Czy chrześcijaństwo jest dla frajerów czy dla wojowników? Dla lekceważących swoją tożsamość kulturową pacyfistów czy twardych obrońców cywilizacji w porę i nie w porę? Czy uniwersalizm chrześcijański oznacza roztopienie się w kolektywistycznej papce czy też można go pogodzić z obroną swojego narodu przed imigrantami? Czy miłosierdzie chrześcijańskie wymaga wyzbycia się rozumu czy podporządkowania się mu? Od odpowiedzi na te pytania zależy przyszłość naszej wiary i cywilizacji.
Jednym z orędowników tezy o chrześcijaństwie jako religii dla frajerów jest Matthew Schmitz z bliskiego neokonserwatystom amerykańskiego pisma „First Things”. W tekście „Chrześcijaństwo jest dla rogaczy” (12.9.2017) z aprobatą pisze o wizji Evelyna Waugha, brytyjskiego pisarza pierwszej połowy XX wieku. Ten przedstawił wizję wówczas szokującą, a dziś coraz bardziej realną: ewangelizacji Europejczyków przez Murzynów.
Wesprzyj nas już teraz!
Wspomniany twórca inspirował się wizją Johna Graya z powieści „Park”. Ta zaś przedstawia obraz konserwatywnej Anglii, gdzie klasa panująca dogląda uprawy żyznych terenów, odprawia piękne łacińskie liturgie i studiuje klasyczną filozofię. Tymczasem na marginesie tego społeczeństwa, w brudzie i ubóstwie żyje dzika klasa niższa. Obraz to niezwykle konserwatywny, gdyby nie drobny szczegół: klasa panująca to Murzyni, a spauperyzowana masa to rodowici Brytyjczycy. Wizja ta do tego stopnia zainspirowała autora „First Things”, że postanowił się nią podzielić na „Twitterze”.
Matthew Schmitz spotkał się z tego powodu z krytyką przedstawicieli alternatywnej prawicy. A raczej nie tylko on, lecz całe chrześcijaństwo. W swoich wpisach zwolennicy „alt-right” rozpoczęli bowiem krytykę chrystianizmu. Twierdzili, że to religia „rogaczy”. Rogacz w ich nomenklaturze oznacza białego niepodzielającego głoszonych przez nich teorii na temat rasy et cetera.
Jednak publicyście „First Things” miano rogacza nie przeszkadzało. W przeciwieństwie do alter-prawicowców uznał je za powód do chwały. Jak bowiem twierdzi „chrześcijaństwo to nie sprawa krwi czy rasy ani zwycięstwa na tym świecie. Wymaga od nas akceptacji porażki w tym życiu, tak, abyśmy mogli cieszyć się triumfem w życiu przyszłym. Katolik nie może żywić pewności, że jego program będzie nadal funkcjonował, a kraj się rozwijał. Wie tylko jedno, że bramy piekielne nie przemogą Chrystusowego Kościoła. Dlatego też Waugh może radośnie przyjąć ideę przejęcia wiary i kultury porzuconej przez białych. Bardzo możliwe, że do tego nie dojdzie, jednak żaden chrześcijanin nie będzie się przejmował, jeśli jednak będzie inaczej”.
Święci wojujący
Czy aby na pewno żaden? Jak zauważa Jesse Russell z tradycjonalistycznego bloga One Peter Five („Chrześcijaństwo jest dla mistrzów: odpowiedź dla Matthew Schmitza” 5.10.2017), argumentacja publicysty „First Things” opiera się na błędnym odczytaniu literatury Waugha, na niedostrzeżeniu zawartej w jego utworach ironii. Nie to jednak stanowi sedno zarzutu konserwatywnego publicysty. „Czy chrześcijaństwo Schmitza, chrześcijaństwo niskiego testosteronu to naprawdę religia Jezusa Chrystusa i tradycyjnego katolicyzmu?” – zapytuje retorycznie. O tym, że tak nie jest świadczy choćby Juda Machabeusz. Biblia przedstawia go następująco:
„on rozprzestrzenił chwałę swego ludu. Przywdział bowiem na siebie pancerz jak olbrzym, przepasał się wojennym orężem i rozpoczął wojnę, ochraniając wojsko swym mieczem. W czynach swoich był podobny do lwa, do lwiątka, które ryczy (rzucając się) na zdobycz.
Ścigał bezbożnych i tropił ich, a na pastwę płomieni oddał tych, którzy niepokoili jego naród. Bezbożni ze strachu przed nim byli przerażeni, i drżeli wszyscy, którzy bezbożnie postępowali, a on wybawiał i szczęście mu sprzyjało” (1Mch 3;3-6).
Autor przytacza także słowa świętego Bernarda nawołującego do II Krucjaty. – Do broni zatem, niech święty gniew ożywi was w walce – nawoływał święty. Bardziej współczesnego przykładu dostarcza zaś święty Pius X. Zapytany o możliwość ugodowego potraktowania modernistów stanowczo się sprzeciwił. – Uprzejmość jest dla głupców – powiedział podobno. (…) – Wojny nie toczy się z miłosierdziem, to walka, pojedynek. (…) Zobaczcie jak nasz Pan potraktował Filistynów, siewców błędu, wilki w owczej skórze, zdrajców w swojej świątyni. Wybatożył ich! – miał dodać biskup Rzymu.
Przykłady twardej postawy świętych można mnożyć, zauważa Jesse Russell. Stanowią one dowód na błędność chrześcijaństwa zrezygnowanego, składającego broń w wojnie kulturowej. Tymczasem „przyszłe Christianitas 2.0 uformuje krew męczenników, surowość wielkich katolickich kaznodziejów i polityków oraz skromne modlitwy chrześcijan, takich jak ty i ja”.
(Nie)męstwo katolików, a sprawa polska
Ta ognista polemika nie pozostaje bez związku z doświadczeniem polskim. Wręcz przeciwnie! Tu także część katolików wydaje się widzieć dla Kościoła najwyżej rolę skromnej organizacji pozarządowej, ograniczającej się do pomocy biednym i głoszenia Miłosierdzia oderwanego od Prawdy.
Wspomnijmy tu choćby o ubiegłorocznej akcji „Przekażmy Sobie Znak Pokoju”. Jej promotorzy zachęcali do tolerancji dla osób homoseksualnych. Nie wspomniano zaś o grzesznym charakterze czynów homoseksualnych. Bo i po co? Przecież wówczas nie byłoby tak lekko, łatwo i przyjemnie.
Ponadto część katolików opiera się nawet próbom pełnego dostosowania prawa polskiego do prawa naturalnego, potwierdzonego przez naukę Kościoła. Chodzi tu o kwestię aborcji. Samo dopuszczenie karania wszystkich jej sprawców, choćby w pewnych przypadkach, budzi opór zwolenników pluszowego krzyża.
Podobnie w niektórych środowiskach niemile widziany jest opór przeciwko muzułmańskiej imigracji. Traktowany jest bowiem jako przejaw (jakżeby inaczej!) braku miłosierdzia. Owa tyrania miłosierdzia prowadzi do rozbrojenia katolików. W efekcie uciekają oni w objęcia (szpony) wszelkiego autoramentu neopogan i tym podobnych. Tam szukają męstwa, bojowniczości i obrony tożsamości. Niestety mylą kościół żeńsko-katolicki z tym rzymsko-katolickim, a zamiast cywilizacji zachodniej bronią neopogańskich fantazmatów.
Marcin Jendrzejczak