6 czerwca 2014

Kapelani D-Day. Prawdziwa historia „Szeregowca Ryana”

(fot. filmweb.pl/materiały promocyjne filmu)

„Kiedy wylądujecie w Normandii będziecie mieli tylko jednego przyjaciela: Boga” – te słowa generał James Gavin wypowiedział nocą 5 czerwca 1944 roku do spadochroniarzy z amerykańskiej 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Nic nie wiadomo o tym, by wśród żołnierzy, którzy jako pierwsi mieli stanąć na francuskiej ziemi, byli ateiści. Byli za to katoliccy kapelani, którzy dodawali żołnierzom otuchy, ratowali rannych i opatrywali ich sakramentami.

 

Wśród żołnierzy biorących udział w operacji powietrznodesantowej poprzedzającej lądowanie Aliantów znajdował się ks. Francis L. Sampson – młody katolicki duchowny, który święcenia kapłańskie otrzymał zaledwie trzy lata wcześniej. Służył jako kapelan 501 Batalionu Spadochronowego 101 Dywizji Powietrznodesantowej. W nocy z 5 na 6 czerwca ks. Sampson wykonał swój pierwszy skok bojowy. Wylądował w strumieniu, nie mając  w polu widzenia żadnego spośród żołnierzy ze swojego oddziału. Kiedy udało mu się oswobodzić z osprzętu, natychmiast zajął się swoim wyposażeniem: specjalnie zabezpieczonym zestawem do sprawowania Mszy świętej, świętymi olejami i Rytuałem, którym w ciągu kolejnych dni posługiwał się bardzo często. Szybko odnalazł innych amerykańskich żołnierzy i zajął się opatrywaniem rannych. Pierwszy dzień we Francji spędził posługując na terenie farmy, w której zorganizowano naprędce punkt dowodzenia i pomocy medycznej.

Wesprzyj nas już teraz!

Amerykanie borykający się z silnym oporem przeciwnika postanowili przenieść punkt dowodzenia w miejsca niezagrożone przez Niemców. Żołnierze, którzy nie mogli zostać przeniesieni, pozostali na terenie farmy. Razem z nimi zostali sanitariusze i ks. Sampson. Zabudowania zostały zajęte przez Waffen SS. Katolicki duchowny został wyprowadzony pod mur, chwilę później miał zostać rozstrzelany. Jak później wspominał, był tak przerażony, że oczekując śmierci zamiast aktu pokuty odmawiał… modlitwę błogosławieństwa przed posiłkiem. Uratował go niemiecki podoficer. „Padre-spadochroniarz” – jak później nazwały go gazety – został przesłuchany i zwolniony. Wrócił do… opieki nad rannymi, wśród których byli zarówno amerykańscy, jak i niemieccy żołnierze.

Kiedy Amerykanie odzyskali ten teren, ks. Sampson towarzyszył rannym w drodze do szpitala polowego. Wspierał rannych, rozgrzeszał, udzielał wiatyku i ostatniego namaszczenia, modlił się za poległych i asystował w pochówkach. Udzielał duchowej pomocy tak aliantom, jak i niemieckim jeńcom. Opuścił teatr działań wojennych po upływie kolejnych trzech tygodni. Za swoją postawę i dokonania w trakcie pierwszych dni inwazji ks. Sampson otrzymał Krzyż za Wybitną Służbę.

***

Kiedy ks. Joe Lacy po raz pierwszy spotkał się z żołnierzami 5 Batalionu Rangerów, nie zrobił na nich szczególnie dobrego wrażenia. 40-letnie mężczyzna (a więc zbyt stary, jak na Rangera) o widocznej nadwadze, noszący okulary z grubymi szkłami. „Mały, gruby Irlandczyk”, jak mówili, który nie mógłby dotrzymać im kroku. Zdanie o swoim kapelanie zmienili dość szybko. Nim żołnierze znaleźli się w barkach desantowych, ks. Lacy zatroszczył się o to, by byli duchowo przygotowani. Jednemu z żołnierzy – według relacji George’owi Kerchnerowi – kapelan poradził, żeby przed lądowaniem koniecznie wziął udział w Mszy św. – Kiedy wylądujemy na plaży nie chcę widzieć nikogo, kto modliłby się na klęczkach. Jak kogoś zobaczę, to podejdę i kopnę go w tyłek. Wy walczycie, modlitwę zostawcie mi – podkreślił. Kerchner wziął udział w Najświętszej Ofierze.

Ksiądz Lacy wylądował razem z pierwszymi rangerami zdobywającymi sektor plaży zakodowany przez aliantów jako Omaha Dog Green. Chwilę po tym, kiedy udało mu się opuścić łódź Higginsa, barka desantowa została zniszczona przez Niemców. Wszędzie znajdowali się amerykańscy żołnierze: kryjący się przed ostrzałem, ranni i zabici. Niektórzy żołnierze dopiero próbowali dopłynąć do brzegu, walcząc z wodą i odniesionymi ranami. Kapelan natychmiast zaczął im pomagać i opatrywać rannych. Świstały kule. Żołnierze, którym udało się przeżyć sam moment lądowania, chronili się przed ogniem nieprzyjaciela. Niektórzy właśnie konali, inni znajdowali się w szoku. Już chwilę później „mały, gruby Irlandczyk” udzielał ciężko rannym absolucji. W trakcie walk ks. Lacy niósł pomoc rannym, udzielał im sakramentów, towarzyszył w chwilach śmierci.

We wspomnieniach weteranów D-Day – nie tylko katolików – ks. Joseph Lacy zapisał się jako „nasz kapelan” i „duma batalionu”. Duchowny został odznaczony Krzyżem za Wybitną Służbę – drugim po Medalu Honoru najwyższym amerykańskim odznaczeniem wojskowym. Jego bohaterstwo w trakcie lądowania na plaży Omaha zostało ocenione jako „przykład najlepszych tradycji sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, przynoszący zaszczyt jemu, jego jednostce i Armii Stanów Zjednoczonych”.

***

Przywoływany już ks. Francis L. Sampson brał później udział w kolejnych walkach, niosąc sakramenty i wsparcie walczącym żołnierzom. 19 grudnia 1944 roku po raz kolejny trafił do niemieckiej niewoli. Sześć dni spędził w pociągu przewożącym jeńców do niemieckiego obozu w Neubrandenburgu. Tam także pełnił posługę wśród 26 tysięcy żołnierzy, z których 950 było Amerykanami. W tej służbie pomagali mu inni duchowni, w tym Polacy. Stalag 2-A został wyzwolony przez radzieckich żołnierzy 28 kwietnia 1945 roku. To nie koniec historii. „Ksiądz-twardziel” – to kolejne spośród przezwisk przypisanych mu przez żołnierzy – wziął jeszcze udział w wojnie w Korei, także jako kapelan spadochroniarzy.

Nazwisko ks. Sampsona nie jest szerzej znane, a powinno być. To właśnie jego służba stała się inspiracją dla głośnego filmu Stevena Spielberga – „Szeregowiec Ryan”. Opiekując się rannymi kapelan dowiedział się o śmierci braci Fredericka „Fritza” Nilanda – spadochroniarza ze 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Sierżant Robert Niland, służący w 82 Dywizji Powietrznodesantowej oraz podporucznik Preston Niland (4 Dywizja Piechoty lądująca na plaży Utah) zginęli w Normandii 6 i 7 czerwca. Bombowiec Edwarda Nilanda został zestrzelony nad Pacyfikiem. To ks. Sampson odnalazł – jak wówczas myślano – jedynego żyjącego spośród czwórki braci, by uchronić go przed śmiercią. Jak się później okazało, również Edward przeżył, a resztę wojny spędził w japońskim obozie jenieckim.

Ksiądz Lacy oraz ks. Sampson to jedynie dwóch spośród wielu katolickich kapelanów-bohaterów Drugiej Wojny Światowej. Ich służba na trwałe zapisała się w pamięci żołnierzy i ich rodzin, kultura popularna o nich milczy.

 

Mateusz Ziomber

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij