Niewątpliwie firmy leasingowe były jednym z mocnych filarów w dziedzinie popularyzacji elektrycznych samochodów. Dziś okazuje się, że brakuje chętnych na wykupienie używanych pojazdów, a ceny takich aut są na znacznie niższym poziomie niż prognozowano. Efekt? Starty. Wnioski? Więcej dopłat!
Sprawę opisuje portal filarybiznesu.pl powołując się na serwis motoryzacja.interia.pl. Wśród firm, które tracą na e-samochodach znalazł się Hertz. Wypożyczalnia miała przyznać, że straciła na sprzedaży około 20 tys. używanych aut elektrycznych aż 150 milionów dolarów. O złej sytuacji informował też Sixt, inny potentat branży wynajmu, wskazując, że wartości rezydualne obniżyły jego zysk o 40 milionów euro.
Sytuacja jest na tyle trudna, że szefowie firm leasingowych ostrzegają, że jeśli ich firmy będą zmuszone przepisami do leasingowania wyłącznie samochodów elektrycznych, mogą całkowicie wycofać się z rynku.
Wesprzyj nas już teraz!
Skąd wziął się problem? Kiedy moda na „elektryki” się rozpędzała, nie przewidziano, że wartość samochodów używanych będzie tak szybko spadała. Dziś okazuje się, że samochody wracające do firm po zakończeniu umów leasingowych, są warte znacznie mniej, niż zakładano przy podpisywaniu umów. Ma to związek m.in. z obawami klientów o sprawność baterii używanego samochodu oraz ryzyko wysokich kosztów jej wymiany. Rzeczywistość ponadto pokazała, że zasięgi takich pojazdów są niższe niż obiecano. Także ceny energii i liczba dostępnych ładowarek rozczarowują. W kolejnych krajach znikają też dopłaty do e-aut.
Czy ów zimny prysznic zmieni podejście rządzących do kwestii elektryfikacji motoryzacji? Tu nie ma raczej dobrych wiadomości. Pojawiają się bowiem głosy, że rządy powinny wspierać rynek elektrycznych pojazdów poprzez odpowiednie regulacje i programy wsparcia. Innymi słowy – dalej dopłacać do nieopłacalnego i narzucać zieloną rewolucję.
Źródło: filarybiznesu.pl, interia.pl
MA