece jesteśmy od jakichkolwiek rozbojów i siłowych rozwiązań. Chcemy kulturalnej rozmowy, dialogu. Chcielibyśmy żeby ktoś do nas wyszedł, ale na chwilę obecną mamy wrażenie, że jest to monolog.   

Nic nie wskazuje na to, że protesty się zakończą?

Łukasz: Protesty trwają już ponad miesiąc, ale w naszej sprawie nic się nie dzieje. Jest dużo szumu, ale żadnych konkretów. Co z tego, że są obiecanki, jeśli nic za tym nie idzie… Ostatnio przeglądałem historię GUS-u, i bardzo mocno utkwiło mi w pamięci to, że w latach siedemdziesiątych były podobne koszty, bo paliwo kosztowało 6,5 zł, cukier -2,5 zł, ale płody rolne były dużo droższe niż obecnie. Pszenica kosztowała ok. 4000 zł, żyto – 2400 zł. Ciągnik było można kupić za 24 tony pszenicy. Jaki był, taki był – o ile w ogóle był dostępny, ale to były inne czasy. Nic dziwnego, że opłaciło się rolnikowi mieć 5ha i dwie krowy, bo potrafił z tego wyżyć, bez dodatkowej pracy. A dziś? Musimy mieć dużo hektarów, dużo zwierząt, żeby godnie żyć. Nasza praca jest okupiona dużym wysiłkiem, dużymi wyrzeczeniami…

Justyna: Byłoby dobrze, gdyby jednak na spotkania z premierem i ministrem rolnictwa byli zapraszani również rolnicy, którzy mają naprawdę duże gospodarstwa. Nie tylko ludzie, którzy są przedstawicielami związków. Owszem, my ich wybieramy, ale czasami naszymi przedstawicielami stają się „fikcyjni” rolnicy. Prawdziwi rolnicy, którzy najwięcej tracą na „Zielonym Ładzie”, nie mają czasu na działanie w związkach. Rolnicy, którzy mają duże gospodarstwa płacą naprawdę dużą cenę za to, że wyszli na drogi. Poświęcają czas, który powinni poświęcić na pracę na gospodarstwie. Przydałoby się, żeby do władzy w związkach i izbach dopuszczeni zostali młodzi, aktywni rolnicy. Ludzie, którzy nie tylko mają ziemię, ale rzeczywiście ją uprawiają i z tego żyją. Choć właśnie ci zazwyczaj nie mają czasu, i ostatecznie jest tak, że reprezentują nas ludzie, którzy mają czas, ale nie mają autentycznej wiedzy o tym, co „dolega” rolnikom.

Ile ludzi zatrudniacie w swoim gospodarstwie?

Łukasz: W naszym gospodarstwie pracuje trzech pracowników. Nie widzę tego, gdybym miał pracować z żoną na większym gospodarstwie, które by nam przyniosło godziwy dochód. Praca na gospodarstwie to praca siedem dni w tygodniu, bez względu na pogodę, chorobę i inne zdarzenia losowe. Nie mówię też, że mamy często gdzieś wyjeżdżać na wakacje, ale przynajmniej raz do roku… Jak komuś się wydaje, że praca na gospodarstwie jest taka łatwa i przyjemna, zapraszam na tydzień do nas.

Można Was oglądać w programie „Rolnicy. Podlasie”, dzięki temu też i poznać Wasze codzienne życie? 

Łukasz: Dzięki temu, że bierzemy udział w programie „Rolnicy. Podlasie”,  mamy możliwość pokazać jak wygląda nasze gospodarstwo, jakimi wyrzeczeniami jest okupione. Staramy się mówić też o maszynach, które mamy – nie kupujemy ich przecież dlatego, że nam się podobają, ale te maszyny są potrzebne do pracy. Tak jak w fabryce butów jest potrzebna maszyna, tak samo i w rolnictwie. Nikt nie mówi, że właściciel firmy obuwniczej jest bardzo bogaty, bo ma maszyny za dziesiątki milionów. A nam to jest wytykane. Jest to bardzo przykre. W gospodarstwie jest tak, że przez kilka dni trzeba intensywnie pracować, jechać na pole, a nawet jak jest pracy troszkę mniej, to nie znaczy, że mamy wolne. Co dzień jest co robić.

Dziękuję za rozmowę.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij