18 września 2012

K. Kopf: Albo niepodległa Polska, albo śmierć

Polska także dzisiaj nie jest niepodległa. Jeśli możemy mówić o jakiejkolwiek niepodległości naszego kraju, to tylko o niepodległości wirtualnej – mówi w rozmowie z PCh24.pl, Konstanty Kopf, kombatant, prezes Zarządu Okręgu Małopolskiego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych i przewodniczący Rady Naczelnej tej organizacji.


Jak to się stało, że walczył pan w NSZ?

Wesprzyj nas już teraz!

Niedługo po tym, jak ukończyłem rzeszowskie gimnazjum, wybuchła wojna. Jako, że nie byłem zawodowym żołnierzem, zapisałem się do Ochotniczego Batalionu Obrony Rzeszowa. Gdy 9 września Niemcy wkroczyli do miasta, naczelne dowództwo wydało rozkaz by wycofać się za linię Sanu. Jako działacz przedwojennego Stronnictwa Narodowego otrzymałem kontakt do Stronnictwa Narodowego w Lubaczowie, gdzie wstąpiłem do pierwszej konspiracyjnej organizacji zbrojnej Służby Zwycięstwu Polski.

 

Wówczas przygotowywaliśmy się przede wszystkim do walki z Sowietami. Był to wyjątkowo trudny czas, ponieważ naszych wrogów ze wschodu było bardzo wielu, w moim przekonaniu znacznie więcej, niż podają to liczne, oficjalne źródła historyczne.

 

Jak wiadomo w czerwcu 1941 roku rozpoczęła się wojna między naszymi dwoma okupantami: Rosją i Niemcami. Tymczasem na terenie, gdzie walczyłem, czyli obszarze dzisiejszego województwa Podkarpackiego, kpt. Stanisław Pietrasiewicz „Żarski” zorganizował najpierw placówkę Tajnej Organizacji Wojskowej, później Narodowej Organizacji Wojskowej, a w końcu Narodowych Sił Zbrojnych. I ostatecznie to właśnie w NSZ zostałem żołnierzem i kurierem.

 

NSZ była świetnie zorganizowaną grupą nastawioną na walkę z dwoma zaborcami: Niemcami i Rosją.

Tak, ale prócz Niemiec i Rosji nasze oddziały, które walczyły na wschodzie Polski, miały na głowie bandytów z Ukraińskiej Powstańczej Armii. Do naszych zadań należała więc nie tylko walka z Rosją i Niemcami, zbieranie informacji i broni, ale także obrona miasteczek i wsi przed ukraińskimi zbrodniarzami. Byli oni okropnymi rzezimieszkami. Pamiętam do dziś obraz jednej z wiosek, do której spóźniliśmy się z akcją ratunkową. Wokół miejscowego kościoła zobaczyłem małe dzieci powbijane na żelazne sztachety. Wewnątrz świątyni, na środku posadzki, leżało ciało zamordowanego księdza z uciętymi uszami i połamanymi rękami, a w jednej z ławek kobieta z rozprutym brzuchem. Po tym, co wówczas zobaczyłem nie mogłem jeść ani spać przez wiele dni.

 

Trudno powiedzieć ile osób wymordowała UPA. Opierając się na wiarygodnych źródłach historycznych autorstwa Ewy i Władysława Siemaszko myślę, że śmiało można powiedzieć o 800 tysiącach zabitych.

 

Wracając jednak do działań NSZ. Pan powiedział, że byliśmy świetnie zorganizowani. To wynika nie tylko z dzisiejszych opracowań, ale też moich ówczesnych doświadczeń. Tam gdzie walczyłem organizacja NSZ była administracyjnie podzielona na  placówki, nad którymi zwierzchność sprawował powiat wojenny. Następny w tej strukturze był okręg, nad nim obszar i na końcu inspektorat. Wszystko było na bieżąco organizowane w trakcie wojny, bo ten podział nie pokrywał się w żaden sposób z przedwojennym podziałem administracyjnym.

 

Mówi pan o traumatycznych przeżyciach wojennych. Proszę przypomnieć sobie na moment sierpień 1939 roku. Wojna rozpocznie się lada moment, powstają komisje rekrutacyjne. Czy po ludzku nie bał się pan wtedy wstąpić do wojska i walczyć? Wspominał pan przecież, że nie był zawodowym żołnierzem.

Proszę pana, hańbą byłoby, gdyby ktoś wówczas nie chciał zgłosić się do walki, czy brać udziału w przygotowaniach wojennych! W II Rzeczypospolitej patriotyczne wychowanie jakie każdy odbierał w rodzinie i szkole nie pozwalało uchylać się od poświęcenia na rzecz Ojczyzny.

 

Opowiem panu dwie historyjki. Pierwszą z początku sierpnia. Na rynku w Rzeszowie stoją małe, okrągłe stoliki, a przy nich siedzą damy, piękne kobiety. Na stolikach leżą tace, na które każdy rzucał co tylko miał cennego. Były więc pierścionki, naszyjniki, srebro i złoto. Moja mama oddała drogocenną, złotą bransoletkę. Tak właśnie wyglądała zbiórka na Fundusz Obrony Narodej (FON). I – proszę sobie wyobrazić – policja niezabezpieczała tej zbiórki. Dlaczego? Po prostu nie było takiej potrzeby. Ludzie byli tak wychowani, że absolutnie nikt nie miał odwagi tknąć żadnej z tych drogocennych rzeczy.

 

Druga historia: rzecz dzieje się kilkanaście dni później, w połowie sierpnia. Wszyscy ruszają kopać pod miastem rowy przeciwczołgowe…

 

…pan też kopał…?

Oczywiście, ale, że ja kopałem to głupstwo! Proszę sobie wyobrazić, że kopały też kobiety i dzieci. Każdy kto żył kopał! Poświęcenie dla dobra ojczyzny było więc wówczas po prostu obowiązkiem.  

 

Wróćmy do pana wojennych losów. 8 maja 1945 roku Niemcy kapitulują. Świat oddycha z ulgą. Koniec wojny. W Polsce moskiewskie władze rozpoczynają na dobre budowę tzw. demokracji ludowej. Dla pana jednak wojna się nie kończy.

Tak, dla mnie to nie koniec wojny. Tak jak toczyliśmy walkę z Niemcami, na przykład organizując atak na konwój z amunicją w 1944 roku pod Laszkami, tak samo stanęliśmy do walki z sowieckim okupantem, z którym zresztą w pierwszych latach wojny miałem już okazję zapoznać się w boju.

 

Ani przez chwilę nie pomyślał pan: „sześć lat strasznej wojny za mną, czas choć przez chwilę odpocząć”?

Proszę pana, przyszedł rozkaz, zgodnie z którym oddziały Pogotowia Akcji Specjalnej, w których walczyłem w ramach NSZ, miały cofnąć się do lasów i bronić ludności cywilnej przed bandami UPA, oraz walczyć z komuną.

 

Na ile więc mogliśmy chroniliśmy ludzi przed ukraińskimi bandytami i ubekami.

 

Był pan w komunistycznym więzieniu?

Byłem. Kilka razy. Pamiętam na przykład zatrzymanie z maja 1946 roku. Dowódca naszego oddziału pozwolił nam się rozejść po okolicznych wioskach, żeby się umyć i ogolić, ponieważ od długiego już czasu stacjonowaliśmy w lesie. Kto więc miał krewnych w pobliżu mógł ich nocą odwiedzić.

 

Gdy zapadł zmrok poszedłem więc do domu, gdzie mieszkali moi dziadkowie z mamą. Tam wykąpałem się i ogoliłem. W końcu zasnąłem na kilka godzin. Nad samym ranem obudził mnie warkot silnika samochodu i walenie w drzwi. Po chwili do domu weszli ubecy. Zdążyłem jeszcze ukryć gdzieś pistolet i granat, które zawsze nosiłem przy sobie, więc dostałem się w ich ręce bez żadnych dowodów rzeczowych. Później okazało się, że wyłapali wszystkich, którzy wówczas rozeszli się na noc do domów.

 

„Wsypa”?

Tak, „wsypa”.

 

Wiadomo dzisiaj jak to się stało?

Złapali jednego z kurierów, który wiedział o pozwoleniu rozejścia się do domów. Rozmawiałem z tą osobą po latach i wiem, że była w straszliwy sposób torturowana. Ów kurier miał kilka dziur w czaszce  zrobionych rękojeścią pistoletu. Nie pamięta nawet, że cokolwiek ubekom powiedział, bo przez kilka dni leżał nieprzytomny. Wiele więc wskazuje na to, że mówił różne rzeczy w malignie.

 

A pana w więzieniu bili, torturowali?

O tak. Stosowali różne metody. Dręczyli nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Pewnego razu wzięli mnie z celi do gabinetu jakiegoś ubeka. Siedział tam funkcjonariusz, który – jak mi się wydawało – za chwilę będzie mnie przesłuchiwał. Nagle jednak wszedł jakiś oficer i zaczął przez kilka minut strasznie kląć, obrzucać mnie wymyślnymi obelgami. Kazał mówić kim jest mój dowódca, oraz podać swój pseudonim. Ja oczywiście odpowiedziałem, że nic nie wiem. Ten zostawił więc na stole pistolet i wyszedł.

 

Po chwili podszedł do mnie ubek, który już wcześniej był w gabinecie. Podniósł pistolet ze stołu, przyłożył mi do skroni i wrzeszczał na mnie, że mam się przyznać do wszystkiego, bo inaczej „zdechnę” a moje „zwłoki znajdą się w kloace”. Oni zaś – mówił – napiszą, że dostałem ataku serca. Odpowiedziałem, że nie znam żadnego dowódcy ani nie mam pseudonimu. Czułem na skroni lufę pistoletu. Uczyniłem więc znak krzyża, on nacisnął na spust. Okazało się, że pistolet był nienaładowany, a ja z przerażenia straciłem przytomność.

 

To przykład tortury psychicznej. Ale pamiętam też różne tortury fizyczne. Razili mnie na przykład prądem. Przetrzymywali też 80 godzin w karcerze, na stojąco. Gdy otworzono drzwi, wypuszczając mnie, zasłabłem. W celi dochodziłem do siebie przez tydzień. Nawdychałem się przecież wielkiej ilości amoniaku.

 

Czy nie obawiał się pan, że poddany strasznym torturom, może się złamać i coś powiedzieć? Każdy ma bowiem pewne granice wytrzymałości.

Nie miałem takich obaw. Gdy wstępując do konspiracji składałem przysięgę, obecny przy tym ksiądz kończył obrzęd słowami: „dulce et decorum est pro patria mori”, czyli „słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”. Każdy więc, kto decydował się na walkę z agresorami był świadom tego o co walczy i jakie mogą być konsekwencje tej walki. Nie myśleliśmy o zaszczytach, awansach i orderach. Celem była niepodległość. Ja widziałem to w ten sposób: albo Polska będzie niepodległa, albo zginę.

 

Za to co pan przeżył, czy udało się otrzymać odszkodowanie po upadku komunizmu?

Udało się. Sąd, który mieścił się w tym samym budynku co więzienie rzeszowskiej ubecji przyznał mi pieniądze nawet większe od tych, jakich oczekiwałem. Pamiętam, że przed rozprawą, na sali sądowej, opowiadałem żonie głośno, w emocjach, o tym, jakie katorgi znosiłem przed laty w tej sali, w której teraz urzędował sąd. Niegdyś była tam bowiem cela, w której byłem więziony. Przez całą rozprawę sędzia patrzył więc na mnie jak na ofiarę krwawych rządów PRL.

 

Czy po tym wszystkim co pan przeszedł i mając na uwadze wartości, które zaszczepiono panu w domu rodzinnym i szkole, może pan powiedzieć dzisiaj, że udało się wygrać, że Polska jest dzisiaj niepodległa?

Nie.

 

Jaka jest więc dzisiaj Polska?

Polska jest dzisiaj państwem pozornie niepodległym. Polska zależna jest od wpływów dwóch krajów Niemiec i Rosji, które znakomicie dogadują się między sobą, a które dokonały w przeszłości czterech rozbiorów naszego kraju. Jeśli więc można mówić o niepodległości Polski, to tylko o niepodległości wirtualnej, nierzeczywistej.

 

Pan, jako żołnierz, zaznaje spokoju w takiej Polsce?

Cóż mogę panu odpowiedzieć? Jestem już starym człowiekiem. Myślę przede wszystkim o swoim zdrowiu. Chcę jeszcze przeżyć kilka lat, żeby żona nie została sama. Zawsze natomiast zgadzam się na to by dać świadectwo czasom, gdy walczyłem o niepodległość. Chętnie spotykam się więc z ludźmi, chodzę na różne prelekcje do szkół i opowiadam o tamtych czasach wierząc w duchu, że uda się rozjaśnić umysły moich słuchaczy. Że nie tylko zrozumieją i poznają lepiej historię, ale także realia współczesności.  

 

 

Rozmawiał: Krzysztof Gędłek


Wszystkie zdjęcia umieszczone w artykule pochodzą z prywatnego archiwum Konstantego Kopfa.
 


Czytaj również: Leszek Żebrowski: Narodowe Siły Zbrojne – wojna na dwóch frontach 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij