21 lipca 2020

Kilka refleksji na temat Drugiego Soboru Watykańskiego i obecnego kryzysu w Kościele

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci postawę przypominającą ślepą obroną wszystkich twierdzeń Drugiego Soboru Watykańskiego prezentowali nie tylko zadeklarowani moderniści, ale także kochający Kościół teolodzy oraz wierni. Taka postawa wydaje się wymagać czasami prawdziwej akrobatyki umysłowej i rozwiązania problemu kwadratury koła. Nawet obecnie ogólna mentalność dobrych katolików wiąże się z przypisywaniem całkowitej nieomylności wszystkim orzeczeniom Drugiego Soboru Watykańskiego, jak i papieskim wypowiedziom oraz działaniom. Ten rodzaj niezdrowego papocentryzmu był już w ciągu ostatnich dwóch stuleci obecny w przypadku kilku pokoleń katolików. Mimo tego zawsze istniała pełna szacunku krytyka i spokojna debata teologiczna, dozwolona przez wielką tradycją Kościoła. Szukać bowiem powinniśmy prawdy i wierności objawieniu oraz stałej tradycji Kościoła, co samo w sobie zakłada zastosowanie rozumu i racjonalność, unikając przy tym intelektualnej akrobatyki. Niektóre spośród wyjaśnień dotyczących oczywistych niejasności i zwodniczych wyrażeń zawartych w tekstach soborowych wydaje się być nieprzekonujące i sztuczne, zwłaszcza jeśli rozważyć je w sposób bardziej uczciwy intelektualnie, bo w świetle stałej i niezmiennej doktryny Kościoła.

 

Instynktownie tłumiono każdy sensowny argument, który – nawet w najmniejszym stopniu – kwestionował wyrażenie bądź pojęcie zawarte w tekstach soborowych. Takie nastawienie nie należy do zdrowych, przeczy wielkiej tradycji Kościoła, o czym możemy się przekonać analizując dwa tysiące lat historii wielkich teologów, Ojców i Doktorów Kościoła. Opinia różna od nauki Soboru Florenckiego na temat sakramentu święceń – dotycząca traditio instrumentorum – była przyjmowana przez wieki poprzedzające ten sobór i doprowadziła w 1947 r. do ogłoszenia przez Piusa XII konstytucji apostolskiej Sacramentum Ordinis, w której skorygował on omylne nauczanie Soboru Florenckiego poprzez stwierdzenie, że jedyną materią konieczną dla ważności święceń jest nałożenie rąk przez biskupa. Tym aktem Pius XII nie zastosował hermeneutyki ciągłości, tylko korekty – bowiem nauczanie soboru w tym aspekcie nie odzwierciedlało stałej doktryny liturgicznej i praktyki Kościoła powszechnego. Już w roku 1914 kardynał Willem Marinus van Rossum C.S.S.R. potwierdzał w kontekście Soboru Florenckiego, że ta doktryna soborowa podlegać może zmianie i należy ją porzucić (zob. De essentia sacramenti ordinis, Freiburg 1914, s. 186). W tym konkretnym przypadku nie było miejsca na hermeneutykę ciągłości.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Kiedy magisterium papieskie lub sobór ekumeniczny dokonywał korekty nie-nieomylnej doktryny poprzednich soborów ekumenicznych (do czego dochodziło rzadko), to – jak wskazuje historia –nie podważano w ten sposób fundamentów wiary katolickiej, nie przeciwstawiano przyszłego magisterium nauczaniu dnia dzisiejszego. W roku 1425 Marcin V zatwierdził bullą dekrety Soboru w Konstancji, w tym także dekret Frequens z 39. sesji soboru (z roku 1417). Dekret ten zatwierdzał błąd koncyliaryzmu, tj. o wyższości soboru nad papieżem. Jednakże w roku 1446 papież Eugeniusz IV oświadczył, że zatwierdza dekrety Soboru Powszechnego w Konstancji za wyjątkiem tych (z sesji od 3 do 5 oraz 39), które naruszają prawa i prymat Stolicy Apostolskiej („absque tamen praeiudicio iuris, dignitatis et praeeminentiae Sedis Apostolicae”). Dogmat I Soboru Watykańskiego o prymacie papieskim stanowił ostateczne odrzucenie koncyliarystycznych błędów Ekumenicznego Soboru w Konstancji. Jak już wspomniano, Pius XII skorygował błąd Soboru Florenckiego odnośnie materii święceń. Te rzadkie przypadki poprawiania nie-nieomylnych twierdzeń magisterium nie doprowadziły do podważenia fundamentów wiary właśnie z tego powodu, że chodziło konkretnie o te twierdzenia, które nie należą do magisterium nieomylnego.

 

Niektóre spośród wyrażeń zawartych w tekstach Drugiego Soboru Watykańskiego niełatwo pogodzić ze stałą tradycją doktrynalną Kościoła. Przykładami są niektóre spośród wyrażeń dotyczących kwestii wolności religijnej (rozumianej jako prawo naturalne, a zatem rzecz zgodna z wolą Bożą, prawo praktykowania i upowszechniania fałszywych religii, w zakres którego wchodzi idolatria, jak i rzeczy jeszcze gorsze); soborowe rozróżnienie między Kościołem Chrystusowym a Kościołem katolickim (problem związany z „subsist in” polega na tworzeniu wrażenia, że istnieją dwie rzeczywistości: z jednej strony jest Kościół Chrystusowy, a z drugiej – Kościół katolicki); stanowisko przyjęte względem religii niechrześcijańskich oraz wobec świata współczesnego. Choć Kongregacja Doktryny Wiary odpowiadając na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele przedstawiła(29 czerwca 2007 r.) wyjaśnienie pojęcia „subsist in”, to niestety uniknęła jasnego stwierdzenia, że Kościołem Chrystusowym jest naprawdę Kościół katolicki. Co oznacza, że pozostawiając pewne niejasności kongregacja uniknęła wyraźnej deklaracji dotyczącej tożsamości Kościoła Chrystusowego z Kościołem katolickim.

 

Istniej także stanowisko a priori odrzucające wszystkie możliwe zarzuty pod adresem wspomnianych powyżej twierdzeń soborowych. Zamiast tego jako jedyne rozwiązanie prezentowana bywa metoda znana jako „hermeneutyka ciągłości”. Niestety, wątpliwości dotyczące problemów teologicznych nierozerwalnie związanych z nauczaniem soboru nie są brane na poważnie. Musimy pamiętać, że zasadniczy cel soboru posiadał charakter pastoralny i że sobór ten nie zamierzał proponować własnego, definitywnego nauczania.

 

Nauczanie papieży poprzedzających ten sobór – także tych z wieku XIX i XX – wiernie i w sposób ciągły odzwierciedla nauczanie ich poprzedników oraz stałą tradycję Kościoła. Papieże XIX i XX wieku, których pontyfikaty miały miejsce po wybuchu rewolucji francuskiej, w zestawieniu z dwu tysiącletnią tradycją Kościoła nie stanowią jakiegoś „egzotycznego” epizodu. Nikt nie może stwierdzić jakiejkolwiek nieciągłości w przypadku nauczania tych papieży i wcześniejszego magisterium. Dla przykładu, jeśli chodzi o kwestie społecznego panowania Jezusa Chrystusa i obiektywnego fałszu religii niechrześcijańskich, to z jednej strony nie sposób znaleźć żadnego zauważalnego zerwania między nauczaniem Piusa XII i Grzegorza XVI, a z drugiej nie sposób go też dostrzec w przypadku Grzegorza Wielkiego (VI w.), jego poprzedników, jak i następców. Od czasów Ojców Kościoła aż po pontyfikat Piusa XII dostrzec można nieprzerwaną ciągłość, zwłaszcza w przypadku społecznego królowania Chrystusa, wolności religijnej i ekumenizmu. To ciągłość w następującym sensie: istnieje naturalne, zgodne z wolą Bożą prawo praktykowania wyłącznie jedynej prawdziwej religii – wiary katolickiej.

 

Przed Drugim Soborem Watykańskim nie istniała potrzeba podejmowania olbrzymich wysiłków związanych z obszernymi studiami wskazującymi na doskonałą ciągłość doktryny pomiędzy jednym a drugim soborem, pomiędzy danym papieżem a jego poprzednikami – ta ciągłość była oczywista. Dla przykładu, sam fakt, że w przypadku „Lumen gentium” konieczna była „nota explicativa previa” pokazuje nam, że tekst punktu 21. tej konstytucji jest niejednoznaczny w kwestii relacji między prymatem papieskim a kolegialnością. Dokumenty wyjaśniające nauczanie czasów posoborowych – takie jak encykliki „Mysterium Fidei”, „Humanae Vitae” czy Wyznanie Wiary Ludu Bożego Pawła VI – posiadały dużą wartość i były pomocne, nie wyjaśniały jednak wzmiankowanych niejasności.

 

Być może dzisiejszy kryzys związany z „Amoris laetitia” i deklaracją z Abu Zabi przymusza nas do pogłębienia rozważań dotyczących potrzeby wyjaśnienia lub poprawienia niektórych spośród tych wypowiedzi soborowych. Na kartach „Sumy teologicznej” św. Tomasz z Akwinu zawsze prezentuje zarzuty („videtur quod”) i kontrargumenty („sed contra”). Święty Tomasz był bardzo uczciwy intelektualnie: trzeba dopuścić do postawienia zarzutów i podejść do nich z powagą. Powinniśmy korzystać z tej metody w przypadku niektórych kontrowersyjnych punktów zawartych w tekstach soborowych, nad którymi to dyskusja trwa od niemal 60 lat. Większość tekstów soborowych odznacza się organiczną ciągłością względem wcześniejszego magisterium. Ostatecznie, to magisterium papieskie musi przekonywująco wyjaśnić kontrowersyjne aspekty niektórych zwrotów używanych w tekstach soboru. Do tej pory nie zawsze miało to miejsce w sposób przekonujący i uczciwy intelektualnie. Jeśli byłoby to konieczne, to w przyszłości papież bądź sobór powszechny będzie musiał dodać wyjaśnienia (coś w rodzaju „notae explicativae posteriors”), a nawet zaprezentować poprawki i sprostowania kontrowersyjnych punktów, bowiem twierdzenia te nie zostały zaprezentowane przez sobór jako nauczanie nieomylne i niezmienne. Jak powiedział Paweł VI, „sobór unikał prezentowania uroczystych definicji dogmatycznych, angażujących nieomylność nauczania kościelnego” (Audiencja generalna z 12 stycznia 1966 r.).

 

Orzeknie to historia, patrząc z dystansu. Od zakończenia soboru minęło tylko 50 lat, być może za kolejnych pięć dekad będziemy widzieć rzeczy wyraźniej. Jednakże z punktu widzenia faktów, dowodów, z perspektywy globalnej, Drugi Sobór Watykański nie przyniósł w życiu Kościoła prawdziwego rozkwitu duchowego. Nawet jeśli przed zwołaniem soboru pośród duchowieństwa istniały już problemy, to przez wzgląd na sprawiedliwość i uczciwość musimy także przyznać, że problemy doktrynalne, moralne i duchowe nie były pośród duchownych ani tak powszechne, ani też tak głębokie i intensywne, jak w przypadku lat posoborowych – aż po dzień dzisiejszy. Pamiętajmy, że przed Drugim Soborem Watykańskim już istniały problemy, a pierwszym celem soboru powinno być wydanie możliwie jak najjaśniejszych (nawet i trudnych) norm i doktryn, wolnych od wszelkiej dwuznaczności. Tak, jak to miało miejsce w przypadku poprzednich soborów. Plany związane z Drugim Soborem Watykańskim, jak i intencje tego zgromadzenia, posiadały przede wszystkim charakter duszpasterski, ale mimo tego duszpasterskiego celu po jego zamknięciu nastąpiły katastrofalne konsekwencje, które obserwować możemy po dziś dzień.

 

Oczywiście, sobór przygotował wiele pięknych i wartościowych tekstów, ale jego negatywne konsekwencje i dokonywane w jego imię nadużycia były tak wielkie, że przysłoniły istniejące elementy pozytywne. W przypadku Drugiego Soboru Watykańskiego istniały elementy pozytywne: po raz pierwszy sobór ekumeniczny zaprezentował uroczysty apel do wiernych, aby na poważnie podchodzili do chrzcielnej przysięgi dążenia do świętości. Rozdział poświęcony laikatowi w „Lumen gentium” odznacza się pięknem i głębią. Wierni są wzywani do życia zgodnie ze swoim chrztem i bierzmowaniem, jako odważni świadkowie wiary w świeckich społeczeństwach. Ten apel posiadał prorocki charakter. Jednakże ten właśnie apel jest od czasów soboru nadużywany przez progresywny establishment w Kościele, tak jak i przez funkcjonariuszu i biurokratów pracujących dla kościelnych urzędów. Często ci nowy, świeccy biurokraci (w pewnych krajach Europy) byli nie tyle świadkami, co pomocnikami w dziele niszczenia wiary w parafiach, radach diecezjalnych i innych oficjalnych komitetach. Niestety, duchowieństwo i biskupi często wprowadzali tych świeckich w błąd.

 

Czas, jaki nastąpił po soborze, wywoływał wrażenie, że jednym z głównych jego owoców była biurokratyzacja. Biurokracja ta –odpowiadająca duchowi tego świata – w dekadach posoborowych znacząco ograniczyła duchową, nadprzyrodzoną gorliwość, a zamiast zapowiadanej wiosny nadeszła duchowa zima. Dobrze znane i trudne do zapomnienia słowa Pawła VI dają szczerą diagnozę duchowego zdrowia Kościoła w okresie posoborowym: „Myśleliśmy, że po soborze nadejdzie słoneczny dzień historii Kościoła. Zamiast tego nastał dzień chmur, burz, ciemności, poszukiwań i niepewności. Głosimy ekumenizm i coraz bardziej dystansujemy się od innych. Staramy się pogłębiać przepaści zamiast je zasypywać” (Kazanie z 29 czerwca 1972 r.).

 

W tym kontekście to zwłaszcza arcybiskup Marcel Lefebvre (choć nie jedyny) zaczął – na większą skalę i ze szczerością podobną do tej, którą posiadali niektórzy spośród wielkich Ojców Kościoła – protestować przeciwko rozwadnianiu i osłabianiu wiary katolickiej, zwłaszcza w zakresie ofiarnego i podniosłego charakteru rytu Mszy świętej. To właśnie miało miejsce w Kościele, przy wsparciu lub przynajmniej tolerancji najwyższych władz Stolicy Apostolskiej. W liście zaadresowanym na początku pontyfikatu do Jana Pawła II arcybiskup Lefebvre trafnie i realistycznie streścił prawdziwą skalę kryzysu w Kościele. Ciągle pozostaję pod wrażeniem jasności spojrzenia i prorockiego charakteru następujących stwierdzeń:

„Powódź nowości – akceptowanych i wspieranych przez biskupów – pustoszy wszystko, co napotka na swojej drodze, wiarę, moralność, instytucje kościelne, nie tolerując żadnych przeszkód ani żadnego oporu. Mieliśmy więc do wyboru dać się ponieść niszczycielskiemu prądowi wody i przyczynić się do klęski lub opierać się naporowi fal i wiatru strzegąc naszej wiary katolickiej i katolickiego kapłaństwa. Nie mogliśmy się wahać. Powiększają się kościelne gruzy: ateizm, niemoralność, porzucanie kościołów, zanik powołań kapłańskich i zakonnych jest tak wielki, że biskupi zaczynają się budzić” (List z 24 grudnia 1978 r.). Jesteśmy świadkami kulminacyjnego momentu duchowej katastrofy w życiu Kościoła, na którą już przed czterdziestu laty tak energicznie wskazywał arcybiskup Lefebvre.

 

Podchodząc do kwestii związanych z Drugim Soborem Watykańskim i jego dokumentami unikaćnależy wymuszonych interpretacji i metody „kwadratury koła”, równocześnie zachowując należny szacunek i zmysł kościelny („sentire cum ecclesia”). Zastosowanie zasady „hermeneutyki ciągłości” nie może być ślepe, chcąc wyeliminować wszelkie ewidentnie istniejące problemy bądź tworząc obraz harmonii w sytuacji, w której w hermeneutyce ciągłości ciągle pozostają niejasności. Co do istoty rzeczy, takie podejście w sposób sztuczny i nieprzekonujący prezentowałoby przesłanie o tym, że każde słowo Drugiego Soboru Watykańskiego pochodzi z Bożej inspiracji, jest nieomylne i pozostaje w doskonałej ciągłości doktrynalnej wobec wcześniejszego magisterium. Metoda ta stanowiłaby gwałt na rozumie, dowodach i uczciwości, nie przyniosłaby też czci Kościołowi, bowiem wcześniej bądź później (może po stu latach) prawda okaże się taką, jaka jest. Istnieją książki o udokumentowanych i możliwych do odtworzenia materiach źródłowych, które w kwestii Drugiego Soboru Watykańskiego przynoszą prawdziwszy i o wiele bardziej realistyczny wgląd w fakty i ich konsekwencje, w proces interpretacji i wprowadzania reform ostatnich pięciu dekad. Dla przykładu polecić mogę następujące pozycje, których lektura z pewnością przyniesie pożytek: Romano Amerio, „Iota Unum. Analiza zmian w Kościele Katolickim w XX wieku”; Roberto de Mattei, „Sobór Watykański II. Historia dotąd nieopowiedziana”; a także „Ecclesiastical Winter” Alfonso Gálveza.

 

Do naprawdę pozytywnych i trwałych zasług Soboru Watykańskiego Drugiego zaliczyć można następujące punkty: powszechne wezwanie do świętości, rola laikatu w obronie wiary i świadczeniu o niej, rodzina jako kościół domowy oraz nauczanie o Matce Bożej.

 

W ciągu ostatnich 150 lat magisterium zostało tak mocno przeciążone szaloną papolatrią, że nastała atmosfera w której centralną rolę przypisuje się ludziom Kościoła zamiast Chrystusowi i Jego Mistycznemu Ciału. To ukryty antropocentryzm. Zgodnie z wizją Ojców Kościoła, Kościół jest jedynie księżycem (mysterium lunae), a Chrystus jest słońcem. Sobór stanowił niestety przykład bardzo rzadkiego „magisteriocentryzmu”, samą bowiem liczbą długich dokumentów przewyższył wszystkie inne sobory. Sobór dał jednakże bardzo piękny opis tego, czym jest magisterium, a to w historii nigdy wcześniej nie miało miejsca. Opis ten odnaleźć możemy w punkcie 10. konstytucji dogmatycznej „Dei Verbum”: „Urząd (…) Nauczycielski nie jest ponad słowem Bożym, lecz jemu służy, nauczając tylko tego, co zostało przekazane”. Przez „magisteriocentryzm” rozumiem czynnik ludzki i administracyjny – a zwłaszcza ciągłą i nadmierną produkcję dokumentów oraz regularne fora dyskusyjne (odbywające się pod hasłem „synodalności”) – stawiany w centrum życia Kościoła. Choć pasterze muszą zawsze i z gorliwością wykonywać munus docendi, to inflacja dokumentów (często bardzo rozwlekłych) okazała się odbierać oddech. Mniej liczne, krótsze i bardziej treściwe dokumenty odniosłyby lepszy skutek.

 

Uderzającym przykładem tego „magisteriocentryzmu” – w którym to przedstawiciele Urzędu Nauczycielskiego zachowują się nie jako słudzy, tylko jako nauczyciele tradycji – jest reforma liturgiczna Pawła VI. Pod niektórym względami Paweł VI postawił się ponad Tradycją – nie Tradycją dogmatyczną (lex credendi), ale ponad wielką Tradycją liturgiczną (lex orandi). Odważył się rozpocząć rewolucję dotykającą lex orandi. W pewnym stopniu działał w sposób sprzeczny ze twierdzeniami Drugiego Soboru Watykańskiego przedstawionymi w punkcie 10. konstytucji „Dei Verbum”, który mówi, że Magisterium jest jedynie sługą Tradycji. W centrum stawiać musimy Chrystusa, to On jest słońcem: nadprzyrodzoność, stałość doktryny i liturgii, wszystkie prawdy Ewangelii zostawionej nam przez Chrystusa.

 

Poprzez Drugi Sobór Watykański – a już w trakcie pontyfikatu Jana XXIII – Kościół zaczął prezentować się światu, flirtować z nim, przejawiać wobec niego kompleks niższości. Jednakże duchowni, a zwłaszcza biskupi i Stolica Apostolska, mają za zadanie głosić światu Chrystusa – a nie samych siebie. Vaticanum II stworzyło wrażenie, że Kościół katolicki żebrze o uznanie ze strony świata. Trwało to także w trakcie pontyfikatów papieży panujących po zakończeniu soboru. Kościół błagający o wsparcie i uznanie ze strony świata dopuszcza się czegoś niegodnego własnej natury, nie zaskarbi w ten sposób szacunku tych, którzy prawdziwie szukają Boga. Musimy błagać o wsparcie Chrystusa, wsparcie od Boga, z niebios.

 

Niektórzy krytycy Drugiego Soboru Watykańskiego twierdzą, że choć istnieją i dobre jego aspekty, to przypomina on poniekąd ciasto z dodatkiem odrobiny trucizny i dlatego też całe to ciasto należy wyrzucić. Nie sądzę, żebyśmy mogli zastosować taką metodę. Odnosząc się do prawowitego soboru ekumenicznego – nawet jeśli istniały kwestie negatywne – musimy prezentować postawę ogólnego szacunku. Należy ocenić i docenić wszystko to, co w tekstach soborowych jest naprawdę Boże, nie zamykając równocześnie intelektu (w sposób irracjonalny i nieuczciwy) na obiektywną i ewidentną dwuznaczność oraz błędy zawarte w niektórych tekstach. Pamiętać trzeba, że teksty Drugiego Soboru Watykańskiego nie są Słowem Bożym, nie są one ostatecznymi ocenami dogmatycznymi, ani też nieomylnymi orzeczeniami Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, sam bowiem sobór sam nigdy nie miał takich intencji.

 

Kolejnym przykładem jest adhortacja „Amoris laetitia”. Z całą pewnością zawiera ona wiele punktów, które należy obiektywnie krytykować w perspektywie doktrynalnej. Istnieją jednak też takie rozdziały, które są bardzo pomocne, naprawdę korzystne dla życia rodzinnego, np. te o osobach starszych w rodzinie – in se są bardzo dobre. Nie należy odrzucać całego dokumentu, tylko przyjąć to, co jest w nim dobre. Tak samo rzecz się ma w przypadku tekstów soborowych.

 

Choć nawet przed soborem wszyscy musieli składać przysięgę antymodernistyczną wydaną przez Piusa X, to niektórzy teologowie, kapłani i biskupi – a nawet kardynałowie – dokonywali tego z zastrzeżeniami myślnymi, co potwierdzają późniejsze wydarzenia historyczne. Za pontyfikatu Benedykta XV rozpoczęła się powolne, ostrożne przenikanie ducha tego świata, ducha w pewnym sensie modernistycznego, w szeregi duchowieństwa, aż po wysokie stanowiska kościelne. Ta infiltracja w sposób szczególny postępowała pośród teologów, dlatego też Pius XII musiał później interweniować potępiając znanych teologów tzw. nouvelle théologie (Chenu, Congara, de Lubaca itd.), a także ogłaszając w roku 1950 encyklikę „Humani generis”. Niemniej jednak od czasów Benedykta XV ruch modernistyczny pozostawał w ukryciu i stale się rozwijał. I tak w przeddzień Drugiego Soboru Watykańskiego znacząca część biskupów oraz profesorów wydziałach teologicznych i seminariów przepojona była mentalnością modernistyczną, która co do istoty sprowadza się do relatywizmu moralnego i doktrynalnego, światowości, umiłowania tego świata. W przeddzień soboru ci kardynałowie, biskupi i teologowie kochali „wzór” – wzorce myślowe – tego świata (zob. Rz 12, 2), jemu też chcieli się przypodobać (zob. Ga 1, 10). Prezentowali wobec tego świata wyraźny kompleks niższości.

 

Jan XXIII także prezentował w pewien sposób taki kompleks niższości. Co do mentalności, nie był on modernistą, ale posiadał on sposób politycznego postrzegania rzeczywistości i dziwnie zabiegał o względy ze strony świata. Z pewnością posiadał dobre intencje. Zwołał sobór, który następnie otworzył śluzę dla modernistycznego, protestantyzującego ruchu wewnątrz Kościoła; ruchu o mentalności tego świata. Bardzo znacząca jest surowa obserwacja dokonana przez Charlesa de Gaulle’a (prezydenta Franci w latach 1959-1969) odnośnie Jana XXIII i procesu reform zapoczątkowanego przez sobór: „Jan XXIII otworzył śluzę, ale nie mógł jej już zamknąć. Stało się tak, jakby runęła cała tama zapora. Jan XXIII został pokonany przez to, co sam wywołał” (zob. Alain Peyrefitte, C’était de Gaulle, Paris 1997, 2, 19).

 

Słowa o „otwieraniu okien” przed i w trakcie soboru stanowiły zwodniczą iluzją i źródło zamieszania. Wskutek tych słów ludzie odnieśli wrażenie, że duch niewierzącego, materialistycznego świata – najzupełniej ewidentny w tych czasach –mógł nieść pewne pozytywne wartości dla życia chrześcijańskiego. Zamiast tego, władze kościelne powinny jasno wyrazić, jakie jest właściwe znaczenie „otwierania okien”, polegające na otwieraniu życia Kościoła na świeże powietrze piękna nadprzyrodzonej prawdy, na skarby wiecznie młodej świętości, na nadprzyrodzone światło Ducha Świętego i na świętych, na liturgię celebrowaną i przeżywaną w sposób coraz to bardziej nadprzyrodzony, sakralny i pełen czci. Wraz z upływem czasu, w trakcie epoki posoborowej, częściowo uchylona śluza dała początek niszczycielskiej powodzi, która spowodowała olbrzymie zniszczenia w doktrynie, moralności i liturgii. Dziś poziom wody osiąga niebezpieczne poziomy, doświadczamy kulminacyjnego momentu fali powodziowej.

 

Zasłona dziś opadła i modernizm ujawnił swoją prawdziwą twarz, sprowadzającą się do zdrady Chrystusa i przyjaźni ze światem poprzez przyjęcie światowego sposobu myślenia. Kiedy kryzys w Kościele dobiegnie końca, Magisterium będzie musiało podjąć zadanie polegające na odrzuceniu wszelkich negatywnych fenomenów obecnych w życiu Kościoła ostatnich dekad. Kościół tego dokona, należy bowiem do Boga. Dokona tego w sposób dokładny i skoryguje wszelkie nagromadzone błędy, poczynając od kilku dwuznacznych wyrażeń zawartych w tekstach soborowych. Modernizm jest niczym niewidoczny wirus, ukryty częściowo w kilku twierdzeniach dokonanych przez sobór. Teraz wirus ten się ujawnił. Po kryzysie, po tej poważnej wirusowej infekcji ducha, jasność i precyzyjność doktryny, sakralność liturgii oraz świętość życia kapłańskiego świecić będzie z jeszcze większą mocą.

 

Kościół dokona tego w sposób jednoznaczny, tak jak to miało miejsce na przestrzeni ostatnich dwóch tysiącleci w okresach poważnych kryzysów doktrynalnych i moralnych. Do istoty nadprzyrodzonego zadania powierzonego papieżowi i biskupom należy jasne nauczanie prawdy o boskim depozycie wiary, obrona wiernych przed trucizną błędów, prowadzenie ich pewną drogą do życia wiecznego. Soborowa konstytucja „Sacrosanctum Concilium” przypomina nam o prawdziwej naturze Kościoła, w którym „to, co ludzkie, jest podporządkowane Bożemu i skierowane do Bożego, widzialne do niewidzialnego, życie czynne do kontemplacji, a to, co doczesne – do miasta przyszłego, którego szukamy”.

 

+ Athanasius Schneider

24 czerwca 2020 r.

 

Tłum. mat.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij