Superagent Kloss, zasilając szeregi wojska najeźdźcy, przestał być nasz. A tak się starał zachować pozory – współpracował bowiem nie tylko z prosowiecką partyzantką „Bartka”, ale i z ekspozyturami legalnego rządu na uchodźctwie.
Antyniemieckość Stawki większej niż życie bije po oczach. Swojej niechęci (by nie napisać: nienawiści) do najeźdźcy z zachodu chętnie daje upust główny bohater cyklu opowiadań. Stosunek Staszka Moczulskiego, podszywającego się pod oficera Abwehry, do drugiego najeźdźcy – Rosji sowieckiej – jest zgoła odmienny. Zadbała o to spółka autorska, kryjąca się pod pseudonimem artystycznym „Andrzej Zbych”, czyli Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan. Trzeba przyznać, że tandem pisarski działał sprawnie i z finezją. W wersji książkowej popularnego serialu (Iskry, 3 tomy opowiadań wydane w latach 1969–1971) nie znajdziemy topornej, typowej dla realizmu socjalistycznego propagandy komunistycznej, co nie znaczy jednak, że utwór został pozbawiony słusznej, pożądanej przez władzę wymowy politycznej.
Wesprzyj nas już teraz!
Patriota bez przydziału mobilizacyjnego
Zanim 22-letni Stanisław Moczulski, Pomorzanin z Kościerzyny, student budownictwa na Politechnice Gdańskiej (ukończone 4 semestry do wybuchu II wojny światowej), został Hansem Klossem, musiał pokonać szereg przeszkód: wydostać się z niemieckiego obozu pracy, przebić się do bolszewików, przekonać ich do siebie i zaufać im. Jak na przywiślańskiego Jamesa Bonda przystało, poradził sobie, oczywiście, ze wszystkim. W jaki sposób, tego dowiadujemy się z opowiadania Drugie narodziny.
Młody Moczulski był patriotą. Kiedy zagony pancerne Wehrmachtu 1 IX 1939 roku runęły na Polskę, Staszek… No właśnie: co?, gdzie?, kiedy?, w jakiej formacji stawiał opór hitlerowcom? – nie wiadomo. Wiadomo, że agresorzy wybili mu rodzinę, a on sam salwował się ucieczką najpierw do Krakowa, a potem do Warszawy. Mimo że nie znajdziemy w opowiadaniu informacji na temat aktywności Staszka podczas wojny obronnej, nie ulega kwestii, że młodzieniec był patriotą. Długo szukał w stolicy formalnych ram do skanalizowania swojej miłości do ojczyzny, aż dopiął swego: „Kiedy wreszcie udało mu się nawiązać kontakt z organizacją, kiedy go zaprzysiężono i myślał, że nareszcie będzie mógł robić to, co robić powinien (…) kazano mu wrócić do Kościerzyny. Miał tam się zamelinować, w razie potrzeby przyjąć Volkslistę i czekać na dalsze rozkazy. Tłumaczył, że chce walczyć z bronią w ręku, że chce zabijać ludzi, którzy zburzyli mu dom rodzinny… Na nic się to nie zdało. To był rozkaz”. Jedyny, jaki otrzymał od enigmatycznej „organizacji”. Niebawem ujęło go gestapo. Konspirator nie okazał się szczególnie groźny, skoro po śledztwie zamknięto go w obozie pracy w Königsbergu (Królewcu), skąd po ośmiu miesiącach zbiegł za linię demarkacyjną oddzielającą dwa państwa sojusznicze: hitlerowskie Niemcy od stalinowskiej Rosji.
Antykomunistyczne wychowanie
Stanisław Moczulski pochodził z mądrej polskiej rodziny, zapewne pamiętającej krwawy cień czerwonej zarazy padający na Wisłę latem 1920 roku (Ani słowem nie zająkną się o tych wypadkach twórcy Stawki większej niż życie). Odebrał w domu antybolszewickie wychowanie, ale wyczuwał w nim jakąś niejasną, fałszywą (?) nutę: „Nie wychowano go w miłości do wschodniego sąsiada. W swoim dwudziestodwuletnim życiu nie zdążył się zetknąć z ludźmi, którzy mieliby na ten wielki, szamocący się z trudnościami kraj inny pogląd niż on, to znaczy taki, jaki wyniósł ze szkoły i lektury prasy. Ciekawił go ten kraj, słyszał o pięciolatkach, o Dnieprogesie i Magnitogorsku, fascynowało go przeobrażenie rolniczego kraju w potęgę przemysłową. Ale słyszał także o procesach i czystkach, o biedzie i kolektywizacji. Staszek nie wiedział, ile prawdy było w tym, co czytał (…)” (Drugie narodziny). Widać prawda o Kraju Rad nie była ciekawa, jak twierdził Józef Mackiewicz, skoro młody Polak w służbie Sowietów nie podzielił się nią z nikim. A może jej po prostu nie badał, bo nie dostał takiego zadania od „centrali”?
Nie wiadomo, jak długo Moczulski tkwiłby w mrokach „sanacyjnej propagandy”, gdyby nie spotkał podczas pobytu w obozie pracy w Królewcu Pierre’a – francuskiego komunisty. To on otworzył zagubionemu ideowo koledze oczy na propolskie nastawienie przywódcy Związku Sowieckiego do II RP: „(…) i Niemcy, i Rosjanie potrzebowali czasu. Stalin nie jest głupi. Wiedział, że w trzydziestym dziewiątym nie da rady Hitlerowi. Musiał mieć trochę czasu. Dlatego zawarł ten pakt. Ja wiem, że cię to boli. U nas też wielu ludzi tego nie rozumiało. Ale znasz takie przysłowie, że koszula bliższa ciału” (Drugie narodziny).
Dalekosiężna mądrość Stalina przekonywała wielu (nieprzekonani przepadali bez wieści) – nie miejmy za złe chłopakowi z Kościerzyny, że i on uznał ją za dogmat, zwłaszcza że zamierzał pryskać z niemieckiego obozu pracy na wschód. Miejmy za złe Safjanowi i Szypulskiemu, że w fabułach o Klossie fałszowali fakty historyczne, uwzględniając interes tylko jednej strony. Tej właściwej (z punktu widzenia włodarzy pojałtańskiej Polski).
Wszystko dla „ciotki Zuzanny”
W PRL-u kto nie kolaboruje, ten nie publikuje, toteż autorzy Stawki… do perfekcji opanowali socjalistyczną nowomowę. Wątki niewygodne politycznie bądź przemilczali, bądź komunikowali je aluzyjnie. Z prosowieckimi wstawkami nie szarżowali, podawali je odbiorcy w małych, lekkostrawnych dawkach. Sformułowanie „ten pakt” musi wystarczyć na oznaczenie porozumienia pomiędzy dyplomatami brunatnej Rzeszy i krwistej Rosji z 23 VIII 1939 r., które doprowadziło do rozdarcia na dwoje „bękarta traktatu wersalskiego” 17 IX 1939 roku. Ponieważ cenzura i tak tego nie puści, a bezpieka, gdy się dowie, nie puści płazem – będąc pisarzem satelickiego kraju, nie kwestionuje się przyjaznego nastawienia generalissimusa do Polski, nie wypomina się mu wycieczki pod Warszawę w sierpniu 1920 roku, zepsutej przez kawalerzystów w rogatywkach. Nie rozwija się drażliwego tematu, w czyje ręce wpadł Lwów po napaści Armii Czerwonej na Kresy II RP, knebluje się go niedopowiedzeniem: „Pan inżynier odjeżdżał pociągiem do Krakowa, był to zresztą ostatni pociąg, bo nazajutrz wkroczyli już Niemcy, i przed odjazdem bardzo się denerwował, czy zdąży w Krakowie złapać pociąg lwowski. Jeśli zdążył… Jeśli znalazł się we Lwowie piętnastego albo szesnastego… (…) ta informacja (…) wydała się Klossowi godna zapamiętania i pomyślał, że trzeba będzie ją przekazać, gdzie należy” (opowiadanie Kurierka z Londynu).
Naczelna zasada piśmiennictwa doby Polski ludowej to mówienie o Związku Sowieckim w superlatywach. No ale naród, niegłupi, widzi co się dzieje. Boi się, ale po oporze postawionym przez żołnierzy wyklętych, po wypadkach poznańskich, rozruchach marcowych nie pójdzie na wszystko. Na przełomie lat 60. i 70. XX w. nie kupi już wdzianka szytego zbyt grubymi nićmi socrealizmu. Gotów jeszcze zbojkotować książkę. Po sukcesie spektaklu i serialu nie życzyli sobie takiego obrotu sprawy panowie Safjan i Szypulski, więc przyjęli strategię, by i w wersji książkowej „Stawki większej niż życie” nie drażnić odbiorców, nie kłuć ich w oczy nachalną propagandą. To, co trzeba było przełknąć w dobie stalinizacji, bezpowrotnie minęło. Można było sobie pozwolić na inteligentne cieniowanie, co i tak nie zmieniało faktu, że zwycięzca był jeden: wykonujący polecenia „centrali” Kloss, dla odważnych, przenikliwych umysłów – metafora rządów PRL funkcjonujących pod dyktando sowieckiej Rosji.
No właśnie: gdy marzy się o sympatii rodaków w trzeciej dekadzie panoszenia się komunizmu nad Wisłą, nie przywołuje się imion demonów. Farbowany Hans Kloss bynajmniej nie pracuje dla Związku Radzieckiego, Moskwy, GRU etc., lecz dla „centrali” bądź „ciotki Zuzanny”. Zwłaszcza ten drugi, przyjemnie, ciepło kojarzący się kryptonim świetnie tuszował złowieszczy dla Polaków desygnat, skrywający mocodawców czy rzeczywiście naszego Klossa?
Krasnoarmista Kloss
Kim właściwie był wcielający się w rolę niemieckiego żołnierza Staszek Moczulski? W swoim przekonaniu „oficerem polskiego wywiadu” (Noc w szpitalu), agentem „polskiego komunistycznego wywiadu” (Kurierka z Londynu). Tak… A od kiedy komunizm to system polski? Gdybyśmy go wymyślili lub chociaż wprowadzili w kraju sami – zgoda. Ale kiedy najpierw, wysiłkiem przytłaczającej większości narodu, odrzucamy go zbrojnie od naszych granic, a potem, kilkadziesiąt lat później, narzuca go nam obca przemoc ościennego mocarstwa – jakiż on polski?
Jeśli powyższe rozumowanie wciąż komuś nie wystarcza do przyjęcia gorzkiej prawdy, że podający się za Klossa Moczulski służy interesom wrogiego Polsce państwa, cofnijmy się do początków jego kariery w wywiadzie. Gdy w marcu 1941 roku przedarł się z obozu w Königsbergu do Rosjan, oświadczył Jakubowskiemu, sowieckiemu Polakowi, „że w wypadku wybuchu wojny pragnie wstąpić do Armii Czerwonej i walczyć przeciwko wspólnemu wrogowi” (Drugie narodziny). Oto jak prosto nieprzyjaciel, sygnatariusz wciąż obowiązującego paktu Ribbentrop-Mołotow, wyniesiony został do godności przyjaciela.
A gdyby wojna nie wybuchła – czy Moczulski walczyłby z Sowietami o odzyskanie terenów wschodnich Rzeczypospolitej?
Lecz na szczęście dla niego wojna z III Rzeszą rozpoczęła się i Polak z Pomorza ochoczo został krasnoarmistą, członkiem tej samej formacji, która 17 września 1939 roku miażdżyła kameralne strażnice KOP-u broniące granic jego ojczyzny; tej samej formacji, która przy pomocy czołgów (kilka unieruchomili miejscowi harcerze) zdobywała miasto Elizy Orzeszkowej – pisarki znanej Staszkowi z polskiej szkoły.
Hans Kloss nie bił się w kampanii wrześniowej, nie był żołnierzem Wojska Polskiego. Na ochotnika wstąpił do Armii Czerwonej, siły zbrojnej Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich odpowiedzialnej za zagarnięcie jednej trzeciej obszarów II RP. Przyszły superagent Kloss, zasilając szeregi wojska najeźdźcy, przestał być nasz. A tak się starał zachować pozory – współpracował bowiem nie tylko z prosowiecką partyzantką „Bartka”, ale i z ekspozyturami legalnego rządu na uchodźstwie. Z opowiadania Podwójny nelson dowiadujemy się, jak wspaniałomyślnie J-23 ochraniał pracowników „Dwójki” i akowców. Czyżby za przyzwoleniem Kremla? Gdy było trzeba, pomagał aliantom, jednak absolutnie odrzucał opcję pracowania dla nich. Mistrzowsko zaprogramowany przez bolszewików – pozostał wierny do końca poczciwej „ciotce Zuzannie”. Nikt i nic nie zdołało skłonić Klossa do zmiany barw klubowych. Bohater? Tak, ale Związku Sowieckiego. Biegle władający językiem polskim as sowieckiego wywiadu z właściwym stosunkiem do Anglosasów: „Amerykanie czcili zwycięstwo. Nie tak wyobrażał sobie ten dzień Kloss. Myślał, że będzie wśród swoich” (Poszukiwany gruppenführer Wolf).
***
Staszek Moczulski, czyli superagent Hans Kloss, specjalista od dżudo, wirtuoz wytrychów, lodołamacz kobiecych serc, miłośnik twórczości Heinricha Heinego i Andrzeja Struga – jako żołnierz Armii Czerwonej, wojska najeźdźcy, wykonujący rozkazy stalinowskiej centrali – nie może być nasz. Chyba że… Poszedł do bolszewików z intencjami Konrada Wallenroda… Tak, przydałoby się „Stawkę większą niż życie” napisać od nowa.
Mariusz Solecki