11 września 2014

Kalifat – cywilizacja terroru

(fot. Khaled Abdullah/REUTERS )

Dominujący w temacie dżihadyzmu dogmat głosi, że islam jest religią pokoju, która została „porwana” przez stanowiących mniejszość ekstremistów wykoślawiających nauczanie proroka Mahometa w celu usprawiedliwienia popełnianych przez siebie aktów przemocy. Chodzi zarówno o akty terroryzmu (np. ataki samobójcze), jak i o zakrojoną na szeroką skalę przemoc polityczną, która doprowadziła do utworzenia tworu zwanego Państwem Islamskim vel kalifatem (ISIL) na terenach dzisiejszego Iraku i Syrii.

 

Państwo Islamskie, jak samo siebie nazywa, wydało szereg deklaracji, odezw i edyktów w których aż roi się od cytatów i odniesień wyraźnie wskazujących na religijną naturę tego tworu. Świadome, bezpośrednie i głęboko zakorzenione w Koranie islamskie rysy kalifatu zatrząsnęły posadami obowiązującej narracji tak wśród polityków, jak i wśród dziennikarzy. Ton nadał niezawodny prezydent Obama, obrońca dobrego imienia religii Mahometa. Oznajmił on, iż Islamskie Państwo Iraku i Lewantu nie przemawia w imieniu żadnej religii oraz że jego głównymi ofiarami są muzułmanie, a żadna wiara nie uczy ludzi mordowania niewinnych. Prawo islamskie zezwala jednak na zabijanie heretyków i apostatów, a dokładnie tym są, według bojowników ISIL, ich ofiary. Ponadto w Koranie napisano, że „kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą, to uderzcie ich mieczem po szyi” (47:4), co spotkało Jamesa Foley’a. Ten amerykański dziennikarz z punktu widzenia szariatu był niewiernym, na dodatek obywatelem państwa, z którym kalifat pozostaje w stanie wojny,  a zatem nie można go uznawać za niewinną ofiarę. Podobnie John Kerry zdecydował, że zbrojni radykałowie są „straszną obrazą dla pokojowej religii [islamu], którą codziennie gwałcą swoim barbarzyństwem”. Możliwość, że zachowanie dżihadystów jest jak najbardziej zgodne z zaleceniami Koranu w ogóle nie wchodzi w rachubę i jest odrzucane a priori. W myśl takiej logiki nawet mgliste dywagacje na ten temat stanowią wszakże przejaw czystej islamofobii.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Ponieważ jednak podobne interpretacje bieżących wydarzeń na Bliskim Wschodzie za bardzo odbiegałoby od obowiązujących aksjomatów, w mediach zaczęły pojawiać się nowe wykładnie, zgodnie z którymi obecny kalifat w ogóle nie jest kalifatem, a na pewno nie jest godny używać tego miana, gdyż tak bardzo różni się od swoich światłych poprzedników. Można przeczytać o tym, że ISIL nie tylko nie może się poszczycić żadną religijną legitymacją, ale także że jest zupełnie „ahistoryczny” jako postmodernistyczna reakcja na rzeczywistość. Z artykułu w „New York Times” można się było dowiedzieć, że insynuacje na temat kalifatu są czystą fantazją ponieważ, dla przykładu, kalifat Abbasydów, dynastii rządzącej od roku 750 do 1258, był niesłychanie dynamicznym, różnorodnym imperium, które rozkwitało dzięki multikulturalizmowi, nauce, innowacji, edukacji oraz kulturze stojącymi w ostrym kontraście do pełnego purytanizmu dzisiejszych islamistów.

 

Wystarczy jednak przejrzeć podręczniki historyczne, żeby dowiedzieć się, że dhimmizacja ludności pozostającej pod panowaniem islamskim, instytucjonalizująca przewidziany prawem koranicznym status obywatela drugiej kategorii dla wszystkich niewyznających proroka Mahometa, właśnie za czasów dynastii Abbasydów została w pełni zintegrowana z systemem prawnym dar al-Islam. Multikulturowość kalifatu Abbasydów dla chrześcijan i żydów oznaczała płacenie podatków, których horrendalna wysokość była wyznaczana zgodnie z koranicznym nakazem, by niewierni płacili daninę własną ręką i zostali upokorzeni (9:29). Bat Ye’or, żydowska historyk specjalizująca się w tym temacie pisze, że pieniądze pozyskiwano groźbami, torturami i śmiercią, szczególnie poprzez ukrzyżowanie. W wyniku takich działań niewierni zwani dhimmi, zrujnowani pogłównym oraz innymi podatkami, opuszczali swoje wioski oraz pola przenosili się do miast mając nadzieję, że uratuje ich anonimowość wielkich skupisk ludzkich. Jednak i tam nie zaznawali spokoju. Ogromny pęd do tropienia zbiegłych dhimmi doprowadził do tego, iż w całym imperium grabiono i plądrowano mienie mniejszości, co było wszakże zaledwie kolejnym znakiem ich poddaństwa wobec muzułmańskiego władcy.

 

Przy okazji tworzony jest pracowicie kolejny mit oparty na wątpliwych źródłach historycznych, które bliżej mają do bajęd o Smoku Wawelskim, niż do prawdy. Chodzi tu o twierdzenia, że równość wszystkich religii i świeckość państwa została przez Mahometa zapewniona wszystkim niewiernym w dokumencie zwanym Konstytucją z Medyny. Rozporządzenie to miało gwarantować muzułmanom, żydom, chrześcijanom oraz poganom równość wobec prawa oraz jednakowe uprawnienia i kulturowe, a także wyznaczyć standardy islamu w odniesieniu do przedstawicieli innych wyznań. Ów sporządzony przez Mahometa dokument ma stać w całkowitej sprzeczności z tym, jak obecnie traktuje się chrześcijan i pozostałe mniejszości. W istocie jednak autentyczność Konstytucji z Medyny jest co najmniej wątpliwa. Pierwsza wzmianka o niej pojawia się dopiero w biografii proroka Mahometa napisanej przez Ibn Iszaka ponad 125 lat po śmierci założyciela islamu. Można więc powiedzieć, że w kontekście wersetów koranicznych jest to tekst o wadze takiej samej, jaką mają biblijne apokryfy w porównaniu z tekstem kanonicznych Ewangelii. O ile zatem działania islamistów nie mają nic wspólnego z apokryficznym tekstem Konstytucji z Medyny przypisywanym Mahometowi, o tyle są w pełnej zgodzie z jak najbardziej kanonicznymi wersetami Koranu, których autentyczności nie można podważać. Koran trzy razy nawołuje muzułmanów do bezwzględnego zabijania niewiernych (2:191, 4:89, 9:5), określa chrześcijan i żydów, nieuznających nauk Mahometa i nieprzyjmujących islamu za objawioną prawdę mianem najohydniejszych stworzeń (98:6) oraz nakazuje wierzącym (czyli muzułmanom) do bycia miłosiernym względem siebie, ale nieokazywania żadnych względów niewiernym (48:29).

 

Jeżeli zaś chodzi o islamskie osiągnięcia w dziedzinie innowacji nauki i kultury, to zamiast powtarzać oklepane mity, wystarczy przypomnieć, co na ten temat napisał Peter BetBasoo. Kiedy bowiem w VII stuleciu islam rozlał się na Bliskim Wschodzie, na swojej drodze napotkał 600-letnią cywilizację asyryjskich chrześcijan, z całym ogromnym dziedzictwem, bogatą kulturą, nauką i sztuką. Nie miały one równych sobie w całym regionie. One też stały się fundamentami tego, co obecnie nazywa się cywilizacją muzułmańską, czy też arabską. Jak do tego doszło? BetBasoo wskazuje, że pierwsi “muzułmańscy” naukowcy (astronomowie, ale też np. medycy) na Bliskim Wschodzie to nie Arabowie, ale Chaldejczycy i Babilończycy (wywodzili się z obszarów obecnego południowego Iraku), znani przez stulecia ze swojego umiłowania wiedzy i ogromnej mądrości. Zostali oni przymusowo zarabizowani i w wyniku tej ekspresowej islamizacji całkowicie zaniknęli jako odrębna grupa wyznaniowo-kulturowa jeszcze przed nastaniem  kalifatu Abbasydów. To rzekome centrum nauki, innowacji i kultury nie było bowiem tworem wytwarzającym wiedzę, ale jedynie konserwantem przechowywującym ją – do czasu aż sztafeta rozwoju cywilizacyjnego została przekazana Europie. Powody takiego stanu rzeczy podsumowuje powiedzenie przypisywane umajadzkiemu kalifowi Umarowi, który po nakazaniu spalenia starożytnej biblioteki aleksandryjskiej miał powiedzieć „Jeśli te księgi zgadzają się z Koranem – są zbędne, jeśli zaś nie – są herezją”.

 

Nowy kalif, Abu Bakr al-Baghdadi, najwyraźniej zgadza się z tym podejściem. Beż żadnych wątpliwości można powiedzieć, że w jego postępowaniu, ale też w postępowaniu jego podwładnych można czytać jak w otwartej księdze – a jest nią księga objawień proroka Mahometa, nie zaś współczesne wizje na temat tego, jak islam wyglądać powinien.

 

 

Monika Gabriela Bartoszewicz

 

Autorka artykułu będzie w czwartek 11 września gościem audycji Jana Pospieszalskiego pt. „Bliżej” (TVP Info, godz. 22:30). Temat programu to prześladowania chrześcijan na Bliskim Wschodzie.  Zapraszamy do obejrzenia! 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij