26 lutego 2021

Już czas się bać. Bill Gates pisze jak ocalić świat

Najnowsza książka Billa Gatesa to pochwała naiwnego optymizmu, podana z mieszanką pompatycznego mesjanizmu i całych pokładów hipokryzji. Wpływowy multimiliarder tym razem pragnie ocalić świat potęgą swojej wyobraźni, wierząc, że pozytywne myślenie, innowacje i wysokie technologie uratują nas przed wieszczoną katastrofą. Aby się to udało, życie każdego z nas musi jednak zostać wywrócone do góry nogami. Ogólnoświatowa rewolucja, na czele której stanie oczywiście założyciel Microsoftu, wymagać będzie – oprócz fanatycznego aktywizmu i niezachwianej wiary w ludzki umysł, całego morza pieniędzy. A te, choć nie przyznaje tego wprost, chce wyciągnąć głównie z naszych portfeli.

 

Amerykański wizjoner już na samym swej książki początku precyzyjnie wybiera swojego odbiorcę. Niczym naukowcy z epoki profesora Łysenki, którzy znaczną część swoich prac poświęcali pochwałom na cześć marksizmu-leninizmu, założyciel Microsoftu oddaje sprawiedliwość „uciskanemu” w przeszłości proletariatowi; „naukowczyniom, naukowcom, innowatorkom, innowatorom, aktywistkom i aktywistom wytyczającym drogę”. Oczy aż bolą od wszechobecnych feminatywów, a autor cały czas zwraca się do czytelnika w formie żeńskiej.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jak każdy porządny dziaders, również i Bill nie chce spaść z coraz bardziej przyspieszającego rowerka rewolucji, dlatego wysypuje na własną głowę całą tonę popiołu, sugerując, że „świat i tak posiada już za dużo białych, bogatych mężczyzn mówiących innym jak żyć”. Bije się w pierś uznając swoją winę za lata korzyści osiąganych z inwestycji w akcje największych przedstawicieli sektora paliwowego. Jednak po tej „spowiedzi” pokornie prosi czytelnika o wysłuchanie, przekonując, że jednak może mieć w tej kwestii coś do powiedzenia.

 

Czyżby neomarksistowski wirus sprawiedliwości społecznej zainfekował jednego z najbogatszych ludzi świata? A może to tylko przybrana poza, umożliwiająca swego rodzaju „zbicie piony” z coraz bardziej lewicującą młodzieżą? Jak się czuje prawdziwy władca świata, który musi przepraszać za swoją „uprzywilejowaną” pozycję oraz dotychczasowy styl życia, polegający na lataniu prywatnymi samolotami, posiadaniu kolekcji drogich aut i jedzeniu ulubionych hamburgerów?

 

Niech nie zwiedzie Państwa ta fałszywa pokora. „Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej” to świadectwo transformacji jednego z największych beneficjentów wolnorynkowego systemu w bezwzględnego dyktatora, pragnącego dzięki monopolizacji kluczowych sektorów gospodarki przewodzić centralnie planowanej światowej rewolucji.

 

Zakładnik kapłanów złej nowiny

Zanim Gates zaczął angażować się w zielone technologie, jak każdy zdroworozsądkowy człowiek uzależniał postęp od dostępu do taniej i efektywnej energii elektrycznej. Wszystko zmieniło się w 2006 r., kiedy do jego biura zapukało kilku ekspertów i aktywistów klimatycznych. Ta konwersacja miała zapoczątkować „ekologiczne nawrócenie” założyciela Microsoftu, którego efektem jest omawiana książka.

 

Jej autor swoimi wypowiedziami przyznaje, że został zakładnikiem klimatologów, którzy niczym starożytni kapłani, przepowiadający zaćmienia słońca i wróżący z wnętrzności ptaków formułują katastroficzne wizje. Dzisiaj ich narzędzia to wielowymiarowe analizy i ogromne zbiory danych, z których, jak z kryształowej kuli starają się wyczytać przyszłość.

 

Jednak Bill Gates posiada na tyle uczciwości, aby przyznać, że dzisiejsza nauka o klimacie – znajdująca się jeszcze w powijakach – nie jest w stanie przewidzieć większości skutków globalnego ocieplenia; może jedynie zakładać bardziej lub mniej trafne scenariusze. Założyciel Gates Foundation postanawia jednak straszyć i szykować się na najgorsze; „to co nadejdzie, będzie straszne” – przekonuje i nawołuje do podjęcia „największego wysiłku w historii ludzkości”.

 

Wiara w siłę rozumu

Skąd to pompatyczne określenie? Gdyż – jak wskazuje – sytuacja prędzej czy później skłoni każdego mieszkańca ziemi do partycypowania w systemie. Bo zmiany klimatu dotyczą w takim samym stopniu miliardera z Seattle, jak i biednego rolnika z doliny Gangesu.

 

Słowo „innowacja” odmieniane jest w książce przez wszystkie przypadki. Obecnie OZE ani trochę nie zbliża się do poziomu umożliwiającego czystą i skuteczną transformację. Jedynie nowe metody pozyskiwania, magazynowania i przesyłania energii pozwolą na dokonanie zmian w głównych sektorach gospodarki, od których Gates uzależnia osiągnięcie zerowych emisji gazów cieplarnianych.

Chodzi przede wszystkim o budownictwo, rolnictwo, transport i sektor grzewczy. Dla każdego z nich ma gotowe rozwiązania, oparte jednak o technologie…które jeszcze nie powstały. Na każdym kroku jesteśmy jednak zapewniani, że to nie problem, uspokajani niezachwianą wiarą autora w potęgę ludzkiego umysłu.

 

Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że założyciel Microsoftu nie przechodzi obojętnie wokół atomu, dostrzegając jego zalety zarówno dla gospodarki, jak i ekologii. Żali się jednak za brak woli politycznej i powszechną złą sławę tego rozwiązania. Jednak ani atom, ani same innowacje nie wystarczą. Rządy, instytucje oraz wszystkie społeczeństwa muszą gremialnie zgodzić się na system tak zwanych „zielonych dopłat”.

 

Centralnie planowana rewolucja

Aby skutecznie działać na rzecz transformacji energetycznej, cały świat musi przystąpić do systemu rekompensaty za emisje CO2. „Zielone dopłaty”, będące niczym innym jak podatkiem od spalania powinny w myśli Gatesa stanowić mechanizm regulacyjny każdej dziedziny naszego życia. Jazda samochodem, korzystanie z komputera, mycie naczyń, ogrzewanie mieszkania, a nawet zakupy powinny zostać uzależnione od wielkiego systemu opłat, dokonywanych w celu coraz większej aktywizacji czystych, lecz nie tak efektywnych jak bazujących na węglu rozwiązań energetycznych. Amerykański miliarder przekonuje, że z czasem zielone dopłaty należy zredukować do zera, ale jak wiemy – podatki to, oprócz śmierci, jedyne pewne rzeczy na tym świecie. Raz wprowadzone, lubią pozostać z nami na dłuższy czas.

 

Taki podatek znacznie ułatwi też wszechobecny interwencjonizm. Mechanizmy rynkowe doprowadziły do bazowania na tym co tanie i efektywne; czyli na gazie ziemnym i ropie, dlatego odwrócenie tego trendu będzie wymagać ogromnego wysiłku, do którego w sposób szczególny powołane są rządy. To właśnie w odgórnych regulacjach Gates dostrzega największy potencjał przezwyciężenia naturalnych, lecz rzekomo zgubnych i destrukcyjnych tendencji (za takie uważa np. bazowanie na paliwach kopalnych, przemysłowe rolnictwo czy budowanie na bazie stali i cementu).

 

Amerykański rząd pokazał Gatesowi swoją siłę, kiedy uderzył w Microsoft ustawami antymonopolowymi. Od tego czasu amerykański „wizjoner”, uświadomił sobie jak ważne jest wpływanie na decydentów politycznych. Zamiast kopać się z koniem, można go przechytrzyć tak, aby poszedł tam gdzie chcemy.

 

Pokolenie Greta

Zainspirowany energią aktywistów protestujących przeciw wojnie w Wietnamie czy apartheidowi, Gates dostrzega ogromne korzyści istnienia ogromnego ruchu społecznego. Bez nacisku tzw. ulicy nie uda się zmusić wsłuchujących się w głos wyborców polityków do wprowadzenia pożądanych zmian. Czy zatem dziwią kogoś dzisiejsze strajki klimatyczne, wystąpienia Grety Thunberg, protesty Extinction Rebellion i innych zawodowych rewolucjonistów? Dopóki naszą rzeczywistość kreować będą ludzie pokroju Gatesa czy Sorosa, dopóty na ulice naszych miast będą wychodzić zmanipulowani i nakręceni nastolatkowie.

 

Ale presja polityczna to nie wszystko. Choć Amerykanin namawia do protestowania, pisania listów i dzwonienia do polityków, to siłę mocno zideologizowanego społeczeństwa dostrzega też gdzie indziej. Aktywizm podczas podejmowania wyborów konsumenckich może zwiększyć popyt na np. ekologiczne rozwiązania w transporcie, energii czy recyklingu odpadów. W połączeniu z gotowością na poniesienie zielonych dopłat, przeformatowane w myśl eko-ideologów osoby rzeczywiście mogą intencjonalnie wpływać nie tylko na  regulacje, ale i ekonomię.

 

Cofamy się

Jednocześnie Gates nie rezygnuje z wezwania do ograniczania. Niezwykle zabawnie czyta się jak amerykański multimiliarder, właściciel prywatnej floty lotniczej, kilku apartamentowców, całej kolekcji drogich samochodów i kilku innych, uprzyjemniających życie rozwiązań poucza maluczkich. Ale zaraz się usprawiedliwia – od kiedy przeżył „ekologiczne nawrócenie”, dzięki inwestycji w biopaliwa, czystą energię i zalesianie, rekompensuje swój ślad węglowy, jak i emisje całej swojej rodziny. Dlatego dalej przemieszcza się samolotem i zajada ze smakiem ulubione burgery (choć dużo rzadziej, odkąd dowiedział się o wpływie produkcji wołowiny na klimat).

 

Natomiast my – biedni, nie zainwestujemy w Beyond Meat czy Impossible Foods oraz nie posadzimy kilku hektarów lasów. Nie zalejemy baku naszych nieistniejących prywatnych samolotów biopaliwami, ani nie obudujemy naszego domu fotowoltaiką. Nie dla nas więc wakacje za granicą, podróże samochodem, a nawet ciepłe kąpiele czy zwykły schabowy. Ale nie lękajmy się! „Zbawiciel” Gates ma rozwiązanie, abyśmy nie czuli winy z powodu ciągłego oddychania.

 

Wystarczy, że po prostu „kupimy samochód elektryczny”, „spróbujemy wegańskiego burgera”, czy po prostu „dopłacimy do zielonych technologii”. Nic prostszego w dobie pandemii, która skutecznie przeorała już i tak będącą od lat w kryzysie gospodarkę.

 

Monopolizacja… rolnictwa

Było śmiesznie, ale teraz będzie strasznie. Żaden rozdział książki nie brzmi bardziej ponuro niż plan, jaki Bill Gates zarysowuje w odniesieniu do rolnictwa. Na początku przywołał Paula Ehrlicha, niezwykle paskudną postać; jednego z XX w. przedstawicieli neomaltuzjańskiego nurtu myślowego, straszącego groźbą przeludnienia planety i wzywającego do depopulacji w „białych rękawiczkach”. Założyciel Microsoftu przekonuje, że Ehrlich w bestsellerze „Bomba populacyjna” pomylił się właśnie dlatego, że nie dostrzegł potęgi ludzkiej innowacyjności.

 

Liczba ludności, zgodnie z przewidywaniami Ehrlicha co prawda wzrosła, ale katastrofie zapobiegła rewolucja w rolnictwie, a mianowicie wynalezienie nowej odmiany pszenicy przez Normana Borlauga. Dzisiejsza sytuacja „wymaga przełomowych odkryć”, na miarę amerykańskiego laureata nagrody Nobla, któremu przypisuje się uratowanie przed śmiercią głodową około miliarda ludzi. „Uwielbiam to, że jeden z największych bohaterów w historii wykonywał zawód agronoma, o którym większość z nas nigdy nawet nie słyszała” – pisze Gates.

 

A teraz zagadka. Kto jest największym właścicielem gruntów w Stanach Zjednoczonych?

Nie pomylili się Państwo. Gates.

 

Informatyk z Seattle chce być nowym Borlaugiem, który zamiast miliarda istnień, uratuje od klimatycznej katastrofy całą ludzkość. Dlatego od lat inwestuje nie tylko w ziemię, ale w różne rozwiązania mające przynieść rewolucyjne zmiany w rolnictwie – jak np. mięso laboratoryjne czy CGIAR – największą na świecie grupę badawczą w dziedzinie rolnictwa, która „pomaga tworzyć lepsze rośliny i zwierzęta o lepszych genach”.

 

Plan jest niezwykle prosty. Skoro bariery kulturowe są na tyle silne, że obowiązkowy weganizm nie przejdzie, trzeba będzie ludziom podmienić tradycyjne mięso na jego roślinne lub syntetyczne zamienniki. Doprowadzi to do upadku przemysłowej hodowli bydła, oraz zapobiegnie deforestacji, co przyczyni się do graniczenia 17 proc. z 51 miliardów ton gazów cieplarnianych uwalnianych do atmosfery każdego roku.

 

Ehrlich mylił się, gdyż nie docenił siły ludzkiego umysłu. Być może jednak Gates zbyt mocno w nią wierzy? Borlaug uratował świat od klęski głodu, ale nie starał się uzależnić od swojego wynalazku całej ludzkości. Natomiast zakochany w swojej wizji Gates nie dopuszcza możliwości pomyłki.

 

Teoria spiskowa, która okazuje się faktem

Niedawne doniesienia medialne, ujawniające, że „wizjoner” z Seattle planuje eksperymentować z zasłonięciem słońca nad Szwecją (co prawda na bardzo niewielką skalę) wyglądają dużo wiarygodniej, gdy przeczyta się, co sam autor pisze o testowaniu nowych rozwiązań.

 

Dalekowzroczny miliarder dopuszcza myśl, że mimo całego wspaniałego planu dla ludzkości, może nam się nie udać wygrać ze skutkami ocieplenia klimatu. W tym celu należy zwrócić uwagę na wzbudzające „szereg wątpliwości etycznych” rozwiązania adaptacyjne. Jednym z takich mechanizmów jest celowa ingerencja w temperaturę oceanów i atmosfery – geoinżynieria. Choć pozostająca jeszcze w fazie wczesnych eksperymentów, nowa dziedzina fascynuje już niejednego wizjonera, a Gates „od kilku lat finansuje” nowatorskie pomysły.

 

W skrócie, rozwiązania nazwane przez autora „w razie konieczności zbij szybkę” mają prowadzić do zablokowania 1 proc. promieniowania słonecznego docierającego do Ziemi. Można to zrobić np. rozpylając w atmosferze cząsteczki rozpraszające światło, lub rozjaśniające górne warstwy chmur (co odbije część promieniowania z powrotem w kosmos).

 

Oddajmy głos samemu autorowi. „Obecnie trudno sobie wyobrazić skłonienie wszystkich krajów świata, aby zgodziły się na sztuczne wyregulowanie temperatury planety. Niemniej jednak geoinżynieria jest jedynym znanym sposobem, który daje nam nadzieję na obniżenie temperatury Ziemi w ciągu lat lub dziesięcioleci bez jednoczesnego zrujnowania gospodarki [czyżby Gates właśnie przyznał, że zielona rewolucja zniszczy gospodarkę? – red.]. Może nadejść taki dzień, w którym nie będziemy mieli wyboru. Najlepiej przygotować się do tego już teraz”.

Zdumiewające, jak człowiek straszący nas katastroficznymi skutkami ocieplenia średniej temperatury ziemi zaledwie od 1 st. C, nie ma problemu ze sztucznym ingerowaniem w całe ekosystemy.

 

Wnioski

Rok 2020 przyniósł spełnienie większości teorii, za powielanie których z automatu trafiano do grona wariatów i osób niebezpiecznych dla społeczeństwa. Powszechne szczepionki dla całej populacji, chemitrails, wszechwładza Big-Tech i dyktatury sanitarnej – to wszystko w zdumiewająco szybkim tempie przeszło z przestrzeni zagospodarowanej przez „szurów” i „foliarzy” do mainstreamu.

 

I tak oto Agora – wydawca m.in. Gazety Wyborczej – po latach odżegnywania od czci i wiary osób zwracających uwagę na plany globalistów, dzisiaj wydaje autorską książkę jednego z nich.

Dlaczego jest to dzisiaj tak istotne? Kiedy pewnych planów nie da się już utrzymać w tajemnicy, należy sprzedać je jako doskonałe rozwiązanie obecnych problemów. I możnaby całość uznać za fikcyjne wynurzenia kolejnego miliardera z kompleksem mesjasza, gdyby nie to, że dzięki koronakryzysowi zarobił wystarczająco dużo, by móc przystąpić do realizacji swoich utopijnych wizji.

 

 

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij