– Od czasów Pawła VI Watykan artykułuje bardzo mocno (inna sprawa czy słusznie) doktrynę przywiązania do praw człowieka, do demokracji. I tak oto w Azji mamy dwa państwa chińskie, z których jedno rozmontowało swoją dyktaturę i jest jedną z modelowych demokracji w Azji i na świecie, w której chrześcijanie pełnią wysokie stanowiska. W drugim zaś panuje komunistyczny reżim totalitarny, który dopuszcza się licznych zbrodni i nawet nie usiłuje udawać, że ma coś wspólnego z przestrzeganiem praw człowieka. Zapytam retorycznie – jak Pan myśli: do kogo Watykan wyciąga rękę? – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jakub Polit (Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego).
W roku 1959 komuniści „położyli łapę” na Kościele Katolickim w Chinach i utworzyli Narodowy Kościół Chiński, w którym partia niezależnie od Watykanu do dzisiaj wybiera i wyświęca swoich „katolickich” biskupów…
Wesprzyj nas już teraz!
Jest to bardzo sztuczna data, ponieważ owa „łapa” na Kościele w Chinach została przez komunistów położona w zasadzie w roku 1949, kiedy przejęli oni władzę w „Państwie Środka”. Później został jedynie zalegalizowany swoisty stan rzeczy.
Być może, Mao Zedong i jego ekipa uważali, że sprawa ta nie jest jakoś szczególnie istotna. Być może uważali, że problem rozwiąże się sam, tzn. Tajwan zostanie spacyfikowany i podporządkowany Chińskiej Republice Ludowej, co oznaczałoby automatyczne załatwienie sprawy. Tak się jednak nie stało, m.in. dzięki sprawnej polityce Watykanu, który mocno potępiał to, co się stało w Chinach, że wymienię tylko encyklikę „Ad Sinarum gentem” z 7 października 1954 roku. Uczynił to jeszcze Pius XII. Cokolwiek by nie powiedzieć o jego następcy, czyli Janie XXIII, to on także potępił świętokradcze – dokonane przez reżim Mao – nominacje biskupów.
Dlaczego więc chińscy komuniści postanowili, jak to Pan powiedział, „zalegalizować swoisty stan rzeczy”?
Ponieważ Kościół Katolicki w Chińskiej Republice Ludowej był jedną z nielicznych organizacji, jeżeli nie jedyną, która miała kontakty ze światem zewnętrznym. Komuniści ogłosili, że utworzenie Narodowego Kościoła Chińskiego… wyzwoli katolików z obcej podległości. Premier Zhou Enlai powiedział wówczas: „Do tej pory katolicy w ChRL byli całkowicie uzależnieni od ośrodka zagranicznego, czyli Watykanu. Teraz zaś posiadają potrójną niezależność, ponieważ nie będzie żadnych cudzoziemskich datków, żadnych cudzoziemskich zwierzchników i żadnej obcej zależności”.
Kapłanów, których nie udało się wyrzucić z ChRL, aresztowano i poddano torturom. Wielu z nich zamordowano. Był to początek tworzenia „Patriotycznego Kościoła” podporządkowanego państwu, którego głową musiał być, zgodnie z regułą istniejącą od czasów protestanckich, szef chińskiego rządu, czyli w tym wypadku wspomniany premier Zhou Enlai.
Sam Zhou Enlai na swój sposób był człowiekiem światłym, edukowanym na zagranicznych uczelniach, gdzie miał kontakty przede wszystkim z protestantami i na taki też sposób rozumiał katolicyzm.
Co to oznaczało?
Uważano, że zasięg Kościoła ma być taki sam, jak granice państwa, że kapłani są urzędnikami państwowymi, a grzech to mniej więcej to samo, co przekroczenie prawa.
Było dość zaskakujące dla samych decydentów, że to nie rozwiązało problemów. W odpowiedzi na ich działania powstał Kościół podziemny, a znaczna część wiernych nie podporządkowała się narzuconym zmianom.
Co ciekawe: stworzony przez komunistów chiński kościół urzędowy popierający władzę państwową, również cierpiał prześladowania. Np.: w czasie osławionej rewolucji kulturalnej prorządowi „biskupi” byli więzieni, demolowano świątynie, niszczono egzemplarze Pisma Świętego i naczynia liturgiczne.
Kościół podziemny z kolei uważał, że jego pasterze znajdują się na Tajwanie. Niestety taki stan rzeczy nie dawał możliwości wyświęcania biskupów w ChRL, a hierarchowie z zagranicy nie mieli możliwości przybycia do kraju.
Tak oto w Chinach istniały de facto dwa Kościoły Katolickie – prześladowany na kontynencie i „kwitnący” na Tajwanie z hierarchią uczestniczącą w Soborze Watykańskim II i rozmaitych spotkaniach duszpasterskich.
Sytuacja ta stanowiła problem międzynarodowy. Reżim komunistyczny w sposób groteskowy izolował się od Stolicy Apostolskiej, np. do lat. 70. nie umieszczano w drukowanych w ChRL atlasach geograficznych państwa-miasta watykańskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że od czasów Jana XXIII Stolica Apostolska próbowała w rozmaity sposób nawiązać kontakt z Chinami. Było to jednak niesłychanie frustrujące. W porównaniu z ChRL nawiązywanie kontaktów z ZSRR było bardzo, ale to bardzo obiecujące. Inną sprawą jest czy wychodziło to Kościołowi na dobre.
Czy Narodowy Kościół Chiński przyciągnął do siebie wiernych?
Nie po to go powołano…
Więc po co?
Aby przejąć nieruchomości, majątki i dobra oraz wszelkiego rodzaju legalnie funkcjonujące kanały, jakie posiadał Kościół Katolicki w ChRL. W rzeczywistości kościół narodowy stał się hierarchią w znacznej mierze bez wiernych, ale ze sporym majątkiem, możliwością dotarcia do władz państwowych i liczeniem na „długie ramię państwa” we wszystkich podejmowanych operacjach.
Czyli de facto mieliśmy do czynienia z kontynuacją rewolucji Marcina Lutra, tyle że na chińskiej ziemi…
W jakiejś mierze na pewno tak, z jednym zastrzeżeniem: cokolwiek powiedzielibyśmy o Lutrze i Kalwinie, to oni jednak byli ludźmi głęboko, acz na swój sposób, wierzącymi. Uważali oni, że tylko ich „doktryna”, a nie nauka głoszona przez papieża zapewni ludziom zbawienie. W Chinach zaś mieliśmy przede wszystkim do czynienia z cynicznym manipulowaniem całą hierarchią przez ateistów.
Wielu księży oszukiwało samych siebie sławną doktryną „mniejszego zła”, tzn. „uznajmy dominację państwa, poczyńmy kilka prokomunistycznych gestów, ponieważ w przeciwnym razie zostaną zburzone kościoły”. Jeśli dodamy do tego, że komuniści obiecali im, że wierność partii przyczyni się przyśpieszenia ich „karier” i da możliwość szybkiego awansu na proboszcza, biskupa, a nawet członka chińskiego parlamentu, to poniekąd możemy zrozumieć ich ludzkie postępowanie. Zrozumieć, a nie usprawiedliwić!
Skomplikowane było też położenie wiernych. Na pewno byli i do dzisiaj są tacy, którzy nie bardzo rozumieją różnicę między jednym kościołem a drugim. „Jestem chrześcijaninem, chodzę do kościoła, przystępuję do sakramentów, więc o co chodzi”? – pyta do dziś wielu z nich.
Dla ludzi bardziej „wyrobionych” sprawa ta jest jednak fundamentalna. Jest taka książka Liao Yiwu, zatytułowana „Bóg jest czerwony”, gdzie autor opowiada o neofitach w Chinach, czyli ludziach o wysokim poziomie intelektualnym, którzy chcieli stać się chrześcijanami. Poszli oni do kościoła, poprosili o Pismo Święte. Po otwarciu go, na pierwszej stronie zobaczyli wizerunek pierwszego sekretarza partii, a potem przeczytali kilka słów na temat wielkości partii komunistycznej.
