Tak jak w spirali – pniemy się do góry stopniowo, krok po kroku. Nie można sięgać zbyt wysoko, idąc powoli – osiągnie się w końcu twarde rezultaty. Tak o swojej taktyce mówią dziś rewolucjoniści, reagując na kryzys wywołany przez Fiducia supplicans o błogosławieniu par LGBT. Rewolucja cały czas chce iść naprzód – ale potrzebuje chwilowego spowolnienia. Po to, by uśpić czujność…
Za pontyfikatu Franciszka Rewolucja osiągnęła bardzo wiele. Antychrześcijańska ideologia, która politycznie podbiła niemal cały świat Zachodu już lata temu, została z sukcesem przeszczepiona na grunt Kościoła. Toczą się jeszcze peryferyjne bitwy, ujarzmia się jakiejś lokalne bunty; zasadniczo jednak w świecie Zachodu umacnia się pax antichristiana. Do ostatecznego triumfu Rewolucji jednak wciąż daleko. Potrzebuje podbić cały świat, rozciągając kontrolę nad wszystkimi ludami, tak, aby skutecznie strawestować psalm: niechby wszystkie ludy zamiast wyśpiewywać chwałę Panu oddały pokłon diabłu.
Granice wpływów Rewolucji pokazała deklaracja Fiducia supplicans z 18 grudnia 2023 roku. Podczas gdy elity kościelne i polityczne świata Zachodu przyjęły ten dokument z entuzjazmem albo przynajmniej z milczącą akceptacją, w pozostałych częściach świata reakcja była zupełnie inna: krytyczna, niechętna, niekiedy po prostu wroga. W tej sytuacji dalsze umacnianie nienaturalnego i karykaturalnego porządku byłoby dla Rewolucji samobójcze. Nadeszła pora na szybką zmianę taktyki.
Wesprzyj nas już teraz!
Mówił o tym niedawno zupełnie wprost jeden z czołowych rewolucjonistów kościelnych, kardynał Jean-Claude Hollerich, metropolita Luksemburga, relator generalny Synodu o Synodalności, jezuita i zaufany człowiek papieża. Hollerich udzielił wywiadu szwajcarskiej feministce, która walczy o wprowadzenie w Kościele kapłaństwa kobiet. Jeszcze w 2020 roku Luksemburczyk deklarował wprost, że jest „otwarty” na wprowadzenie w Kościele katolickim kapłaństwa kobiet. W kolejnych latach wypowiadał się coraz ostrożniej, by teraz, we wspomnianym wywiadzie, całkowicie odmówić wyrażenia swojego zdania na ten temat. Z dobrych powodów.
– Potrzeba czasu – powiedział. Gdyby się spieszyć powstałoby wrażenie, że kapłaństwo kobiet zostało „przepchnięte przez liberalnych katolików”. – Potrzeba taktu i cierpliwości, jeżeli chce się osiągnąć prawdziwe rezultaty. Kiedy sięga się zbyt wysoko, niewiele można osiągnąć. Trzeba być ostrożnym, iść do przodu krok po kroku i w ten sposób można zajść daleko. Musimy bardzo uważać, żeby nie wywołać wielkiej reakcji przeciwnej. Sądzę, że na innych kontynentach wybuchłaby burza, gdyby jutro wprowadzić kapłaństwo kobiet. Watykan musiałby się wycofać – mówił dalej.
Jako przykład wskazał właśnie Fiducia supplicans. – Przy Fiducia supplicans doszło do wielkiego wybuchu. A to niewielka sprawa – podkreślił.
Hollerich rozmawiał ze szwajcarską dziennikarką dość długo. Kobieta dociskała go, nieustannie zadawała to samo pytanie. Jest naprawdę zaangażowaną feministką i jak można sądzić, autentycznie chciała wyciągnąć z kardynała konkretną deklarację. Hollerich wiedział, że rozmawia z kimś, kto jest mu ideowo bliski, ale zarazem zbyt zapalczywy. Zdobył się na szczerość, jak gdyby mówiąc: Zrobimy wszystko, o czym marzysz. Daj nam tylko czas. W przeciwnym razie Afrykanie narobią dymu i jak będziemy z tym wszystkim wyglądać?…
Na początku pontyfikatu Franciszka rewolucjoniści nie mieli takich oporów. Dał temu wyraz jeden z głównych elektorów Jorge Mario Bergoglia, kardynał Walter Kasper. W 2014 roku, podczas pierwszego z synodów Franciszka, został nagrany bez swojej wiedzy. Mówił o planowanych reformach i Afryce. – Nie powinni mówić zbyt wiele na temat tego, co mamy robić – stwierdził o biskupach z Afryki. Nieco później kardynał Reinhard Marx deklarował, że Kościół w Niemczech „nie jest filią Rzymu”, więc nikt nie będzie mu rozkazywać. Cóż, tak to rzeczywiście działało: w 2016 roku mimo oporu Afrykanów czy Europejczyków ze wschodu przepchnięto komunię dla rozwodników, w 2018 roku w samych Niemczech komunię dla protestantów, ostatnio znowu błogosławienie par LGBT… Rewolucja doszła jednak do granicy; że się do niej zbliża wyczuwano już po Synodzie Amazońskim, który, wbrew pierwotnym założeniom, nie przesądził o zniesieniu celibatu.
Na konieczność ostrożnego postępowania naprzód zwracał wówczas uwagę bp Franz-Josef Bode, do 2023 roku biskup diecezji Osnabrück. To jeden z najodważniejszych wykonawców planu liberalnej podmiany katolicyzmu. Tuż przed swoim odejściem wprowadził w swojej diecezji oficjalną interkomunię z protestantami, zmieniając w ten sposób naukę na temat realnej obecności Pana Jezusa pod postaciami eucharystycznymi. Nie wywołało to żadnej reakcji, bo i Bode wiedział, jak działać: wprowadził stosowne rozwiązania najpierw tylko w katedrze, zalecając, by w pozostałych kościołach były implementowane stopniowo, krok po kroku, już po jego odejściu z urzędu…
Działał w ten sposób zgodnie z taktyką, o której powiedział publicznie w 2021 roku. Rozmawiał z protestanckimi dziennikarzami z Niemiec, chcącymi wiedzieć, kiedy wreszcie Kościół katolicki porzuci swoją naukę. Bode zdobył się na chwilę szczerości. Powiedział, że nie należy oczekiwać od Kościoła zbyt szybkich zmian, bo to wywołałoby negatywną reakcję. Trzeba działać z wyrachowaniem. – Tak jak w spirali – idziemy do celu powoli, ale cały czas coraz bliżej – tłumaczył zaniepokojonym protestantom. Przywołał na swoją obronę historię ostatnich 50 lat: jak wiele osiągnięto po II Soborze Watykańskim metodą małych kroków?…
Ktoś powie: redaktorze, nie odkrywasz Ameryki, przecież znamy tę metodę od lat. Sowiecka taktyka salami, syndrom gotowanej żaby… Cóż, tak, to prawda: znamy to wszystko. Problem w tym, że chociaż znamy – cały czas dajemy się nabierać. Gdy w kotle rośnie temperatura może chwile pokrzyczymy, ale zaraz się przyzwyczajamy. No tak, tak to już jest, udzielają tej komunii rozwodnikom i protestantom, błogosławią pary LGBT, przyjaźnią się z aborcjonistami… Co zrobić.
Właśnie po to, by nikt niczego nie robił – nadszedł czas spowolnienia. 2 kwietnia Dykasteria Nauki Wiary ogłosiła deklarację Dignitas infinita, która, choć jak każdy dokument za Franciszka wywołała pewne kontrowersje, została przyjęta na świecie zasadniczo dobrze. 17 maja ta sama Dykasteria ogłosiła nowe normy dotyczące domniemanych objawień i wydarzeń cudownych, bardzo wyważone. Kilka dni temu papież ogłosił, że we wrześniu ogłosi dokument poświęcony upowszechnianiu kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa. Czyżby zatem rok 2024 miał nieoczekiwanie zapisać się w historii Kościoła katolickiego jako rok zasadniczo… katolicki? Niewykluczone, że tak właśnie będzie; niech nas jednak ten spokój nie zmyli. To tylko cisza przed burzą: u władzy w Kościele są wciąż te same siły, które doprowadziły do wcześniejszych zmian. Nie porzuciły swoich celów. Chwilowo zmieniły tylko taktykę.
Trzeba iść powoli – żeby zajść daleko, powiada Jean-Claude Hollerich.
Paweł Chmielewski