Według ostatnich sondaży przedwyborczych przeprowadzonych przez gazetę „The Wall StreetJournal” i NBC News, prezydent Obama wyprzeda kandydata Partii Republikańskiej o 2 proc. na Florydzie i ma sześcioprocentową przewagę w kluczowym stanie Ohio.
Wyniki ankiet są trochę odmienne od tych sprzed miesiąca. Obama zwiększył przewagę nad Romneyem. Dwuprocentowa przewaga kandydata demokratów na Florydzie byłaby łatwa do zniwelowania, jeśli przyjmie się prawdopodobieństwo błędu wynoszącego 2,5 proc. Jednak wyraźna przewaga Obamy w stanie Ohio (51 proc. dla obecnego prezydenta i 45 proc. dla Romneya) pokazują, że konsoliduje się poparcie dla kandydata Partii Demokratycznej.
Wesprzyj nas już teraz!
Inny sondaż przeprowadzony przez „The Miami Herald” oraz Mason-DixonPolling&Research wskazuje na sześcioprocentową przewagę Romneya w stanie Floryda. – Jestem przekonany, że Romney wygra na Florydzie – twierdzi ankieter Brad Coker z Mason-Dixon. Z kolei według sondażu CNN/ORC International, Obama wyprzedza Romneya w Ohio o 3 punkty procentowe (50 proc. poparcie dla Obamy i 47 proc. poparcia dla Romneya). The RealClearPolitics szacuje, ze Romney ma 1.4 proc. przewagi nad Obamą na Florydzie, a Obama ma 2,9 proc. przewagi nad Romneyem w Ohio. W skali kraju według RCP kandydat demokratów cieszy się poparciem 47,4 proc. wyborców, a Romney 47,3 proc.
Według Jonathana Freedlanda z brytyjskiej gazety „The Guardian”, tegoroczne wybory nie są podobne do tych, kiedy George W. Bush rywalizował z Alem Gorem. Mówiono wówczas, że praktycznie nie ma żadnej różnicy między kandydatami. Freedland uważa, że przegrana Romneya, tak samo jako przegrana Obamy, będą miały daleko idące konsekwencje. Gdyby przegrał kandydat Partii Republikańskiej, to byłaby to kolejna z serii porażek tej partii od 1988 r. W tym czasie republikański kandydat wygrał tylko raz w 2004 r., kiedy George W. Bush pokonał Johna Kerriego. W pięciu innych wyborach Demokraci pobili republikańskich rywali. Zdaniem brytyjskiego komentatora, te dane pokazują, że Partia Republikańska ma głęboki problem strukturalny.
Kurczy się elektorat Republikanów. Stara „południowa strategia” przyjęta przez Richarda Nixona, a która opierała się na zabieganiu o głosy białych wyborców, przez pewien czas wystarczała. Teraz grupa ta jest zbyt mała, aby zapewnić sukces wyborczy. Poza tym nie wszyscy biali chcą głosować na kandydata Partii Republikańskiej. Romney może pozyskać co najwyżej 60 proc. tzw. białego elektoratu. Mówił o tym już wcześniej republikański senator Lindsey Graham. Republikanom nie udało się także zrekompensować strat, zyskując poparcie wśród kolorowego elektoratu.
Steve Schmidt, szef kampanii Johna McCaina w 2008 roku żalił się, że latynoscy wyborcy patrzą na Republikanów „z przerażeniem”. Mówił już wtedy, że jeśli nie zmieni się strategii wobec ludności latynoskiej, szanse na zwycięstwo są mierne. Obama dla porównania może liczyć na 75 proc. głosów z tej grupy wyborczej. Romney nie może także liczyć na wsparcie czarnej ludności. Brytyjski komentator zauważa, że Republikanie będą mieli problem „egzystencjalny”. Będą musieli zdecydowanie opowiedzieć się po jakiej są stronie wartości, a równocześnie stać się bardziej kosmopolityczni.
Jeśli zaś przegra Obama, wielu Demokratów będzie poważnie zakłopotanych. Wielu przyzna, że partia popełniła karygodny błąd nie udzielając w 2008 r. nominacji Hillary Clinton – która wg YouGov, gdyby walczyła w tegorocznych wyborach, pokonałaby Romney’a – uzyskując przynajmniej sześciopunktową przewagę. Ostatnie cztery lata Demokraci potraktują jako nieudane. Wszystko to, co Obama zrobił – keynesowskie bodźce dla gospodarki, próby ratowania przemysłu samochodowego, reforma opieki zdrowotnej – zostaną uznane za nieporozumienie, pomyłkę. Na Obamę posypie się grad krytyki ze strony partyjnych kolegów, którzy zarzucą mu zbytnią lewicowość. Na jego korzyść będzie przemawiało jedynie zabicie Osamy ibn Ladena. Co gorsza, wielu Amerykanów przyzna, że nie powiódł się eksperyment z pierwszym czarnoskórym prezydentem Ameryki.
Sondaże pokazują, że świat sympatyzuje z Obamą, ale już nie z takim entuzjazmem jak to było cztery lata temu. Niektórzy na lewicy widzą tylko niewielką różnicę miedzy obu kandydatami, dotyczyć ma ona praw obywatelskich czy polityki wobec Bliskiego Wschodu. Brytyjski komentator przekonuje jednak, że różnica jest ogromna i będzie to można dostrzec już po wyborach.
Źródło: slate.com, The Guardian, AS