Najpierw przedłużano mi zgodę na pobyt na rok, później na pół roku, a na koniec – w roku 2016, moje nazwisko w ogóle nie znalazło się na liście, którą do Kurii, do księdza arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza przesyła pełnomocnik rządu do spraw religii i wyznań. Ksiądz arcybiskup interweniował w mojej sprawie, ale bez skutku. Nie podano przy tym żadnego powodu – wspomina ksiądz Grzegorz Bolesta w rozmowie z Adamem Białousem.
Jak rozpoczęła się Księdza kapłańska droga?
Wesprzyj nas już teraz!
Urodziłem się w roku 1973 w Mońkach, które leżą około 50 kilometrów na północ od Białegostoku. Dzieciństwo i lata młodzieńcze przeżyłem w nieodległej wsi Mikicin. Rodzice mieli nas – dzieci, aż dziewięcioro, było więc bardzo radośnie. Od dzieciństwa przyzwyczajaliśmy się do ciężkiej pracy na roli. Pod koniec technikum rolniczego postanowiłem jednak iść za powołaniem, które w sobie odkryłem. Wstąpiłem do seminarium duchownego, zostałem wyświęcony w roku 2002. Przez 7 lat posługiwałem w kilku parafiach archidiecezji białostockiej. Później poprosiłem księdza arcybiskupa Edwarda Ozorowskiego, ówczesnego metropolitę, o pozwolenie na pracę duszpasterską na Ukrainie. Zamiast tam, skierowano mnie jednak na Białoruś, za co do dziś jestem wdzięczny Bogu.
Gdzie Ksiądz posługiwał ?
Zaraz po przyjeździe zgłosiłem się do księdza arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza, zwierzchnika kościoła katolickiego na Białorusi. To on uczynił mnie proboszczem we wsi Lebiedziewo, w diecezji mińsko-mohylewskiej. Parafia, obecnie pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa, została założona już w roku 1476. W dawnej, drewnianej świątyni, w roku 1914 swoją prymicyjną Mszę świętą odprawił tam ksiądz Michał Sopoćko, spowiednik świętej Faustyny, beatyfikowany w roku 2008. Tamtego wiekowego kościoła już nie ma. W roku 1938 został zniszczony w wyniku pożaru. Po wojnie parafianie zbudowali tymczasową kaplicę, gdzie odprawiane były Msze i udzielane sakramenty. Jednak komuniści w roku 1958 zawłaszczyli to miejsce, urządzając tam ambulatorium medyczne. Dzięki Bogu i parafianom, od roku 2005 w Lebiedziewie stoi piękny, nowy, murowany kościół. Kiedy objąłem probostwo w roku 2009, nie był on nawet jeszcze konsekrowany. Doprowadziłem do wyświęcenia go rok później. Obok jest też dom rekolekcyjny. W ciągu roku gościliśmy w nim około 30 grup z całej Białorusi.
Jakie były początki duszpasterskiej pracy Księdza za granicą?
Pierwszą rzeczą, którą się zająłem, była nauka języka, gdyż jego znajomość jest podstawą w pracy pośród wiernych. Szło mi bardzo dobrze, gdyż białoruski to taka mieszanka rosyjskiego i polskiego. Wkrótce zacząłem odprawiać Msze święte w miejscowym języku, co sprawiło że do kościoła zaczęło chodzić więcej wiernych. Kiedy przyjechałem, parafian było może ze czterdziestu, w tym na niedzielną Mszę świętą przychodziło jakieś 15-20 osób. Postanowiłem dotrzeć do kolejnych wiernych (parafia obejmuje około 20 miejscowości w promieniu 30 kilometrów). Wśród nich jest wielu Polaków. Obecnie w samym Lebiedziewie co piąty mieszkaniec ma polskie korzenie. Zacząłem jeździć własnym samochodem do domów osób, o których wiedziałem, że były ochrzczone w Kościele Katolickim. Pomimo to, niektórzy z tych ludzi nie potrafili się nawet przeżegnać, nie mówiąc już o znajomości jakiejkolwiek modlitwy. Lata komuny zrobiły swoje. Wówczas za modlenie się groziła surowa kara. Jednak, kiedy zaprosiłem ich osobiście na niedzielną Mszę świętą, zaczęli przychodzić. Najważniejsze jest by nie zamykać się na plebanii, ale wyjść z Bogiem do każdego człowieka. Pamiętam udzielenie sakramentu bierzmowania w roku 2010, bodajże pierwszą taką uroczystość od czasów zakończenia wojny. To był bardzo wzruszający widok, kiedy bierzmowanie przyjmowały osoby będące w wieku nawet 80 lat.
Czy Kościół na Białorusi kroczy do przodu?
Rozwija się bardzo dynamicznie. Pomimo przeszkód, budowane są nowe świątynie, a zagarnięte przez komunistów dobra – zwracane. Dzieje się tak pomimo tego, że księży na Białorusi jest niewielu, około 500. To mniej więcej tylu, ilu posługuje w samej tylko diecezji białostockiej. Muszę tu powiedzieć, że dużym wsparciem dla Kościoła na Białorusi jest pomoc finansowa i wsparcie modlitewne katolików z Polski. Wiernymi są tam głównie nasi rodacy lub miejscowi polskiego pochodzenia, ale też Białorusini. Ci ostatni często przychodzili na Msze święte, które na prośbę parafian odprawiałem w naszym języku. Oni go lubią, mówią, że ładnie brzmi.
Czy społeczeństwo białoruskie jest przywiązane do komunistycznych pamiątek?
To raczej władze państwa, na wzór Rosji, kultywują pamiątki po komunizmie. Sporo tam wizerunków Lenina czy Stalina. Niedaleko naszego kościoła stał pomnik wodza rewolucji październikowej. Kiedyś przyjechał do mnie kolega, zobaczył monument z daleka i mówi: „Ładny masz pomnik Jana Pawła II”. Musiałem go wyprowadzić z błędu. Na szczęście władze samorządowe Lebiedziewa niedługo potem zabrały obiekt, niby do renowacji, i w ten sposób się go pozbyły. Tak więc nie wszyscy Białorusini mają sentyment do komunizmu. To zależy od konkretnego człowieka. Zresztą obecnie mają tam również inne problemy. Teraz jest na Białorusi kryzys, brakuje pracy, bezrobocie pogłębia się. Regularnie odwiedzam ten kraj, więc to widzę.
W jaki sposób zmuszono Księdza do opuszczenia swoich parafian?
Najpierw przedłużano mi zgodę na pobyt na rok, później na pół roku, a na koniec – w roku 2016, moje nazwisko w ogóle nie znalazło się na liście, którą do Kurii, do księdza arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza, przesyła Leonid Huliaka, Pełnomocnik Rządu ds. Religii i Wyznań. Ksiądz arcybiskup interweniował w mojej sprawie, ale bez skutku. Nie podano przy tym żadnego powodu – dlaczego nie mogę dłużej pełnić tam posługi kapłańskiej. W kościele żegnało mnie mnóstwo ludzi. Na dwóch niedzielnych Mszach świętych było jakieś 400 osób. Wróciłem do rodzinnej diecezji białostockiej. Obecnie posługuję w miejscowości Trzcianne.
Nikt z przedstawicieli władz Białorusi księdzu do tej pory nie przedstawił przyczyn decyzji o nieprzedłużeniu pobytu?
Powodów nie znam, ale mogę powiedzieć coś, co daje do myślenia. Kiedy przyjechałem na Białoruś pełnić posługę kapłańską, do kościoła na niedzielną Mszę uczęszczało jakieś 15-20 parafian. W tym samym czasie do miejscowej cerkwi chodziło też około 15 osób, a kiedy wyjeżdżałem po 7 latach posługi kapłańskiej, przychodziło do kościoła już około 200 osób, a do cerkwi nadal 15. Innym problemem jest jeszcze ten, iż katolik dla władz Białorusi znaczy „Polak” i przez to jest strach, że nasi rodacy w życiu społecznym i politycznym mogą zacząć się liczyć.
Być może chodziło głównie właśnie o tak zwany prozelityzm?
Faktem jest, że do naszego kościoła przychodziły na Eucharystię również osoby wyznania prawosławnego. Ja im tego nie zabraniałem, bo niby z jakiej racji? Jak któregoś roku policzyłem swoich parafian, to 130 z nich pochodziło z domów katolickich, a 170 z małżeństw mieszanych, katolicko-prawosławnych. Od prawosławnych, którzy przychodzili na Msze święte słyszałem, że w kościele bardziej im się podoba niż w cerkwi, bo Eucharystia sprawowana jest w ich języku białoruskim, który rozumieją, nie trzeba podczas Mszy cały czas stać, ale można usiąść (to mówiły starsze osoby). Podkreślali też, że Msze święte w kościele są bardziej „po duszy”, czyli lepiej przeżywają je duchowo.
Jak na Białorusi wierni traktują kapłanów?
Ksiądz cieszy się wielkim szacunkiem. Tam kapłan to osoba ważna również w życiu społecznym. Do niego przychodzi się po porady nie tylko w sprawach wiary, ale i różnych problemach życiowych, rodzinnych, sąsiedzkich itp. Przez cały okres pobytu nie słyszałem, żeby ktoś złe słowo o księdzu powiedział. Wierni sami, z wielką chęcią zgłaszali się do prac przy kościele i wokół świątyni. Są to osoby bardzo dobre, szczere i oddane wierze. Dzięki nim udało mi się m.in. utworzyć w parafii duszpasterstwo rodzin, Domowy Kościół, wspólnotę modlitewną „Różaniec Rodziców”. Kiedy opuszczałem Białoruś, było mi smutno, ale miałem też w sercu wielką radość, że okres mojego pobytu tam został dobrze wykorzystany. To był piękny czas, pełen działania łaski Bożej. Gdybym tylko mógł, chciałbym na Białoruś wrócić i dalej pełnić tam kapłańską posługę.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Adam Białous