Czasami można usłyszeć, że od Chińskiego Kościoła Narodowego należy trzymać się jak najdalej, ponieważ jest on dziełem i narzędziem szatana. Niestety, w regionach ChRL wierni po prostu nie wiedzą, bądź nie chcą wiedzieć, kim jest ksiądz, który głosi im Ewangelię.
Z jednej strony komuniści prześladują Kościół podziemny a z drugiej mamy do czynienia z dziwnymi działaniami Watykanu wobec Pekinu…
Niestety nie jest to sprawa, która zaczęła się wczoraj, tylko co najmniej od czasów Pawła VI. To od jego pontyfikatu Stolica Apostolska robi co może, aby nawiązać kontakty z komunistycznymi Chinami i, mówiąc kolokwialnie, przehandlować Republikę Chińską na Tajwanie, z którą zresztą od roku 1971 obniżyła rangę stosunków dyplomatycznych poprzez wycofanie z wyspy nuncjusza papieskiego.
Gest ten można wytłumaczyć tylko w jeden sposób: Watykan robi się co może, żeby pokazać, że stosunki z Tajwanem nie są dla niego zbyt ważne. Nie jest to jednak wystarczające, aby przekonać do współpracy władze w Pekinie, które od lat z kolei powołują się na związki Watykanu z Tajwanem.
Podam dwa przykłady: w roku 1970, kiedy Paweł VI podążał z wizytą do Australii i części krajów Azji Środkowo-Wschodniej, lądował w Hongkongu ostentacyjnie omijając Tajwan. Dekadę później, w 1981 r., Jan Paweł II udał się z pielgrzymką do Japonii, czyli kraju, w którym mieszka niewielu katolików. Po drodze Ojciec Święty złożył wizytę na mikroskopijnej wyspie Guam z jeszcze mniejszą liczbą katolików. Tajwan znowu został ostentacyjnie ominięty.
Dlaczego?
Z powodów dyplomatycznych… Gdyby papieski samolot nie wylądował na Guam, to musiałby przelecieć nad obszarem powietrznym Republiki Chińskiej i, zgodnie z dotychczasowym zwyczajem, Ojciec Święty musiałby przesłać stosowny telegram z pozdrowieniami do władz państwa, nad którym przelatuje. Przez ominięcie Tajwanu, problem został „rozwiązany”.
Nawet nie wiem, jak to skomentować…
Jest to swoista groteska. Od czasów Pawła VI Watykan artykułuje bardzo mocno (inna sprawa czy słusznie) doktrynę przywiązania do praw człowieka, do demokracji. I tak oto w Azji mamy dwa państwa chińskie, z których jedno rozmontowało swoją dyktaturę i jest jedną z modelowych demokracji w Azji i na świecie, w której chrześcijanie pełnią wysokie stanowiska. W drugim zaś panuje komunistyczny reżim totalitarny, który dopuszcza się licznych zbrodni i nawet nie usiłuje udawać, że ma coś wspólnego z przestrzeganiem praw człowieka. Zapytam retorycznie – jak Pan myśli: do kogo Watykan wyciąga rękę?
Jak to wytłumaczyć?
Na pewno nie różnicą osobowości Pawła VI, Jana Pawła II, Benedykta XVI i obecnego papieża Franciszka. Każdy z nich reprezentował jeden i ten sam trend w tej sprawie, ale żaden nie zyskał wymiernych korzyści.
To błędna droga. Pekinowi nie wystarczy zerwanie stosunków między Watykanem i Tajwanem. Komuniści dążą również do podżyrowania kościoła narodowego i liczą, że Stolica Apostolska nie dość, że wybaczy Chińskiemu Kościołowi Narodowemu wszystkie jego błędy, to poniekąd „namaści” wszystko to, co się stało.
Jest to jednak cena zbyt wysoka. Nie dlatego że wiązałaby się z upokorzeniem Watykanu, ale dlatego że papiestwo straciłoby jakąkolwiek kontrolę nad wiernymi w – zalegalizowanym, czyli zlikwidowanym, bo faktycznie odtąd podporządkowanym państwu – byłym chińskim Kościele podziemnym. Nie mówiąc już o tym, że wiertni przeżyliby, najdelikatniej, mówiąc rozczarowanie. Okazałoby się, że ich cierpienie było nonsensowne i bezpodstawne, bo wystarczyło się dogadać z reżimem.
Co może stać się w przyszłości z katolikami w Chinach?
Moim zdaniem większe prześladowania ze strony reżimu wydają się dzisiaj czymś mało prawdopodobnym. To się władzom z całą pewnością nie opłaca. Chrześcijaństwo nie jest bowiem na tyle potężnym przeciwnikiem, żeby warto je było represjonować.
Paradoksalnie spójności chińskich chrześcijan zagraża głównie polityka Watykanu.
Chcę być dobrze zrozumiany: absolutnie nie kwestionuję dobrej woli kierowników chińskiej polityki w Watykanie. Podążają oni jednak koleinami polityki stosowanej niegdyś wobec europejskich „demoludów”. Powtórzę jeszcze raz: papież Franciszek nie wymyślił żadnego nowego otwarcia w stosunkach z Pekinem! On po prostu kontynuuje pewną linię, która jest stale obecna od pontyfikatu Pawła VI. Być może kontynuuje ją z większą energią, być może bardziej mu na tym zależy, ale nie ulega wątpliwości, że nie robi nic innego, niż jego poprzednicy.
A czy Pana zdaniem istnieje jakiś optymistyczny scenariusz?
Jak najbardziej. Doktryna komunistyczna w Chinach przekształca się w kleptokrację i kult pieniądza. Partia działa na zasadzie stosunków mafijnych. Jak wiemy mafia idzie na wojnę tylko w ostateczności, ponieważ jej celem jest przede wszystkim wzbogacenie się, a każda wojna tego typu „organizacjom” zdecydowanie to utrudnia.
Być może dojdzie nawet, w bliżej nieokreślonej przyszłości, do demontażu – nie dyktatury, tylko komunizmu. Partia zostanie nazwana „patriotyczną” czy „ogólnonarodową”, a władze wyrzekną się nawiązań do Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina. Wystarczy im sam Mao Zedong i to już nie jako wielki marksista, ale patriota i chiński mąż stanu. Taki scenariusz mógłby przynieść chrześcijanom w Chinach pewną odwilż.
Tak więc chińscy katolicy nie są na straconych pozycjach. Póki co mają niszowe, ale jednak całkiem spore możliwości działania! Miejmy nadzieję, że niedługo dostaną również odpowiednie wsparcie Watykanu, którego dyplomacja nie będzie się oglądać na zachcianki i żądania reżimu, tylko stanie w prawdzie i zacznie bronić owiec Chrystusa. O to się módlmy!
Módlmy się za chińskich chrześcijan! Módlmy się za chińskich katolików! Módlmy się w końcu za lepsze poinformowanie papieża!
Dziękuję za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
***
ZOBACZ TEŻ
Katolicy w Chinach: idea i historia
– W XVI wieku, za sprawą misji jezuitów, m.in. świętego Matteo Ricciego, chrześcijaństwo na dobre zapuściło korzenie w Chinach. Co ciekawe odnieśli oni zdumiewające sukcesy, które później w ogromnej mierze zostały zmarnowane. Ewangelizacja Chińczyków przebiegała jednak inaczej niż w rycie grecko-rzymskim. Jezuici stworzyli tam tzw. ryt chiński i stosowali akomodację, czyli objaśniając Biblię i księgi liturgiczne, mówiąc kolokwialnie, dostosowywali chrześcijaństwo do zwyczajów chińskich – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jakub Polit (Instytut Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego).