Nie dajmy się zwieść tytułowi. Film „Kamienie na szaniec” nie jest opowieścią wyjętą z książki Aleksandra Kamińskiego. To wizja reżysera, Roberta Glińskiego. Wizja porywająca, zapierająca dech w piersiach i arcypolska.
Trawestując słynne powiedzenie niesławnego Woltera, gdyby filmu „Kamienie na szaniec” nie było, to prędzej czy później trzeba by go wymyślić. Wymyślić takim, jakim jest według Roberta Glińskiego. Przepraszam za tę szumną deklarację na samym początku tekstu, ale trudno nie być pod wrażeniem ładunku emocjonalnego, jaki niesie ze sobą film.
Wesprzyj nas już teraz!
Kiedy ekran się ściemnił, kiedy delikatnie zaczęły migotać światła w kinowej sali, a z głośników wydobył się głos Dawida Podsiadły śpiewającego piosenkę „4:30”, autor tego tekstu próbował otrząsnąć się z natłoku wrażeń i oczyścić głowę z przykrej świadomości, że film Glińskiego będzie wyklęty przez część środowisk prawicowych.
Na wojence ładnie?
Ostro pisze o tym obrazie „Nasz Dziennik”. Dziennikarze powołują się nie na własne wrażenia – któż bowiem zajmowałby się takimi bzdurami jak obejrzeniem filmu, o którym chce się wygłosić opinię – ale na wrażenia harcerzy, tych, którzy przejęli spuściznę po Szarych Szeregach. Zarzuty są oczywiście proste i mało odkrywcze: film nie ukazuje prawdy historycznej i oczernia bohaterów. Bo przecież nie byli tacy, jakimi pokazał ich Gliński. To, oczywiście, oskarżenia mało poważne. Jacy byli bohaterowie „Kamieni na szaniec”? Czy tacy, jak ich przedstawił Aleksander Kamiński? A może tacy, jak wspominają ich przyjaciele? Niechby pierwszy z brzegu przykład: ojciec Jana Bytnara wszczepił synowi miłość do Piłsudskiego. Ileż tego Piłsudskiego w „Rudym” z „Kamieni na szaniec” Kamińskiego? Niezbyt wiele. I to – dajmy na to – będzie mój zarzut do Kamińskiego.
W ten sposób można toczyć nieustanne potyczki na cytaty, wspomnienia itp. W swojej kultowej książce Kamiński przerobił bohaterów historycznych na bohaterów literackich. Gliński spojrzał na nich, jako na świetny materiał porywającej opowieści o przyjaźni, miłości i oddaniu Ojczyźnie. Brzmi sztampowo? Ale sztampowo nie jest. Film jest bardzo „polski” a być może – trochę strach używać takiego stwierdzenia – arcypolski. Jest młodzieńcza energia w służbie niepodległości Polski, gotowość do poświęceń plus ogromna brawura. Ale jest też ukazany wielki dramat młodych ludzi, rzuconych w wojenny wir. Bo – pojmijmy to wreszcie raz na zawsze – wojna to nie zabawa w bohaterszczyznę, ale dramat, wielka tragedia. To destrukcja w sensie egzystencjalnym. Dziw, że trzeba o tym przypominać w kraju, którego najlepsi synowie zostali wytłuczeni w powstaniach i wyniszczających działaniach okupantów. O czym mieli rozprawiać młodzi ludzie, których wysyłano na akcję z butelkami benzyny przeciwko karnym i profesjonalnie uzbrojonym niemieckim żołnierzom? Może z humorem nucić, że „na wojence ładnie, kto Boga uprosi, żołnierze strzelają Pan Bóg kule nosi”? Gliński, zamiast łudzić widza naiwnie heroicznymi postawami, nadał bohaterom „Kamieni…” ludzkiego rysu. Oni naprawdę żyją i naprawdę giną po kolei „jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”.
Rozumiem jeden zarzut, padający z ust harcerzy: bohaterowie są uwspółcześnieni, buntują się i romansują jak współczesna młodzież. To prawda. Gliński nie ukrywał, że bohaterów uwspółcześni. O tym, że film ma „odbrązawiać” mówił też odtwórca roli „Zośki”, Marcel Sabat. W ten sposób współczesny widz ma lepiej rozumieć ich postawy, zachowania i decyzje. To zabieg – zgodzę się – konieczny by zainteresować filmem szersze grono ludzi. Ale trzeba z nim niezwykle uważać. Pościg Zośki za więźniarką, w której wieziony był „Rudy”, wyglądał nie tylko nieco komicznie, ale i mało realistycznie. Bo filmowy Zawadzki niemal wjechał samochodem na Szucha, z wrzeszczącą w niebo głosy dziewczyną na siedzeniu pasażera. Dobra, dobra… przesadziliście tym razem reżyserze Gliński. Obok zupełnie niepotrzebnej sceny pościgu, reżyser – nie wiedzieć czemu – uparł się by pokazać scenę łóżkową. Nie ma w niej dosłowności, ale nie dziwią zarzuty harcerzy – etosowych przecież ludzi – że twórcy zajrzeli ich bohaterom w życie intymne. Owszem, młodzi harcerze kochali się w dziewczynach, starali się – w sensie pozytywnym – korzystać z życia, które w czasie wojny zdawało się być wyjątkowo kruche i ulotne. Po co jednak było zaglądać komuś do sypialni w filmie, który ma nieść – i niesie – ze sobą szalenie ważne przesłanie? Doprawdy trudno to uzasadnić.
To tyle w kwestii niepotrzebnego fantazjowania twórców. Ale w innych sytuacjach? Bunt młodych przeciwko rodzicom (konflikt „Zośki” z ojcem), czy spór z kierownictwem Kedywu mają swój jasno określony cel. Pierwszy spór to tak naprawdę element wielkiej polskiej debaty ideowej o to, czy lepiej walczyć na wyniszczenie z bronią w ręku, czy przetrwać i budować po wojnie Polskę. Młodzi, jak to młodzi, nie mają wątpliwości – walczyć. Starsi studzą ich zapały. Profesor Józef Zawadzki to intelektualista, fizyk, umysł ścisły. Stara się myśleć w kategoriach realizmu (co nie oznacza, że jest tchórzem!). Syn, Tadeusz chce chwycić do ręki broń i strzelać do Niemców. To znaczący akord arcypolskości tego filmu. Młodzieńcza chęć zmieniania świata, młodzieńczy idealizm, rozbijany w gruzy przez niemieckie granaty kontra dojrzałe rozumienie świata, jego cynizmu, trudnych do rozstrzygnięcia wyborów, szeregu odcieni bez czarno-białej barwy.
Podobnie można odczytać starcie poglądowe na walkę między Szarymi Szeregami a Kedywem, choć tutaj akurat dochodzi też płaszczyzna konfliktu dwóch, różnych przecież środowisk – młodzieńczo ideowych i do bólu zasadniczych harcerzy, z twardymi, dobrze wyszkolonymi wojskowymi. Ciekawie zaznaczył to Jan Łomnicki w filmie „Akcja pod Arsenałem”, gdy harcerze, kuszeni przez żołnierza papierosem, odpowiadają, że przecież im palić nie wolno. Na co kusiciel odpowiedział nieszkodliwą kpiną.
Inny
Film Glińskiego jest po prostu inny niż książka Aleksandra Kamińskiego. Skupia się na jednym wątku – przyjaźni „Rudego” z „Zośką”. Wokół tego zbudowano całą historię, opleciono tę przyjaźń siecią wątków, otoczono szeregiem wątpliwości dotyczących sposobu walki, problemu zabijania i sensu śmierci wielu młodziutkich chłopców – tych ze wspaniałego pokolenia II RP – jak ten kamień rzuconych na szaniec. Cieszy niezwykle, że młodzi aktorzy – szczególnie Marcel Sabat (Zośka) i Tomasz Ziętek („Rudy”) – udźwignęli niełatwe, bo bardzo dramatyczne, role. Ale dramatyzm filmu nie oznacza wcale, że zostajemy z brakiem odpowiedzi na pytanie o zasadniczy sens walki głównych bohaterów. Dziwne, ale jakże wymowne są słowa Niemca katującego „Rudego”: „jeśli przeżyjesz tę wojnę, to dla rodaków będziesz bohaterem”. Nie przeżył. Ale bohaterem został.
Krzysztof Gędłek
Kamienie na szaniec, Polska 2014, reż. Robert Gliński, scen. Dominik W. Rettinger, wyk. Tomasz Ziętek, Marcel Sabat, Kamil Szeptycki, Magdalena Koleśnik, Sandra Staniszewska, Andrzej Chyra. Premiera 7 marca.
fot. KamienienaSzaniec_MarcinMakowski_monolithFilms
{galeria}