O tym, kto napisał Ewangelie, wiemy z przekazów ojców Kościoła. Wśród nich pierwszym był piszący na początku II w. po Chrystusie Papiasz, który podał, że św. Marek spisał nauki św. Piotra, a św. Mateusz napisał najpierw swoje dzieło po hebrajsku. Wskazywał on również na św. Jana jako na autora czwartej Ewangelii, chociaż niektórzy sądzą, że miał na myśli nie Jana Zebedeusza, ale innego ucznia Pana Jezusa o tym samym imieniu – mówi Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Kiedy powstały Ewangelie?
Na ogół przyjmuje się, że pierwsza Ewangelia została napisana przez św. Marka, powątpiewa się natomiast, aby autorami późniejszych byli św. Mateusz czy św. Jan. Co do św. Łukasza zdania są podzielone. Wydaje się, że nie sposób odmówić mu autorstwa ewangelii i Dziejów Apostolskich, a mimo to rośnie grupa krytyków.
Wesprzyj nas już teraz!
Tak, to naprawdę możliwe: mimo że w Dziejach Apostolskich znajdują się słynne fragmenty pisane w pierwszej osobie liczby mnogiej, wskazujące na bliskość autora z apostołem Pawłem; mimo, że musi być jeden autor Dziejów i trzeciej Ewangelii, m.in. z powodów treści, gramatyki, stylu itd.; mimo jednoznacznego świadectwa tradycji, liczba wątpiących jest duża.
Podobnie dominuje przekonanie, że najwcześniejsza ewangelia, czyli św. Marka, została napisana wkrótce po roku 70 po Chrystusie, a ostania – św. Jana – na przełomie I i II wieku. W tym przypadku granicą są lata 20. II wieku po Chrystusie, bo z tego okresu pochodzi datowany metodą C14 fragment Ewangelii. Trzeba pamiętać, że debata na ten temat trwa co najmniej od końca XVIII wieku, od kiedy to niemiecki oświeceniowy historyk, Reimarus, przypuścił szturm na historyczną wiarygodność Ewangelii. Piszę o tym dokładniej w swoich książkach.
Często mam wrażenie, że cała ta debata na temat datowania i autorstwa Ewangelii, jaką toczą różni liberalni krytycy, przypomina uporczywe wznoszenie zamków na piasku. Dokładnie! Większość z nich nie jest w stanie pogodzić się z tym, że Ewangelie napisano zaledwie kilkanaście bądź góra trzydzieści lat po śmierci Pana Jezusa. Tak jak powiedziałem wcześniej, hołdują oni pseudonaukowym przesądom, zgodnie z którymi to co nadprzyrodzone może pojawić się jedynie jako skutek tego, co przyrodzone. Boga albo w ogóle należy usunąć z historii, albo tak bardzo rozrzedzić jego działanie, żeby zanikła różnica między tym, co jest dziełem człowieka, a tym, co jest czynem Boga. Historia ma być ateistyczna. Prawdziwy naukowiec musi zatem z góry rezygnować z tych świadectw, w których mówi się o cudach, uzdrowieniach, o tym co nadprzyrodzone i co przekracza możliwości ludzkie. Ewangelie opisują wiele zdarzeń, które w oczywisty sposób nie dają się pogodzić z tak rozumianym podejściem naukowym, z przekonaniem, że działają jedynie przyczyny naturalne.
Pan Jezus słowem przywraca niewidomym wzrok, sprawia, że paralityk wstaje, że chromy zaczyna chodzić, że chory na trąd zostaje uleczony. Pan Jezus wskrzesza zmarłych – córkę Jaira, młodzieńca z Nain i Łazarza. Słowem, ucisza burzę i chodzi po jeziorze, rozmnaża chleb i ryby. Wreszcie, cud nad cudy, trzy dni po swej śmierci Pan Jezus w ciele opuszcza grób.
Racjonalista nie może przyjąć żadnej z tych opowieści. Wydaje mu się, że wie, że każda z nich jest fałszywa. W jaki zatem sposób one powstały? Jak to się stało, że zostały zapisane? Jak to się stało, że dotyczą one nie jakiejś legendarnej postaci sprzed tysięcy lat, ale historycznej postaci – Jezusa Chrystusa, który żył w okresie panowania Oktawiana Augusta i Tyberiusza? Racjonaliści udzielają różnych odpowiedzi. Albo zostały one po prostu wymyślone przez sprytnych fałszerzy – to jest opinia radykałów. Albo były to pierwotnie opowieści metaforyczne, które wskutek rozwoju zmieniły swój charakter i przemieniły się z metafor i symboli w rzekome opisy historyczne – tak mówią moderniści.
Zdaniem tych drugich tym, co pierwotne była tęsknota za nieskończonością, poszukiwanie ludzkiego ducha, pragnienie doświadczenia czegoś wyższego, transcendentnego. Następnie ta tęsknota wyrażała się w symbolach, w mitach, w nadzwyczajnych opowieściach. W przypadku ewangelistów nie mamy zatem do czynienia z fałszerstwem, czyli ze złą wolą, ale z naturalnym ludzkim dążeniem do opisania czegoś nieskończonego – mówią moderniści.
Możliwe są oczywiście różnego rodzaju stanowiska pośrednie. Na przykład można uznawać, że niektóre cuda, ot, choćby uzdrowienie chromego lub paralityka, naprawdę się dokonały, bo przyczyną choroby było jakieś zahamowanie psychiczne, które ustąpiło pod wpływem zetknięcia się z charyzmatyczną postacią Jezusa. Inne zaś, chodzenie po wodzie, przywrócenie wzroku, wskrzeszenie czy uciszenie burzy, były już wynikiem wyolbrzymionej i upiększonej opowieści.
Łatwo zauważyć, że tym, czego tak bardzo potrzebują redukcjoniści, jest czas. Im więcej czasu minęło od życia Pana Jezusa aż do chwili powstania „opowieści” o Nim, tym ich teza staje się bardziej prawdopodobna.
Gdyby udało się im wykazać, jak to wielokrotnie próbowano zrobić, że przekazy ewangeliczne przypominają opowieści folklorystyczne zagadka nadprzyrodzoności zostałaby rozwiązana. Przekazy ewangeliczne przypominałyby klechdy i legendy ludowe, które w miarę czasu obrastały cudownymi szczegółami, rozwijały się, wzbogacały. Żeby to było możliwe, żeby Ewangelie przestały być formą raportu sporządzoną albo przez naocznych świadków, albo osoby bezpośrednio z nimi związane redukcjoniści potrzebują czasu i anonimowości. Otóż prawdziwy problem polega na tym, że jak bardzo by się nie wysilali, fakty są całkiem inne.
Po pierwsze, w czasach kiedy żył Pan Jezus, doskonale rozwinięte były różnego rodzaje techniki mnemotechniczne. Tak jak dzisiaj przechowujemy pamięć o wydarzeniach minionych dzięki spisanym, współczesnym wydarzeniom dokumentom, a od lat 90. XX wieku w pamięci komputerów, tak starożytni Żydzi potrafili przez lata i dziesięciolecia przechowywać i przekazywać taką wiedzę w nienaruszony i wierny sposób dzięki tradycji ustnej. Bardzo dobrze pokazał to wiele lat temu wybitny skandynawski uczony, Birger Gerhardson, za co zresztą spadła na niego istna lawina krytyki. Ciekawe zresztą, że po latach nawet ci badacze, którzy w pierwszym odruchu prace Gerhardsona odrzucili, jak Jacob Neusner, później przyznali mu rację. Żydzi w okresie Jezusa opanowali i stosowali na szeroką skalę techniki zapamiętywania i przekazywania. W ten sposób choćby przekazywali teksty Pisma i opinie najważniejszych nauczycieli.
Wielu liberalnym badaczom na czele ze słynnym Rudolfem Bultmannem wydawało się, że opowieści ewangeliczne tworzono i przekazywano dowolnie. W ich oczach tradycja ustna wykluczała dokładność, precyzję, jednolitość i pewność przekazu. Otóż myli się. Starożytna tradycja ustna, szczególnie w środowisku żydowskim, nie miała nic wspólnego z przekazem legend i baśni ludowych, miała bowiem ściśle sformalizowany charakter i musiała spełniać ścisłe reguły przekazu. Było to możliwe dzięki temu, że pamięć ówcześnie żyjących ludzi była rozwinięta nieporównywalnie bardziej niż nasza: od najwcześniejszych lat uczono ludzi wiernego zapamiętywania i bezbłędnego przekazywania wiedzy. Skoro Pan Jezus był w oczach swoich uczniów co najmniej prorokiem, to zarówno Jego słowa, jak i czyny były przez nich przechowywane w pamięci, można zakładać, wiernie i ściśle. Nawet zatem, gdyby krytycy liberalni mieli rację i sam akt spisania Ewangelii miał miejsce co najmniej czterdzieści lat po śmierci Jezusa i tak otrzymana treść odpowiadałaby ściśle pierwotnym raportom o wydarzeniach z lat 30. I wieku po Chrystusie Pan Jezus, co pokazuje struktura języka ewangelicznego, jego rytm i kształt, na pewno chciał, aby jego uczniowie dokładnie zapamiętali nauki. Podobnie było i z czynami: za każdym z cudów stoi przecież konkretne świadectwo, które pozostawało w pamięci. Oznacza to, że czterdzieści lat dzielących zredagowanie i spisanie Ewangelii według św. Marka, nawet jeśli uznać tezy krytyków, to za mało, żeby można było uznać zawarty w niej opis cudów za legendarny.
Po drugie, nie ma powodu, żeby przyjąć, że Ewangelia według św. Marka, a za nią pozostałe, powstały po roku 70 po Chrystusie. Krytycy twierdzą, że dowodem ma być dokonana przez Pana Jezusa zapowiedź upadku świątyni i Jerozolimy, którą opisuje trzynasty rozdział Ewangelii św. Marka. Stało się to, jak wiadomo, w roku 70 po Chrystusie.
Przepraszam, ale przecież współcześni redukcjoniści uznają, że Pan Jezus nie mógł być prorokiem i nie mógł przepowiedzieć upadku świątyni. Skoro zatem taki opis pojawia się w Ewangeliach, to musiał on zostać Panu Jezusowi włożony w usta.
Bardzo dobrze znam te teorie… Według nich piszący po 70 roku po Chrystusie autorzy, którzy chcieli dowieść, że ich nauczyciel był prorokiem, przypisali mu przepowiednie. Wiedzieli już o upadku świątyni i miasta, żeby zatem podnieść rangę Pana Jezusa włożyli mu w usta przepowiednie. Dlatego późniejszy czytelnik mógł myśleć, że ma do czynienia ze spełnionym proroctwem.
Tyle, że jak wykazało to właśnie wielu prawdziwych biblistów, m.in. John Robinson, cała ta teoria jest funta kłaków niewarta. Nawet jeśli ktoś nie uznaje proroczych zdolności Pana Jezusa a jedynie kieruje się zdrowym rozsądkiem będzie musiał dostrzec, że zawarte w Ewangeliach św. Mateusza, św. Marka i św. Łukasza przepowiednie dotyczące losu świątyni i Jerozolimy są na tyle ogólne i na tyle mocno osadzone w tradycji Starego Testamentu, że na pewno nie powstały po roku 70 po Chrystusie.
Kiedy Pan Jezus przepowiadał zagładę świętego miasta, odwoływał się do obrazów prorockich i opisów historycznych obecnych w Starym Testamencie, które odnosiły się do zdobycia Jerozolimy w 586 roku przed Chrystusie. Żeby to stwierdzić wystarczy zrobić trzy rzeczy: po pierwsze trzeba porównać przepowiednie Jezusa z innymi, późniejszymi proroctwami ex post znajdującymi się w żydowskiej księdze Barucha czy IV księdze Ezdrasza. Po drugie należy sięgnąć do opisów upadku i złupienia Jerozolimy przez Babilończyków w Starym Testamencie. Po trzecie, porównać, co mówi o upadku Jerozolimy Pan Jezus z dokładnym opisem zdarzeń przekazanym nam przez żydowskiego historyka Józefa Flawiusza w Wojnie Żydowskiej. Okaże się wówczas, że wszystkie obrazy przekazane przez Ewangelie można odnaleźć w Starym Testamencie, w księgach królewskich, proroctwach Jeremiasza i Izajasza, że w opisy ewangeliczne nie zawierają przekazów o tym, co podczas oblężenia Jerozolimy było najbardziej charakterystyczne (np. nie mówią o wielkim pożarze, który strawił świątynię), że wreszcie są one znacznie bardziej ogólne, niż faktycznie pochodzące z końca I w. po Chrystusie proroctwa żydowskie.
Do tego należy jeszcze dodać samą analizę proroctwa Pana Jezusa, choćby słowa, aby nie uciekać w góry, które z pewnością nie mogły się były pojawić w ustach kogoś, kto wiedział, jak dokładnie przebiegała walka o miasto, otoczone ściśle przez wojska Tytusa. Nie bardzo też wiadomo dlaczego (jeśli ewangeliści pisali po roku 70 po Chrystusie) nie zaznaczyli wyraźnie, że proroctwo Pana Jezusa się wypełniło: byłby to przecież niezwykle ważny argument w sporze z Synagogą.
Nie ma zatem nawet cienia dowodu, że Ewangelie spisano po roku 70 po Chrystusie. Więcej. Właśnie to, że zawierają one przekazy na temat przyszłego zburzenia miasta, których nikt nie próbował „dostosować” do rzeczywistego przebiegu zdarzeń oraz nigdzie nie sugerował, że to co przepowiedziane naprawdę się zdarzyło, jak zrobiłby to z pewnością autor piszący po roku 70. po Chr. wskazują, że Ewangelie św. Mateusza, św. Marka i św. Łukasza powstały przed rokiem 70. Najprawdopodobniej pierwsza, czyli św. Marka, została spisana w latach 40. po Chrystusie, św. Mateusza i św. Łukasza w latach 50. lub 60. po Chrystusie.
Co się tyczy Łukasza, stało się to przed rokiem 64 po Chrystusie, kiedy to w Rzymie wybuchły wielkie prześladowania chrześcijan. Św. Łukasz nie tylko o nich nie wspomina w Dziejach, ale też cały obraz władz rzymskich, jaki tam przedstawia, jest obrazem pozytywnym i pochwalnym. Władze rzymskie reprezentują porządek i bronią chrześcijan przed atakami Żydów – taki obraz byłby niemożliwy po roku 64 po Chrystusie, kiedy to Neron urządził masowe prześladowania chrześcijan.
Skąd wiemy, że autorami Ewangelii są właśnie św. Marek, św. Mateusz, św. Łukasz i św. Jan?
O tym, kto napisał Ewangelie, wiemy z przekazów ojców Kościoła. Wśród nich pierwszym był piszący na początku II w. po Chrystusie. Papiasz, który podał, że św. Marek spisał nauki św. Piotra, a św. Mateusz napisał najpierw swoje dzieło po hebrajsku. Wskazywał on również na św. Jana jako na autora czwartej Ewangelii, chociaż niektórzy sądzą, że miał na myśli nie Jana Zebedeusza, ale innego ucznia Pana Jezusa o tym samym imieniu.
W połowie II w. po Chrystusie święty Justyn Męczennik nazywa Ewangelię św. Marka wspomnieniami św. Piotra i mówi o tym, jako o rzeczy powszechnie znanej i bezdyskusyjnej. Od połowy II wieku w nagłówkach Ewangelii pojawia się zwrot kata, czyli greckie „według” i dane imię autora. Cała tradycja podaje tylko te cztery imiona ewangelistów, niezależnie od tego, kto, kiedy i gdzie przekazuje informację na ich temat. Tak samo we wszystkich znanych nam przypadkach tradycja konsekwentnie przypisuje imiona autorów do poszczególnych Ewangelii. Gdyby co do autorstwa pojawiły się wątpliwości, musiałyby się zdarzyć przypadki błędnego przypisania autora – a takich brak.
Podobnie tradycja jest zgodna co do kolejności – św. Marek, św. Mateusz, św. Łukasz i św. Jan. Ta jednolitość świadectwa – od Hiszpanii do Galii i od północnej Afryki do Brytanii musi oznaczać, że od najwcześniejszych czasów Kościół zachowywał pamięć co do tego, kto jest autorem tekstów ewangelicznych. Co więcej, musi uderzać, że tradycja przypisywała autorstwo trzech pierwszych Ewangelii nie najbardziej znanym uczniom – Piotrowi, Andrzejowi, Jakubowi, Janowi, ale Mateuszowi, o którym Nowy Testament wspomina rzadko i dwóm nie apostołom – Markowi i Łukaszowi. Jeśli weźmie się to wszystko razem pod uwagę, nie można mieć wątpliwości co do autorstwa.
W jakich okolicznościach powstały Ewangelie?
W tej kwestii oczywiście znaków zapytania jest najwięcej. Czy faktycznie, jak utrzymywali Claude Tresmontant czy Jean Carmignac, spisano je pierwotnie po aramejsku lub hebrajsku? Z jakich dokładnie źródeł korzystali ewangeliści? Niektórzy krytycy twierdzili, że Ewangelie powstały dopiero po śmierci większości apostołów. Martin Hengel sądził na przykład, że św. Marek napisał swoją Ewangelię dopiero po śmierci św. Piotra i św. Pawła, ale tuż przed rokiem 70. Uważał, że Marek pisał w roku 69, bo można to rzekomo wyczytać właśnie z proroctwa dotyczącego zburzenia świątyni: jest ono na tyle niewyraźne, przyznawał niemiecki biblista, że nie mogło powstać po roku 70. Jednak jest. Skąd się wzięło? Według Hengela do św. Marka musiały już dotrzeć informacje o oblężeniu i dlatego przypisał proroctwo Jezusowi. Naprawdę – kiedy pierwszy raz kilka lat temu przeczytałem te słowa wielkiego historyka nie mogłem uwierzyć, że wymyślił on taką teorię. A jednak: wszystko, byle tylko nie przyjąć, że Jezus naprawdę mógł przepowiedzieć upadek świątyni, że proroctwo mogło się spełnić.
Ogólnie powstaje pytanie: dlaczego ewangeliści mieliby tak długo zwlekać i czekać ze spisaniem słów i czynów Jezusa aż do śmierci apostołów? Przecież jest rzeczą oczywistą, że Kościół od najwcześniejszych chwil potrzebował wyjaśniać swoją naukę i przedstawiać to, kim był Pan Jezus. Nie zawsze mogli to robić sami apostołowie, naturalnie zatem pojawiła się potrzeba spisania raportu o życiu Jezusa. Łatwo zauważyć, że głównym wyzwaniem dla uczniów od samego początku było wyjaśnienie w jaki to sposób Mesjasz, który miał być władcą świata, skończył życie jak najnędzniejszy niewolnik na krzyżu. Wyjaśnić, oznaczało w tym przypadku opowiedzieć o życiu, o faktach, o procesie. Inaczej nie dało się tego zrobić.
Dziś oswoiliśmy się z myślą o krzyżowej śmierci Jezusa. Dziś, po tylu wiekach, po tym, jak wszędzie wokół spotykamy się ze znakami krzyża na kościołach, na obrazach, w filmach, literaturze, umyka nam skandaliczność tego przekazu. Jednak dla ludzi współczesnych Panu Jezusowi opowieść o tym, że Mesjasz, wybrany przez Boga, zginął w tak haniebny sposób, była czymś niezwykłym, skandalicznym, o czym pisze św. Paweł w swoich listach. Żeby przekonać, że to nie szaleństwo trzeba było opowiedzieć, co się wydarzyło, w jaki sposób Pan Jezus zginął. Trzeba było odróżnić jego śmierć od śmierci innych buntowników i powstańców. Był tylko jeden sposób, żeby to zrobić: dokładnie opowiedzieć o Jego życiu i śmierci.
Można to było zrobić tym łatwiej, że już od dwóch wieków istniał popularny w starożytności gatunek literacki, czyli biografia. Nie ma wątpliwości, że Ewangelie, jeśli chodzi o ich gatunek literacki, należy zaliczyć właśnie do gatunku starożytnej biografii. Nie jest to teza nowa, uznawało ją wcześniej wielu biblistów katolickich, choćby w Polsce ks. Eugeniusz Dąbrowski, a także ojciec Marie Joseph Lagrange czy Giuseppe Ricciotti. Jednak najściślej i najbardziej precyzyjnie wykazał to współczesny anglikański biblista Richard Burridge, laureat nagrody Ratzingera. Pokazał on, że co się tyczy stylu, sposobu opisu, wreszcie relacji miejsca poświęconego śmierci bohatera do miejsca poświęconego jego czynom, Ewangelie ściśle przypominają dzieła Swetoniusza czy Plutarcha. Ma to ogromne znaczenie: biografie zaliczano do historii i od ich autorów wymagano, by pisali prawdę i podawali fakty. Tak jak my dzisiaj spodziewamy się, że ktoś kto pisze reportaż nie opowiada bajek i nie zmyśla, tak starożytni oczekiwali, że od biografa dowiedzą się o faktach. Tak jak w przypadku twórczości Kapuścińskiego zarzutem było to, że nie był w opisanych przez siebie miejscach i nie spotkał się ze świadkami, tak ewangeliści utraciliby wiarygodność, gdyby wykazano, że się mylili. Pokazuje to, jak bardzo mylą się liberalni krytycy, którzy mniemają, że ewangeliści swobodnie tworzyli swoje opisy.
Dokładnie tak podchodzi do swojej pracy św. Łukasz, kiedy we wstępie posługuje się zwrotami charakterystycznymi dla języka starożytnych dzieł naukowych, między innymi medycznych. Pokazuje też wyraźnie, że korzysta z różnych źródeł i że czerpie wiedzę od świadków, z pierwszej ręki. Wstęp do ewangelii św. Łukasza ma zatem charakter naukowy. Loveday Alexander wykazała, że obecne w nim sformułowania występują w innych starożytnych wstępach tak do dzieł medycznych, jak i historycznych.
Ktoś może powiedzieć, że w ten sposób bada się jedynie intencje piszących i cel, jaki sobie postawili. Zgoda. Można zatem przynajmniej śmiało powiedzieć, że ewangeliści starali się oddać rzeczywistość i opisać czyny i słowa Pana Jezusa najdokładniej jak się dało. Na pewno narzucili sobie ścisłość i dokładność. Można mieć zatem do ich pracy co najmniej takie zaufanie jak do przekazów innych historyków starożytności. Jeśli dodać do tego to, że dwóch z nich było świadkami wydarzeń – św. Mateusz i św. Jan – a dwóch uczniami apostołów, to wiarygodność Ewangelii wydaje się co do zasady niepodważalna.
Czy istnieją tylko cztery Ewangelie? Czy pozostali apostołowie i ich uczniowie nie opisali dziejów Syna Bożego począwszy od Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny przez nauczanie w Ziemi Świętej, śmierć na krzyżu, Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie?
Z historycznego punktu widzenia trudno odpowiedzieć, dlaczego powstały akurat cztery Ewangelie. Na pewno ich zachowanie w pamięci Kościoła jest ważnym argumentem na rzecz wiarygodności przekazów. Kościół od początku troszczył się o to, by każdą z Ewangelii zachować i nie usuwać różnic.
Ten pluralizm punktów widzenia i różnice opisów – rzecz naturalna w przypadku świadectw pochodzących od wielu osób – wielu wydawał się czymś niewygodnym i niewłaściwym. Około 170 roku po Chrystusie. Tacjan próbował temu zaradzić i opracować jednolitą ewangelię, tzw. Diatessaron. Takich mniej lub bardziej udanych prób połączenia i uzgodnienia było więcej – a jednak Kościół przechował cztery różne Ewangelie. Dla mnie jest to pieczęć prawdziwości, znak autentyczności. Pokazuje to też, jak wielkim szacunkiem cieszyło się w Kościele Słowo Boże: mimo że w sensie formalnym i stylistycznym ewangelie św. Łukasza i św. Mateusza były dziełami pełniejszymi, Kościół zachował też ewangelię św. Marka. W rozumieniu Kościoła Ewangelia – Dobra Nowina, była jednością, przekazywaną jedynie na cztery różne sposoby.
Co do innych apostołów to nie ma żadnych dowodów, by spisywali oni odrębne, inne, niezachowane do naszych czasów ewangelie. Te, które noszą ich imiona – ewangelia według Piotra, Tomasza, a ostatnio Judasza – to dzieła późniejsze, a ich autorami na pewno nie są apostołowie. Wyraźnie widać nie tylko inność stylu, ale też częste anachronizmy. W ewangelii według Piotra można też przeczytać dokładny opis samego przebiegu Zmartwychwstania. U Tomasza, który zawiera właściwie zbiór sentencji, a nie opowieść o życiu Pana Jezusa, niektóre przypominają te znane z tradycji Nowego Testamentu, są jednak też takie, które zdradzają wpływy gnostyckie.
Myślę, że inni apostołowie, również ci, którzy nie spisali własnych ksiąg, nauczali tego, co można nazwać wspólną Tradycją. Widać to choćby na przykładzie św. Filipa, który wykładał Pismo dworzaninowi etiopskiej królowej Kandaki.
Apostołowie nie uważali siebie za pisarzy i twórców we współczesnym znaczeniu tego słowa. Oni przekazywali to, co otrzymali i pilnowali, żeby w nienaruszonej formie przekaz dotarł do innych. Pewne adaptacje do warunków lokalnych i kulturowych były naturalne, jednak dokonywano ich w ściśle wytyczonych granicach. Pamiętajmy, że Tradycja apostolska poprzedzała powstanie pism Nowego Testamentu! To bardzo ważne: w czasie, kiedy nie powstała jeszcze żadna Ewangelia i żaden list, chrześcijaństwo i Kościół już istniały! Zanim pierwszy ewangelista skończył pracę nad swoim dziełem, Kościół żył i opierał się na niewzruszonej, wspólnej pamięci uczniów Pana Jezusa, przede wszystkim na nauce św. Piotra. Apostołowie byli gwarantami tożsamości żywego Pana Jezusa i Chrystusa Zmartwychwstałego, byli też gwarantami ciągłości nauki i tożsamości wspólnoty.
Czy historia zapisana w Ewangeliach, Dziejach Apostolskich i Listach Apostołów ma swoje potwierdzenie również w innych dokumentach z tamtego czasu? Czy istnieją jakiekolwiek inne pisma mówiące o życiu i śmierci Jezusa Chrystusa – Króla Izraela i Syna Bożego?
Oczywiście takich pism nie ma, a przynajmniej nie przechowały się do naszych czasów. Tertulian wspomina, że około 35 roku Poncjusz Piłat miał wysłać do Rzymu, do cesarza Tyberiusza, raport na temat śmierci Pana Jezusa. Historycy są podzieleni, jeśli chodzi o wiarygodność tego przekazu, choć większość go odrzuca.
W latach 60. po Chrystusie pojawiają się w Rzymie Satyryki Petroniusza – niektórzy współcześni autorzy sądzą, że pewne ich fragmenty zawierają karykaturę Ewangelii według św. Marka. Oznaczałoby to, że w latach 50. i 60. I wieku po Chrystusie wiedza na temat Pana Jezusa była całkiem rozpowszechniona.
Syryjski stoik Mara Bar Serapion, który pisał około roku 73 po Chrystusie, wspomina o mądrym królu Żydów zabitym przez swoich pobratymców. Kontekst jest jednoznaczny – autor najwyraźniej wiedział o śmierci Pana Jezusa i co więcej, uważał, że wyłączną winę za jego śmierć ponoszą Żydzi. Chociaż badacze spierają się o to, kiedy dokładnie powstało pismo tego syryjskiego stoika, to nawet tak krytyczni jak Gerd Theissen przyjmują wczesne lata 70. I w. po Chr.
O śmierci Chrystusa, który został oskarżony przez „najprzedniejszych Żydów” wspomina Józef Flawiusz w Dawnych dziejach Izraela pod koniec I w. po Chrystusie. Jest to tzw. słynne Testiumonium Flavianum. Przez wiele lat uważano, że to późniejsza, chrześcijańska interpolacja, jednak obecnie wszyscy poważni badacze zgadzają się, że jest ono prawdziwe, a wtręty dotyczyć mogą co najwyżej kilku słów. Z relacji Flawiusza wynika niezbicie, że Jezus był niezwykłym nauczycielem, że dokonywał zaskakujących czynów, że zginął wskutek donosu lub oskarżenia najprzedniejszych mężów Izraela. Pisze on też o Janie Chrzcicielu i o Jakubie – bracie Jezusa.
O śmierci Chrystusa wspomina również Tacyt na początku II w. po Chrystusie.
Niektórzy sądzą, że o Chrystusie pisał też Swetoniusz, kiedy wspominał, że niejaki Chrestos wywołał zamieszki wśród Żydów i dlatego Kaludiusz kazał ich wygnać. Czy Chrestos to zniekształcona forma imienia Chrystus? Czy też chodziło po prostu o nieznanego nam Chrestosa? Nie wiadomo.
Około 110 roku, opisując prześladowania chrześcijan, o Jezusie pisze pośrednio rządca Bitynii (obecna Turcja) Pliniusz Młodszy. Wspomina on, że chrześcijanie śpiewają na cześć Chrystusa hymny i zwracają się do Niego jak do Boga. Są to najwcześniejsze świadectwa literackie. W miarę czasu tekstów na temat Jezusa jest więcej. Tak czy inaczej można powiedzieć, że istnienie żadnej innej postaci starożytnej nie jest równie dobrze opisane i potwierdzone jak jest to w przypadku Pana Jezusa.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek
Powyższy tekst stanowi fragment książki „Czas szaleństwa czy czas wiary? O kryzysie w Kościele, fałszywym ekumenizmie, myślicielach nowej lewicy i czasach ostatecznych z Pawłem Lisickim rozmawia Tomasz D. Kolanek”