7 listopada 2023

Obawiam się, że lewica do spółki z radykalną lewicą, które teraz utworzą rząd, przychodzą na bardzo dobrze przygotowany grunt – przygotowany przez lata zaniedbań w sferze legislacyjnej, w sferze świadomości społecznej. Jesteśmy tak naprawdę w przededniu ogromnej bitwy ideologicznej, bitwy z radykalną, silnie zideologizowaną lewicą. Niestety, po ostatnich 8 latach będzie miała tutaj nienajgorsze warunki do swojej rewolucji – mówi Kaja Godek, liderka Fundacji Życie i Rodzina.

 

Mówią w mediach, że sprawa obrony życia, wyrok Trybunału Konstytucyjnego, stały się przyczyną faktycznej porażki wyborczej Zjednoczonej Prawicy. Dowierza Pani tym pogłoskom?

Wesprzyj nas już teraz!

– Mamy do czynienia z powtarzającym się co 4 lata mechanizmem. Przed wyborami słyszymy, że nie ma się co przejmować elektoratem pro-life – z różnych przyczyn. Albo dlatego, że jest stosunkowo niewielki; albo, że można go zaszantażować: jeśli nie zagłosujecie na nas, to przyjdą jeszcze gorsi, i tak dalej. A po wyborach okazuje się, że ludzie głosujący zgodnie z sumieniem – a zgodnie z sumieniem nie można poprzeć partii, która wspiera aborcję jawnie bądź skrycie, nawet prezentując publicznie hasła „prolajferskie” – ci ludzie jednak liczą się w tej rozgrywce. Warto więc ten elektorat mieć za sobą.

Chcącemu nie dzieje się krzywda. Jeśli rządzący w ostatnich dwóch kadencjach rzeczywiście wspieraliby ochronę życia i podejmowali w tym względzie realne działania, to można by bez sprzeciwu sumienia na nich głosować. Tymczasem, szczególnie od wyroku Trybunału Konstytucyjnego w październiku 2020 roku mieliśmy do czynienia z serią jawnych bądź zakamuflowanych działań mających na celu rozszczelnienie obrony życia w Polsce, i ludzie to zauważali. Czasem były to sytuacje tak jaskrawe, że naprawdę nie dało się tego przeoczyć. Mam na przykład na myśli moment, w którym większość sejmowa odrzuciła w marcu projekt ustawy „Aborcja to zabójstwo” [miał pomóc zwalczać pomocnictwo w uśmiercaniu dzieci poczętych – red.], a już następnego dnia rządzący zaangażowali się w obronę Jana Pawła II przed atakami lewicy. Było to olbrzymie zderzenie przeciwstawnych światów. Oczywistym stało się, że działania wizerunkowe mają zastąpić realne działanie w postaci głosowania sejmowego i przyjęcia dobrej ustawy.

Politycy muszą jednak przestać traktować ludzi jak idiotów. Elektorat nie wziął ślubu z partiami politycznymi. Rozgląda się – kto realizuje postulaty pro-life i traktuje je serio. Politycy muszą przyjąć to wiadomości, bo mam wrażenie, że wciąż jest to prawda, która do nich jeszcze nie dotarła.

 

Sprawując władzę PiS odrzucał każdy projekt obywatelski w sprawie obrony życia, a skuteczny okazał się dopiero wniosek poselski do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie tak zwanej aborcji eugenicznej…

Bardzo cieszę się, że wniosek ten trafił do TK. Proszę jednak pamiętać, kiedy do tego doszło. Było to dzień po ogłoszeniu przez nas, że pod projektem „Zatrzymaj Aborcję” zebraliśmy w ciągu 4 tygodni  200 tysięcy podpisów i zanosi się na rekordową inicjatywę. Wtedy poseł Wróblewski już w ciągu godziny pojawił się w Trybunale i złożył tam wniosek.

W ten sposób ujawniły się mechanizmy, które rządzą PiS-em. Owszem, nie wątpię, że posłowie wykazują pewną aktywność gdy – mówiąc brzydko – dostaną na to pozwolenie z góry. Wniosek poselski był gotowy już na długie miesiące przed złożeniem, ale jakoś się „nie składał”. Ruch polegający na wniesieniu go do TK, a później rozpatrzeniu, był w pewien sposób wymuszony przez obywateli, w bardzo dużej liczbie udzielających poparcia zakazowi aborcji eugenicznej. Warto więc spojrzeć na tę sytuację również od tej strony.

Przedstawia nam się PiS jako partię pro-life, katolicką, opartą o wartości. Tymczasem PiS robił gesty w kierunku katolickiego elektoratu w takich momentach, gdy już naprawdę nie mógł zrobić inaczej.

 

Przed objęciem władzy, będąc w opozycji PiS w głosowaniach nad projektami w sprawie obrony życia, postępował jak trzeba, wiedząc, że te inicjatywy i tak nie przejdą przez Sejm z lewicowo-liberalną większością.

Problemy zaczęły się, gdy to ugrupowanie objęło władzę. O ile jeszcze głosowali dobrze za projektem „Zatrzymaj Aborcję”, to przecież projekt ten, jak pamiętamy, przez 2,5 roku czekał w sejmowej „zamrażarce”. W PiS liczyli, że nikt się o niego nie będzie upominał, ale okazało się inaczej. Obrońcy życia robili pikiety pod biurami polityków, chodziliśmy na komisje do Sejmu, startowaliśmy w wyborach z innych list, pokazując, że nie ma reprezentacji w tym ugrupowaniu i że chcemy realnej obrony życia.

Narastająca presja spowodowała uruchomienie politycznych mechanizmów, które doprowadziły do wydania przez Trybunał Konstytucyjny wyroku w sprawie aborcji eugenicznej.

Strategia występowania po stronie życia gdy jest się w parlamentarnej opozycji, a blokowania naszych żądań podczas sprawowania władzy, mieści się w logice wyrażanej czasem przez polityków mniej czy bardziej jawnie. Najpierw trzeba pozbierać od różnych środowisk ich oczekiwania, a gdy już – m.in. dzięki ich głosom – obejmie się stery państwa, należy te postulaty stopniowo wygaszać, powiedzieć ludziom, że „to się nie da”. Myślę, że ochrona życia jest bardzo czytelnym przykładem takiego właśnie traktowania wyborców.

 

Znamy przebieg sejmowych debat, wystąpienia na konferencjach. Czy rządzący w ostatnich kadencjach utrzymywali kontakt ze środowiskami obrońców życia, coś obiecywali, nawiązywali współpracę?

Nie mogę mówić o szczegółach rozmów, które się odbywały. Spotykanie się organizacji społecznych z politykami jest zupełnie normalne na całym świecie. Podsumowując jednak tamten okres mam wrażenie, że dominowało takie podejście: mamy dla was pieniądze z grantów, weźcie je i w ten sposób załatwiamy sprawę pro-life. Z perspektywy ŻiR-u mogę powiedzieć, że świadomie nie braliśmy grantów, a obserwowaliśmy organizacje, które granty brały i później milkły w obliczu coraz wyraźniejszych znaków, że PiS odchodzi od sprawy obrony życia.

Podejście rządzących podsumowałabym tak: „chętnie byśmy was uzależnili finansowo albo w jakiś inny sposób urządowili, żebyście byli naszym ramieniem, bo wiemy, że wtedy przynajmniej trochę ucichniecie”.

Nie można uczciwie sformułować takiego wniosku, że ponieważ istnieją jeszcze gorsze partie, to ludzie mają nie wymagać od polityków pro-life. Kto w końcu ma chronić życie, kto ma doprowadzić do tego, że będzie ono pod opieką prawa?

W pewnym momencie pojawił się taki przekaz, że po wyroku TK nastąpiło tąpnięcie w sondażach na niekorzyść PiS. Po pierwsze, sondaże są różne. Nie wszystkie pokazały takie zjawisko.  

Po drugie, nawet jeśli przyjmiemy jako prawdę stwierdzenie, że od października 2020 doszło do spadku poparcia dla Zjednoczonej Prawicy, to mogło to mieć miejsce również dlatego, że zaraz po wyroku TK PiS zaczął przepraszać za to orzeczenie. Zaczął ulegać środowiskom feministycznym. Przecież pamiętamy, że aż 3 miesiące czekaliśmy na publikację wyroku aby mógł on wejść w życie, chociaż takie orzeczenie należy publikować niezwłocznie.

Prezydent zaraz po wyroku TK złożył swój projekt ustawy przywracający aborcję eugeniczną. Projekt leżał do końca kadencji niewycofywany.

Nie można zrobić przełomowego, historycznego kroku, a później za to przepraszać, gdyż traci się wówczas poparcie własnych wyborców, a poparcie z przeciwnej strony barykady i tak przecież nie przyjdzie. 

 

Odrzucając projekt „Stop Aborcji” z 2016 roku, rok po wyborach, rząd obiecywał szeroką kampanię społeczną „za życiem”. Miał wiele narzędzi by zrobić spory krok dla wzmocnienia społecznej świadomości w tym względzie. Działa przecież choćby ministerstwo rodziny…

Ministerstwo Rodziny jest ministerstwem do spraw socjalnych. Możemy się tu spierać, czy w ogóle socjalizm jest systemem, w którym rodziny wzrastają i rozkwitają, czy wręcz przeciwnie, ale to osobna kwestia.

Ktoś po wyborach napisał w mediach społecznościowych, że Koalicji Obywatelskiej kampanię zrobił Netflix, a potem wystarczyło już tylko wystawić listy. A gdzie przez osiem lat były media publiczne? Tak jak przysłowiowy „netflix” robił kampanię lewicy, tak one mogły robić kampanię konserwatywną, przekazując treści sprzeciwiające się aborcji, ideologii LGBT.

Kiedy już coś o wymowie antyaborcyjnej pojawiało się w TVP, to były to od razu wielkie wydarzenia. Mam na myśli choćby emisję filmu „Tętno”, całkiem niedawno, w kampanii wyborczej. Wszyscy to komentowali, wszyscy przeżywali, że jest w telewizji film pro-life. Dlaczego to jest takie wyjątkowe wydarzenie? A co się działo przez całe te osiem lat, przecież media publiczne były w rękach konserwatystów?

Niestety, obawiam się, że lewica do spółki z radykalną lewicą, które teraz utworzą rząd, przychodzą na bardzo dobrze przygotowany grunt – przygotowany przez lata zaniedbań w sferze legislacyjnej, w sferze świadomości społecznej. Jesteśmy tak naprawdę w przededniu ogromnej bitwy ideologicznej, bitwy z radykalną, silnie zideologizowaną lewicą. Niestety, po ostatnich 8 latach będzie miała tutaj nienajgorsze warunki do swojej rewolucji.

 

To przygotowywanie gruntu przejawiało się w zaniechaniach – o czym po części powiedzieliśmy – a także w zakamuflowanych, ale jednak konkretnych krokach w rodzaju powołania przy Ministerstwie Zdrowia zespołu pracującego nad uznaniem ochrony zdrowia psychicznego matki jako potencjalnej przesłanki aborcyjnej. A czy zgodzi się Pani z obserwacją, że po wyroku TK po stronie obrońców życia nastąpiła demobilizacja – i nie myślę tu o organizacjach, które robią swoje, tak jak robiły, ale o popierającej je katolickiej opinii społecznej?

Jest to po części kwestia tego, że wiele organizacji pro-life przestało od rządu wymagać, gdyż wzięło dotacje rządowe. Było to bardzo widoczne. Z drugiej strony pamiętajmy, że wybuch buntu po lewej stronie wskutek wyroku TK nie był niczym zaskakującym. W zwykłych ludziach te wystąpienia uruchomiły nadzwyczajną potrzebę stanięcia w obronie pewnych wartości. Proszę przypomnieć sobie masowy ruch obrony kościołów w październiku i listopadzie 2020 roku. Widziałam przed świątyniami osoby, których w życiu nie podejrzewałabym o to, że pójdą na zwarcie z radykalną lewicą. Ten odruch, ten mechanizm, który uruchomił się w społeczeństwie, zadziałał bardzo dobrze, a mam wrażenie, że my jakoś tego nie doceniamy. Nie doceniamy, że poszli przed świątynie mężczyźni, bronili kościołów przed wdarciem się tam agresywnych grup. Ktoś wreszcie postanowił stawiać granice tej rozszalałej lewicy, którą trudno zatrzymać na drodze sądowej, na drodze legislacyjnej. Politycy jakoś dezerterują z tego obszaru, a zwykli ludzie poszli i fizycznie nie pozwolili na profanacje.

Mam wrażenie, że produkuje się dla nas hasła, w które mamy uwierzyć, na przykład: „wy się nie liczycie, bo coś tam, bo robicie zbyt mało”. Proszę pamiętać, że jeśli ktoś ma do dyspozycji właściwie całe państwo – media publiczne, większość administracji, to dysponuje ogromnymi środkami z budżetu na to, żeby prowadzić konkretne działania. I tutaj nie da się powiedzieć, że te działania w obronie nienarodzonych zostały podjęte i prowadzone.

Absolutnie nie można przykładać tej samej miary do rządu i do organizacji pozarządowych. To byłoby bardzo niesprawiedliwe postawienie sprawy. Uważam, że polski pro-life dokonał w ostatnich latach ogromnej rzeczy. Wyrok Trybunału Konstytucyjnego jest zasługą wielu osób dobrej woli, działających w organizacjach obrony życia w sposób mniej lub bardziej sformalizowany. Te osoby zmobilizowały się, zebrały prawie milion podpisów pod ustawą, wywarły presję na polityków, doprowadziły do złożenia wniosku, rozpatrzenia go, wreszcie publikacji orzeczenia.

Nie można sprawować władzy poprzez wyrażanie pretensji wobec obywateli, że zrobili zbyt mało. To kto rządził, przepraszam bardzo?…

Politycy chyba są zaskoczeni. Myśleli, że rzucą jakieś hasło o obronie Jana Pawła II i wszyscy pobiegną na nich zagłosować. Mam wrażenie, że takie właśnie było podejście w PiS – zasłonimy się Sejmie wielkim portretem papieża i nikt nie będzie już pamiętał, że 12 godzin wcześniej wcisnęliśmy guzik za aborcją; albo pojedziemy na beatyfikację Ulmów, gdzie ogłoszą męczennikiem dziecko nienarodzone, ale w tym samym czasie wyślemy do Ministerstwa Zdrowia papier, że zespół może tam dalej pracować nad poszerzeniem zakresu aborcji.

Wytyczne dotyczące przesłanki zdrowia psychicznego będziemy mieć za chwilę, i nie będzie to efekt pracy nowej, lewackiej koalicji. Przypominam, że w dalszym ciągu ministrem zdrowia jest pani Katarzyna Sójka z Prawa i Sprawiedliwości. Ile czasu można uważać, że elektorat nie dostrzeże tego, co robimy?

Czy politycy obozu wciąż jeszcze rządzącego zauważyli, że patrzenie w sondaże nie zawsze się sprawdza? Sondaże nie są produkowane po to, żeby coś pokazać, tylko żeby coś osiągnąć – niestety, taka jest ich funkcja we współczesnym świecie. Rozmawiając z politykami, także PiS-u, mam czasami wrażenie, że oni mają takie podejście: my bardzo dobrze chcemy, ale nie możemy, bo sondaże, bo nam tąpnęło… Gdyby PiS po wyroku TK bronił tego orzeczenia, szybko je opublikował, prowadził kampanię społeczną na rzecz ochrony życia, nie prowadził „negocjacji z terrorystą”, czyli liderami ulicznych awantur, to stałby się politycznym liderem pro-life i skupił wokół siebie środowiska katolickie i obrońców nienarodzonych. W momencie zaś gdy zaczął przepraszać, że taki wyrok został wydany, to tym liderem być po prostu przestał. Ludzie przestali orientować się na PiS, a dalej było już coraz gorzej.

Warto odrobić tę lekcję i przyjąć do wiadomości, że jednak elektorat katolicki jest i coś znaczy – chociaż, oczywiście kładzie się mu kłody pod nogi, traktując nas trochę jakbyśmy psuli atmosferę, bo przecież nikt nie chce rozmawiać o jakiejś tam aborcji. Teraz widać, że się jednak liczymy i trzeba zacząć realnie bronić życia. 

Rozmawiał Roman Motoła

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij