Kanadyjski rząd wyciągnął wnioski z lekcji, jaka przydarzyła się jej południowemu sąsiadowi, Stanom Zjednoczonym. W obawie przed krachem na rozrastającym się w Kanadzie rynkiem nieruchomości, tamtejszy rząd od szeregu miesięcy zaostrzał warunki udzielania kredytów. Kilka dni temu konserwatywny minister finansów interweniował osobiście.
Główna stopa procentowa banku centralnego Kanady wynosi 1 proc., a kredyty hipoteczne o stałym oprocentowaniu w okresie pięcioletnim udzielane są przy oprocentowaniu ponad 3 proc. To oznacza stosunkowo łatwo dostępny kredyt, więc przeciwdziałając nadmiernej podaży, rząd starał się ograniczyć dostęp do kredytu hipotecznego osobom, które przy wzroście ceny pieniądza mogłyby mieć problem ze spłatą. Aby temu zapobiec, skracane są terminy spłaty kredytów z ubezpieczeniem, udzielanych przez kanadyjski odpowiednik amerykańskiej Fannie Mae, z 40 do 25 lat.
Wesprzyj nas już teraz!
Banki w Kanadzie, chcąc zwiększyć popyt na kredyt, zaczęły obniżać jego oprocentowanie. Manulife Bank obniżył cenę swojego kredytu hipotecznego o stałym oprocentowaniu na pięć lat z 3,09 proc. do 2,89 proc. Jednakże tego samego dnia wysokość oprocentowania nagle powróciła do poziomu sprzed obniżki. Podobnie było w przypadku Bank of Montreal, który kilka dni wcześniej obniżył oprocentowanie do 2,99 proc. Stało się tak po interwencji ministra finansów Jima Flaherty’ego, który interweniował u szefów banków, by wyrazić swe obawy, że obniżka cen oprocentowania może rozpocząć jej licytację w dół.
Na ministra finansów posypały się gromy. Opozycja spod znaku lewicowej Nowej Demokracji zarzuciła ministrowi „zachowanie rodem z republiki bananowej”, niedopuszczalne w „wolnym i demokratycznym społeczeństwie”. Padły również oskarżenia o naruszenie regulacji dotyczących konkurencji.
Posunięcie ministra spotkało się również z krytyką ze strony rządu. Media podały, że minister ds. małych przedsiębiorstw Maxime Bernier zarzucił Flaherty’emu przekroczenie swoich uprawnień, a on sam pozostawiłby sprawę ceny kredytu wolnemu rynkowi. Owszem, rząd nie powinien wtrącać się do gospodarki, jeżeli nie jest to konieczne, ciężko jednak mówić o wspomnianym przez Berniera wolnym rynku w sytuacji sektora bankowego operującego tzw. pustym pieniądzem, beż żadnego zakotwiczenia w realnej wartości.
Tomasz Tokarski