Republikanie chcą nowego, poszerzonego dochodzenia w sprawie zamachu z 11 września 2012 r. w Bengazi. Urzędnicy Baracka Obamy kłamali w sprawie tych wydarzeń. Amerykański wywiad próbował wówczas przejąć składy broni Muammara Kaddafiego, by wesprzeć bojowników walczących w Syrii przeciwko siłom Baszszara al-Asada.
W zeszłym tygodniu senacka komisja zakończyła śledztwo w sprawie Bengazi, potwierdzając pojawiające się wcześniej podejrzenia co do faktycznego przebiegu incydentu, w którym zginął m.in. ambasador Stanów Zjednoczonych. CIA próbowała przejąć składy broni obalonego dyktatora Muammara Kaddafiego. Zabezpieczona w ten sposób broń miała trafić do grup walczących z syryjskim reżimem. Część sprzętu przetransportowano do Turcji, później trafił on w ręce dżihadystów.
Wesprzyj nas już teraz!
Senatorzy wykazali, że przedstawiciele administracji Baracka Obamy kłamali tej sprawie, twierdząc m.in., że zamach na konsulat poprzedziły demonstracje przeciwko bluźnierczemu filmowi. Według przygotowanego raportu, atak został przygotowany przez Al-Kaidę Islamskiego Maghrebu, Al-Kaidę w Iraku oraz egipską organizację Jamal. Kluczową rolę w przeprowadzeniu akcji odegrali Faraj al-Szalabi i były więzień Guantanamo – Sufian bin Qumu. W operację włączyli się m. in. libijscy agenci.
Lindsay Graham, John McCain oraz Kelly Ayotte uważają, że śledztwo w sprawie Bengazi należy rozszerzyć, ponieważ dyrektor wykonawczy CIA – Michael Morell – składał fałszywe wyjaśnienia przed komisją kongresu. Kolejne dochodzenie stanowiłoby czytelny sygnał dla kierownictwa wywiadu. Autorzy raportu zauważają, że pierwotna ocena sytuacji w Benghazi, przygotowana przez funckjonariuszy amerykańskich służb, była trafna. Ówczesny dyrektor agencji, David Petraeus, przy wsparciu najbliższych współpracowników zafałszował dokument w sprawie śmierci w Bengazi ze względu na wybory prezydenckie.Tuż po aferze kilku dziennikarzy śledczych – Bret Baier, Kathreene Herridge, Aaron Klein oraz Lopez Clare – wraz z grupą kongresmenów starali się ustalić, dlaczego doszło do feralnego zamachu. Dziennikarze nie mieli wątpliwości: to afera większa niż Irangate, a główną winę ponosi prezydent i jego najbliżsi współpracownicy.
Według zgromadzonych dowodów, celem operacji prowadzonej przez administrację demokratów było wsparcie syryjskich islamistów. Począwszy od marca 2011 roku, kiedy amerykański dyplomata J. Christopher Stevens został wyznaczony na przedstawiciela ds. kontaktów z tzw. opozycją w Libii, ludzie Obamy spotykali się z dżihadystami, w tym m.in. z przywódcą libijskiej Al-Kaidy Abdelhakimem Belhadj. Po obaleniu Muammara Kaddafiego, Stevens został mianowany ambasadorem nowej Libii, rządzonej przez ludzi takich jak Balhadj. Stevens miał za zadanie odnaleźć i zabezpieczyć libijskie składy uzbrojenia, a jeden z największych arsenałów znajdował się właśnie w Benghazi. Tuż przed zamachem amerykański dyplomata, mimo zgłaszanych wielokrotnie obaw o swoje życie, podjął się misji zorganizowania transportu libijskiej broni do Syrii. Ze wsparcia skorzystać miały ugrupowania walczące z siłami Baszszara al-Asada, w tym także grupy islamskich radykałów.
Stacja Fox News ujawniła, że 6 września do tureckiego portu İskenderun wpłynął statek pod libijską banderą, mający transportować pomoc humanitarną. W ładowni znajdowało się także uzbrojenie, w tym rakiety SA-7 ziemia – powietrze, prawdopodobnie przeznaczone dla islamistów w Syrii. Dziennikarze podkreślali, że konieczne jest szersze śledztwo, którego ujawni skalę pomocy oferowanej terrorystom. Pojawiły się spekulacje zgodnie z którymi była to część szerzej zakreślonej kampanii… dozbrajania zadeklarowanych wrogów Stanów Zjednoczonych.
Gdyby okazało się to prawdą, problemy związane z Bengazigate byłyby o wiele poważniejsze od afery Iran-Contras, dotyczącej nielegalnej sprzedaży broni Iranowi w zamian za uwolnienie zakładników przetrzymywanych w Libanie. W aferze tej, która miała miejsce pod koniec lat 80-tych, Amerykanie przekazywali część pozyskanych pieniędzy na wsparcie partyzantki Contras w Nikaragui.
Według dziennikarza śledczego WND Aarona Kleina, budynek konsulatu w Benghazi wykorzystywany był do tajnych spotkań ambasadora z przedstawicielami Turcji, Arabii Saudyjskiej i Kataru w celu koordynowania „pomocy” dla rebeliantów w Syrii i powstań na Bliskim Wschodzie. Wiadomo, że tuż przed śmiercią Stevens odbył spotkanie z tureckim dyplomatą. Przypuszczalnie chodziło o zorganizowanie kolejnych dostaw broni dla syryjskiej „opozycji”. Według Kleina z informacji pozyskanych od egipskich służb bezpieczeństwa wynikało, że amerykański ambasador odgrywał także „główną rolę w rekrutacji dżihadystów do walki z reżimem Baszszara al-Asada w Syrii”.
Według byłego agenta CIA Clare’a Lopeza, w Benghazi znajdowały się dwa magazyny powiązane z konsulatem, pilnowane przez dwóch byłych amerykańskich komandosów, którzy zginęli wraz ze Stevensem w czasie ataku na ambasadę. Gazeta „The New York Times” w artykule z 14 października 2012 r. przyznała, że większość broni dostarczanej na żądanie Arabii Saudyjskiej i Kataru syryjskim buntownikom trafiła do islamskich dżihadystów, a nie świeckich grup opozycyjnych, które chciał wzmocnić Zachód. „The Washington Times” twierdził, że wydaje się, iż prezydent Obama został zaangażowany w przemyt broni na masową skalę. Skutkiem operacji było dozbrojenie wrogów Stanów Zjednoczonych, którzy prowadzą dżihad nie tylko przeciwko reżimom kiedyś uznawanym za przyjazne Ameryce, ale także przeciwko samym Amerykanom i ich sojusznikom.
W przypadku Bengazigate ważne pozostaje także pytanie, dlaczego nie udzielono pomocy proszącemu o nią ambasadorowi? „The Washington Post” donosił, że amerykańscy urzędnicy ambasady w Trypolisie, oddalonej około 600 mil od Bengazi, bezskutecznie próbowali otrzymać pomoc wojskową. Chcieli, by na miejsce zdarzenia amerykańskie wojsko wysłało swoje myśliwce. Co więcej, ambasada nie była w stanie uzyskać zgody na oddelegowanie czterech komandosów do pomocy Amerykanom oblężonym w Bengazi. Hicks przedstawił śledczym notatkę, z której wynikało, że podpułkownik dowodzący komandosami w Trypolisie przyjął rozkaz odwrotu z oburzeniem.
Hillary Clinton, która w czasie zamachu pełniła funkcję Sekretarza Stanu, posiada istotne znaczenie dla poznania prawdy o tym, co się wydarzyło w Bangazi. Mówi się, że będzie ona faworytem Partii Demokratycznej w 2016 r. w walce o fotel prezydencki. Clinton podczas przesłuchań w Kongresie starała się ignorować wszystkie pytania dotyczącej libijskiego skandalu. Często odpowiadała: „A jakie ma to znaczenie dla sprawy?” Michael Morell – dawny zastępca dyrektora CIA, blisko związany z Hillary Clinton – mówił dziennikarzowi „The Wall Street Journal”, że ma nadzieję, iż zostanie jej doradcą w kampanii prezydenckiej. Obecnie Morell blisko współpracuje ze stacją CBS News. Jej szef (David Rhodes) to brat Bena Rhodesa – wysoko postawionego eksperta ds. bezpieceństwa w administracji Baracka Obamy.
Źródło: foxnews.com, wnd.com, AS.