Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej wywołała spór na temat właściwej postawy chrześcijanina w tej kwestii. Często jednak jest ona zabarwiona sentymentalizmem. Tymczasem katolicka refleksja nie nakazuje bynajmniej bezwarunkowego ulegania przybyszom. Sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.
Kwestię imigracji podejmował już święty Tomasz. Jak zauważa Doktor Anielski na łamach „Summy teologicznej” (Traktat „O prawie” zagadnienie 105 art. 3 / katedra.uksw.edu.pl) „obcowanie ludzi z obcymi sobie może układać się w dwojaki sposób: pokojowo albo wrogo. I prawo zawierało odpowiednie przykazania porządkujące obie sytuacje narodu. Żydom bowiem nadarzała się trojaka sposobność, żeby obcowali z obcymi pokojowo: pierwsza, gdy obcy przechodzili przez ich kraj jako przechodnie (peregrini); druga, gdy przychodzili do ich kraju, aby w nim zamieszkać jako przybysze (advenae). Co do jednych i drugich prawo nadało przykazania nacechowane życzliwością. Księga Wyjścia powiada: <przybysza nie będziesz gnębił> oraz: <przechodniów nie będziesz uciskał>. Trzecia zaś, gdy jacyś cudzoziemcy chcieli, żeby ich przyjąć do narodu i do religii. Co do tego jednak trzymano się jakiegoś porządku. Nie od razu bowiem przyjmowano ich jako obywateli”. Rezerwa ta wynikała z obawy, że przybyszom brakowało jeszcze przywiązania do dobra publicznego Izraelitów. Dlatego też mogliby oni podjąć działania wymierzone przeciwko nim.
W gruncie rzeczy wynika z tego konieczność przyjęcia pokojowo nastawionych przybyszów, choć niekoniecznie ich integracji. Jak zauważa święty Tomasz (Traktat „O prawie” zagadnienie 105 art. 6 / katedra.uksw.edu.pl) „niektórzy mówili, że wszyscy bliźni mają być równomiernie miłowani pod względem afektu, ale nie co do zewnętrznego efektu, twierdząc, że porządek miłowania rozumieć należy w odniesieniu do czynienia zewnętrznych dobrodziejstw, które bardziej winniśmy okazywać naszym bliskim aniżeli obcym; natomiast wewnętrzny afekt powinniśmy mieć dla wszystkich na równi, nawet dla nieprzyjaciół. Zdanie to jednak nie zgadza się z rozumem. Przecież afekt miłości będący skłonnością pochodzącą z łaski, nie jest mniej uporządkowany niż dążenie wrodzone, będące skłonnością natury, jako że obie te skłonności pochodzą z mądrości Bożej. W przyrodzie widzimy, że przyrodzona skłonność rzeczy jest dostosowana do czynności, czy też do ruchu właściwego dla natury rzeczy; i tak ziemia ma większą skłonność ciążenia niż wodą, ponieważ jej właściwością jest być pod wodą. Wobec tego także skłonność łaski, będąca afektem miłości, ma być dostosowana do tego, co ma być dokonywane zewnętrznie, tak mianowicie, byśmy w stosunku do ludzi, wobec których trzeba być bardziej dobroczynnym, mieli też mocniejszy afekt miłości. Należy przeto powiedzieć, że także pod względem afektu, jednych spośród bliźnich trzeba miłować więcej aniżeli innych. Powodem tego jest to iż skoro źródłem miłości jest Bóg i sam miłujący, koniecznym jest by afekt miłości większym był w stosunku do tego, kto do jednego z tych źródeł bardziej się zbliża. Jak bowiem wiemy z artykułu 1, we wszystkich rzeczach, które mają początek, porządek ich pochodzi ze stosunku do tego początku”.
Wesprzyj nas już teraz!
W gruncie rzeczy wynika z tego potrzeba pozytywnego podejścia do przybyszów i pozwalania im na wstęp, choć niekoniecznie już na obywatelstwo. Dotyczy to jednak wyłącznie przybyszów pokojowych (święty Tomasz pisze o przybyszach właśnie w kontekście pokojowych relacji Izraelitów z bliźnimi). Nie należy więc wyprowadzać z tego wniosku o konieczności bezwarunkowego przyjmowania przybyszy.
Porządek miłości
Wypaczone rozumienie cnoty miłości znajduje się u podstaw katolewicy. Już Romano Amerio w „Iota unum” zwracał uwagę na niezbędny związek miłości z prawdą (a nawet swego rodzaju pierwszeństwo tej pierwszej). Powoływał się na pochodzenie Ducha Świętego od Ojca i Syna (a więc Logosu-Prawdy). Nawet jeśli jednak sięganie po tak głęboką teologię wydaje się nam w tym przypadku nieuzasadnione, trudno nie dostrzec problemu prymatu źle rozumianej miłości w dzisiejszych politycznych sporach.
Tymczasem jak zauważa Joseph Sollier na łamach „Catholic Encyclopedia” porządek miłości obejmuje trzy kwestie:
– miłowane przez nas osoby,
– wartość dóbr, w których utrzymaniu lub uzyskaniu możemy pomóc;
– oraz ewentualne istnienie nagłej konieczności.
Pod względem osób porządek jest następujący: „własne ja, małżonek, dzieci, rodzice, rodzeństwo, przyjaciele, domownicy, sąsiedzi, rodacy i pozostali”. Pod względem dóbr najważniejsze są dobra duchowe, związane ze zbawieniem; następnie dobra wewnętrzne (życie, zdrowie, wiedza, wolność); na końcu zaś dobra zewnętrzne (jak bogactwo czy reputacja).
Pod względem zaś pilności wyróżniamy: nagłe zagrożenie ważnych dóbr (np. ryzyko nagłej śmierci); gwałtowne zagrożenie utraty najważniejszych dóbr (przy możliwości wydostania się z niej samemu, jednak pod warunkiem heroizmu); zagrożenie dóbr, z którego jednak można wydobyć się samemu (sytuacja pozostających w grzechu ciężkim mogących jednak np. bez większych problemów iść do spowiedzi i zażegnać ryzyko wiecznego potępienia).
W kwestii migrantów konieczne jest więc rozróżnienie osób znajdujących się w nagłej potrzebie i niestanowiących zagrożenia dla chrześcijańskiego charakteru Polski (i w konsekwencji wiecznego zbawienia jej obywateli) od osób zdrowych, zdolnych do samodzielnego poradzenia sobie w życiu i nastawionych na krzewienie islamu, a przynajmniej nieskłonnych do jego wyrzeczenia się religii muzułmańskiej.
Miłosierdzie a roztropność
Przeciwko bezkrytycznemu przyjmowaniu niechrześcijańskich imigrantów przemawia też fragment Listu świętego Jana „każdy, kto wybiega zbytnio naprzód, a nie trwa w nauce [Chrystusa], ten nie ma Boga. Kto trwa w nauce [Chrystusa], ten ma i Ojca, i Syna. Jeśli ktoś przychodzi do was i tej nauki nie przynosi, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie go, albowiem kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów”. [2J 1;7-11] To, co odnosi się do relacji między poszczególnymi osobami można, jak się wydaje, odnieść też do relacji państwa z grupami uchodźców. Jeśli państwo bezkrytycznie przyjmuje rzesze uchodźców-innowierców to odpowiada za narażenie dusz współobywateli utratę wiary wskutek ich działalności.
Trzeba zatem wziąć pod uwagę cnotę roztropności. Ta bowiem skłania do przemyślenia kwestię politycznego wykorzystania imigrantów. Problem ludzi koczujących pod polską granicą nie jest bowiem sprawą abstrakcyjnie rozumianej ludzkiej godności, lecz konkretną kwestią polityczno-społeczną istniejącą w konkretnym miejscu i czasie.
Co więcej, czym innym jest samodzielna pomoc migrantom, nawet wykraczająca poza normalne zobowiązania moralne; a czym innym wymuszanie tej pomocy na współobywatelach. W tym drugim przypadku mamy do czynienia jednocześnie z pomocą (imigrantom) i szkodą (dla współobywateli). W ten właśnie sposób postąpiły niemieckie władze, wpuszczając rzesze przybyszów z krajów islamskich. Pójście przez władze Polski w pełni ich drogą nie byłoby ani sprawiedliwe, ani miłosierne.
Marcin Jendrzejczak