Promocja książki „Tajemnice generałowej” trwa w najlepsze. Żona „człowieka honoru” opowiada w niej m. in o tym dlaczego odeszła od niedzielnej Mszy Świętej oraz o „niezbyt luksusowym” życiu u boku komunistycznego dygnitarza.
„Ze względu na związek z Kiszczakiem nie musiałam — na szczęście — niemal z niczego rezygnować. W domu zawsze mieliśmy kogoś do pomocy, więc mogłam chodzić do pracy. Jedyne, czego zaprzestałam ze względów politycznych, to częste wizyty w kościele. Pochodzę z bardzo katolickiej rodziny, więc wiara zawsze była dla mnie ważna. Jednak pozycja męża w aparacie władzy powodowała, że niedzielną mszę zastąpiłam prywatną modlitwą w domu. Nie żałuję tej decyzji — Bóg jest przecież wszędzie” – tłumaczy generałowa.
Wesprzyj nas już teraz!
Na pytanie o „uprzywilejowaną pozycję” jaką w stosunku do reszty społeczeństwa zajmowała jej rodzina, Kiszczakowa odpowiada: „Nie wiem, czy miałam aż tak luksusową pozycję. Na dom wzięliśmy normalny kredyt. Nas, tak jak wszystkich, obowiązywał limit powierzchni domu do 110 metrów. Nie byliśmy więc jakoś szczególnie uprzywilejowani pod tym względem. Zresztą ten dom to nic specjalnego — kilka sypialni, salon, taras, mały ogród. Uwielbiałam wyjeżdżać do Złotych Piasków i Soczi, kochałam tamtejszy klimat. Ale przecież spotykałam tam wielu Polaków — nie tylko rodziny generałów mogły wyjeżdżać. Ja też stałam w kolejkach, kupowałam na kartki. Żyłam przeciętnie, jak zwykli ludzie”.
Maria Kiszczak nie ma wątpliwości, że „prędzej czy później ludzie zrozumieją, że [mąż – przyp. red.] był bohaterem i wielkim patriotą. Przecież bezkrwawy przebieg stanu wojennego i Okrągły Stół to jego dzieła! Nie mam wątpliwości, że sprawiedliwość historyczna stanie po stronie mojego męża”.
luk