Po umownej „naszej” stronie, zwanej ogólnie patriotyczną, konserwatywną czy prawicową przywiązujemy dużą wagę do niepodległości, suwerenności i niezależności Rzeczypospolitej i narodu, który ją tworzy. Za oczywistość przyjmujemy, że Polska ma być i to niepodległa. Suwerenna Polska, a raczej sens istnienia takowej, to aksjomat, tak chcielibyśmy to widzieć. Jednak biorąc pod uwagę to, że nie jest to wartość wyższa dla niemałej części społeczeństwa, opiniotwórczych elit, a nawet części polityków, należy pomyśleć, dlaczego warto być narodem suwerennym.
Być może przedstawienie zarówno argumentów natury „duchowej” jak i tych bardziej praktycznych przekona nawet dotychczasowych przeciwników takiej idei, o ile są gotowi do otwartej, uczciwej dyskusji. Jestem przekonany, że naród tworzący niepodległe państwo i to naród niepodległy w sensie ideologicznym, to koncept wart realizacji. A mówiąc jeszcze inaczej – katolicka Polska to rozwiązanie dobre nie tylko dla katolików.
Niepodległość – dobry interes
Wesprzyj nas już teraz!
W czasie pierwszego roku studiów jeden z moich wykładowców, prof. Piotr Briks, stwierdził na przykładzie reformy i polityki króla Jozjasza, że niepodległość to nie jest tylko piękne hasło. Niepodległość się opłaca. Dodać na marginesie należy, że większą część swoich rządów Jozjasz jako król Judy znajdował się między własnymi „Niemcami a Rosją” czyli Egiptem i Asyrią. Stanowi więc ciekawy przykład dla Polaków, chcących niepodległej Polski. Mimo kiepskiego położenia geopolitycznego (mówiąc popularnym od kilku lat językiem) dokonał reformy wewnętrznej i skutecznie (do czasu klęski pod Megiddo) grał na niezależność swojego państwa.
Dlaczego niepodległość się opłaca? Odpowiedź jest dość prosta. W sensie ekonomicznym, rządzenie się samemu, czy to przez monarchę czy przedstawicieli wyłonionych w wyborach, daje największą szansę, że będziemy rządzeni lepiej i korzystniej dla narodu, gdyż władza będzie z nim związana. Mając kontrolę nad swoim państwem nie padniemy ofiarą kaprysu okupanta czy metropolii, która w pierwszej kolejności wyzyska swoją kolonię, bogactwo transferując do centrali. W takim wypadku żyje się lepiej zazwyczaj tylko elicie związanej z okupantem/kolonizatorem, którą to elitę można nazwać kompradorską (za Rafałem Ziemkiewiczem). Własna elita (mam tutaj na myśli polityków, nie całą elitę intelektualną itp.)również może ulec zdegenerowaniu, ale wychowana we własnym kraju może mieć jakiś etos albo chociaż przeświadczenie, że musi w jakimś stopniu zadowalać wyborców/poddanych. W innym wypadku zostanie wymieniony na konkurenta czy to przez monarchę czy przy urnach wyborczych. Ewentualne złoża naturalne i inne bogactwa mogą służyć bogaceniu się narodu, w którego państwie się znajdują, a nie kolonizatora.
Państwo niepodległe prowadzi własną politykę zagraniczną, samo decyduje z kim robi interesy i dba by były opłacalne dla niego samego, a nie dla rządzącego nim mocarstwa. Dzięki temu ma pieniądze na własną armię, która jest niezbędna dla utrzymania niezależności na arenie międzynarodowej. Wojsko to oczywiście kosztowny atrybut państwa, ale jeżeli nie ma się pieniędzy na własną armię to może przyjść obca armia i zmusić do finansowania jej samej i jak się wyżej wspomniało, polityki mocarstwa, w imieniu którego nas podbija.
Własne, niepodległe państwo to także najlepszy sposób na wychowanie kolejnych pokoleń w duchu patriotycznym, wykreowanie elit z etosem służby państwowej, co z kolei pomaga budować sprawne, silne państwo i zachować jego ciągłość dzięki wciąż szkoleniu nowych elit, które przejmują stery po wcześniejszych. Trudniej jest wytworzyć propaństwową elitę pod okupacją, zaborami, kiedy to sprzeciw jest czymś oczywistym, a celem odzyskanie niepodległości. W takich warunkach nie kształtuje się przyszłych urzędników. Oczywiście takie sytuacje kreują przywódców i wojskowych, ale nie szerokie kadry do rządzenia państwem. O wiele łatwiej jest kontynuować istnienie aparatu państwowego niż tworzenie go od zera po latach niewoli, gdzie walka była priorytetem, a co potem schodziło na dalszy plan. Potraktowanie niepodległości nonszalancko jest z mojej perspektywy zupełnie bezsensowne. Ewentualna jej utrata przyniosłaby poważne konsekwencje, które ciężko jest potem naprawić jeśli już się państwo odzyska.
Polska dusza a niepodległość
Polska odzyskała niepodległość w 1918 roku po stu dwudziestu trzech latach niewoli. Tyle wie praktycznie każdy. II Rzeczpospolita zasługuje na uznanie. Zbudowanie państwa (z trzech różnych zaborów) po tak długim czasie bez niego było zadaniem nadzwyczaj trudnym. Nie udałoby się to bez działalności Dmowskiego, Paderewskiego, Piłsudskiego, by wymienić tych najzupełniej oczywistych. Nie powstałoby gdyby nie plan prezydenta Wilsona, ale przecież to nie wszystko. To państwo nie powstałoby w ogóle gdyby nie wieloletnia działalność np. Ligi Polskiej, edukacji społeczeństwa, pamięci o swojej historii, wychowaniu w miłości ojczyzny i poczuciu obowiązku. A ciężko wyobrazić sobie to wszystko gdyby nie wytrwanie przy wierze, gdyby nie działalność Kościoła. Gdyby nie wiara, trudno byłoby o przetrwanie nadziei na odzyskanie państwa, wychowywanie kolejnych pokoleń z myślą, że jest to jedna z najwyższych wartości. Na tym gruncie zawiązywały się organizacje, które stworzyły naród wśród warstw, które nie czuły się narodem w czasie I RP. Kościuszko jeszcze nie był w stanie pociągnąć chłopstwa wystarczająco licznie do czynu zbrojnego. W połowie XIX wieku doszło do Rabacji Galicyjskiej. Jednak z czasem to się zmieniło i w przeddzień Bitwy Warszawskiej premierem został Witos, który już był w stanie przekonać chłopów, że warto się o Polskę bić. To był moment, kiedy społeczeństwo zdobyło się na ogromny wysiłek i zbudowano wielką przecież liczebnie armię. Ta armia pokonała Bolszewików, bez czego nie byłoby Drugiej Rzeczypospolitej.
Katolicyzm to coś co wyróżnia polskość. Nie jest jedynym co ją wyróżnia i nie znaczy, że każdy Polak to katolik. Katolicki naród to, z perspektywy religijnej, największa szansa na to, by kolejne osoby w kolejnych pokoleniach po prostu szły drogą objawionej Prawdy i dążyły do zbawienia. Z perspektywy politycznej, katolicyzm jako ideologia (i nie mam na myśli nic złego, raczej zestaw zasad wynikających z religii, kształtujących życie społeczne) daje narodowi i państwu dobre narzędzia.
Część z nich można by nazwać bezpiecznikami. Katolicyzm dzieli władzę na świecką i duchowną. Władza świecka zarządza państwem, ale władza duchowna kontroluje ją wykazując czy to osobistą niemoralność osób kręgu władzy bądź niesprawiedliwość praw, które stanowi. Takie ograniczenie władzy stanowi dla narodu jakąś instancję przeciwko wszechwładzy. Protestanckie kraje, które po odrzuceniu religijnej zwierzchności Rzymu doprowadziły się do sytuacji, gdzie władza świecka stała się też władzą religijną w tym sensie, że albo król stawał się głową kościoła (jak Henryk VIII) albo nowe wspólnoty stawały się zależne od władzy finansowo. Nawet w wypadku gdyby chciały być sumieniem władzy, nie miały takiej swobody działania jak wcześniej Kościół Katolicki. Po zabiciu Tomasza Morusa, król Henryk VIII nie musiał okazywać skruchy, do czego przymuszony został Henryk II po śmierci Tomasza Becketa.
Katolickie sumienie narodu i władzy chroni też (choć oczywiście nie zawsze, zwłaszcza gdy katolicyzm zostaje już tylko fasadą) przed pozytywizmem prawniczym i odbieraniu obywatelom wolności, narzucaniu zbrodniczych i niesprawiedliwych praw odwołując się czy to do ducha czasu, głosu większości czy władzy, która „wie lepiej”.
Naród niepodległy politycznie ma szansę być rządzony lepiej i się bogacić. Naród dodatkowo ideologicznie niepodległy, naród katolicki, ma szansę nie dać sobie narzucić nieludzkich praw i czcić władzy jako takiej. Władza powinna mieć umocowanie w czymś ponadczasowym, co jednocześnie ogranicza jej swawolę.
Amadeusz Putzlacher