Jak brzmi najprostszy przepis na współczesną „sztukę” teatralną? Ohydne bluźnierstwa, golizna plus szyderstwa z „narodowej napinki”. W ten do bólu powtarzany schemat, wpisuje się spektakl „Klątwa” zaprezentowany na deskach warszawskiego Teatru Powszechnego. Reżyser przedstawienia Oliver Frljic, niczym osoba głęboko uzależniona, stara się jednak za każdym razem oferować widzom coraz mocniejsze dawki teatralnej trucizny.
Zbudowana na skandalizowaniu, obrażaniu i wyszydzaniu „kariera” Olivera Frljicia stanowi modelowy przykład ilustrujący sytuację, w której sztuka stoczyła się w podle śmierdzący rynsztok. Pojawiające się na deskach tutejszych teatrów, zrealizowane przez niego spektakle nieodmiennie stanowią apoteozę bluźnierstwa, obsceniczności i antypolskich stereotypów.
Wesprzyj nas już teraz!
Szlak teatralnych prowokacji przywiódł bośniackiego Chorwata Olivera Frljicia do Polski. O rozmiarach jego reżyserskiego „talentu” przekonały się już Zagrzeb, Belgrad, Sarajewo, Dubrownik i Split. We wspomnianych miastach przedstawienia teatralne realizowane pod okiem Frljicia również wzbudzały szok i niedowierzanie. Wściekłość i zacietrzewienie, z jakim reżyser zaatakował – pod pretekstem „demitologizacji” – trudną i bolesną historię krajów byłej Jugosławii, natychmiast uczyniły go bohaterem lewicowych mediów. Artystyczne przedsięwzięcia Frljicia niezmiennie cechuje zatem dążenie do prowokacji za wszelką cenę, a w takim wypadku nie liczą się ani fakty, ani ludzkie uczucia. Jak stwierdził w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”: testowanie tego, co dozwolone w sztuce, to obowiązek artysty.
Rodacy Frljcia nie wykazali się jednak zbyt wielkim zrozumieniem dla „artystycznych” poszukiwań reżysera. Co bardziej krewcy w sposób dość jednoznaczny dali mu do zrozumienia, iż dłużej nie będą tolerowali szydzenia z własnej przeszłości. Opromieniony sławą reżysera „nie bojącego się trudnych pytań” twórca został więc z otwartymi rękami przyjęty przez… nadwiślańskie kręgi artystyczne. Reżyser, określony przez chorwackiego dziennikarza Gorana Andrijanicia mianem „objazdowego prowokatora”, zaistniał w naszym kraju próbą realizacji w krakowskim Teatrze Starym spektaklu „Nie-Boska komedia”. Premiera przedstawienia została odwołana ze względu na społeczny sprzeciw. W gorszącym widowisku nie chciała wziąć udziału także część obsady aktorskiej, która niejedno już wszak widziała.
Z pewnością, na co zwrócił uwagę w rozmowie z PCh24.pl krakowski artysta Stanisław Markowski, gdyby wówczas zostały podjęte właściwe działania, nie doszłoby do kolejnych pseudoartystycznych ekscesów z udziałem chorwackiego reżysera. Zdaniem Markowskiego, to co dziś dzieje się w warszawskim teatrze, to pokłosie sposobu w jaki załatwiono sprawę bulwersujących spektakli w kierowanym przez Jana Klatę Teatrze Starym w Krakowie. To wtedy sprawą zainteresował się wprawdzie wicepremier Gliński, ale po wizytacji szybko stwierdził, że „z gustami się nie dyskutuje”. Dyrektor Klata – promotor Friljcia – otrzymał wtedy zapewnienie, że dokończy swą kadencję (dobiega ona końca w lipcu 2017 roku). – Takie działanie było błędem. Nie został wtedy przecięty wrzód. Nie stworzono, nie wskazano naszego modelu myślenia o kulturze i cywilizacji. To pozwoliło na postawienie kolejnych kroków i dziś mamy tego efekty – podkreślił Markowski.
O zaniedbaniach rządzących w tej sprawie mówił także reżyser teatralny Tomasz Żak: „Klątwa” w Powszechnym w Warszawie to nie przypadek i jakiś wyjątek w całym polskim teatrze. To efekt długiego procesu degenerowania kultury, tchórzostwa i zaniechań rządzących, czasami nawet ich współsprawstwa. Traktując „klątwę” poważnie, musimy powiedzieć, że jedynym sposobem na nią jest egzorcyzmowanie. Egzorcyzmy to bardzo bolesna terapia, przede wszystkim dla szatana wypędzanego z zainfekowanego złem organizmu. I nie można się wahać ani chwili, gdy chce się uratować człowieka, a tym bardziej, gdy chce się ratować Polskę. Tymczasem zamiast wypędzenia diabła, trwają z nim jakieś układy.
Brak tej reakcji z pewnością rozzuchwalił chorwackiego reżysera i jego polskich orędowników, witających jego kolejne „dzieła” z uśmiechem satysfakcji. Najnowsza produkcja Frljcia zaprezentowana w warszawskim Teatrze Powszechnym przypomina nurzanie się w ekskrementach. Ilość nagromadzonych bluźnierstw i obsceniczności wprost poraża – z szacunku dla naszych czytelników umyślnie nie opisujemy w tym tekście bezeceństw, do których dochodzi podczas odtwarzania „Klątwy”. Szarga się tam bowiem, w wyjątkowo obrzydliwy sposób, zarówno Chrystusowy Krzyż jak i postać świętego Jana Pawła II.
W ocenie Temidy Stankiewicz-Podhoreckiej, krytyka teatralnego, „Klątwa” nie jest dziełem przypadku i wpisuje się w to, co dzieje się w wielu teatrach w Polsce, w których są przygotowywane kolejne premiery będące swoistą napaścią na Polaków, którzy są przywiązani do wiary katolickiej, wartości patriotycznych i narodowych. To wszystko wpisane jest w atmosferę otwartości na islamskich imigrantów. Wyraźnie widać zatem, że celem głównym jest rozbicie tego, co stanowi o polskiej tożsamości narodowej. – Przeżywałam na tym spektaklu „ból bólów”, a publiczność szalała. Na widowni panowała euforia, gdy pokazywano sceny pornograficzne czy uderzające w św. Jana Pawła II. To jest zatrważające – powiedziała Temida Stankiewicz-Podhorecka. Jak oceniła, „Klątwa” prezentowała jedynie odhumanizowane treści, wyrażane w dodatku rynsztokowym językiem.
Nadszedł najwyższy czas, aby postawić tamę tej fali obrzydliwości. Stanisław Markowski proponuje podjęcie kroków administracyjnych. Jego zdaniem, już czas, by minister kultury i sztuki zajął jasne i zdecydowane stanowisko w sprawie tego, co może oferować teatr finansowany z publicznych pieniędzy. Co prawda w tym przypadku, są to środki samorządowe, ale i tu resort kultury ma możliwości zadziałania. – Trzeba pamiętać, że minister kultury jest od tego, co jest istotą kultury, nie zaś od tego, czy teatr wywiązuje się dobrze ze swych zobowiązań finansowych. Tym niech zajmie się inna instytucja. Wprawdzie Teatr Powszechny w Warszawie nie jest finansowany przez ministerstwo, ale warszawski samorząd, to jednak resort kultury ma szereg instrumentów, by „zagrzmieć” – ocenił.
Prezentowanie bluźnierstwa, wyuzdanej pornografii czy antypolskich fobii jako prób „artystycznego zmagania się ze współczesnością” stało się perfidną metodą stosowaną od lat przez wielu tzw. ludzi kultury. W ich umysłach, przeżartych nienawiścią do wszystkiego co związane z chrześcijaństwem, legną się upiory, których skowyt niemal słychać szczególnie z teatralnych scen. Ta sytuacja w żadnym wypadku nie może pozostawiać obojętnym żadnego katolickiego serca. Nie ma znaczenia, iż do gorszących scen dochodzi na biletowanych spektaklach z dala od naszego miejsca zamieszkania. Bóg bowiem „widzi w ukryciu”, a jego gniew może spaść także na głowy tych, którzy stali z boku i deklarowali, iż „to nie ich sprawa”.
Teatr na naszych oczach stał się prawdziwą areną obrzydliwości. Od wielu lat przyzwoici ludzie zdają się nie mieć czego szukać na teatralnej widowni, jeśli nie chcą narazić się na obcowanie z różnego rodzaju ohydą. Z bólem należy jednak skonstatować, iż perwersyjnie obrzydliwe spektakle znajdują jednak odbiorców. Czy zatem jest jeszcze szansa odwojować teatr i sztukę? Na ten problem zwróciła również uwagę Temida Stankiewicz-Podhorecka.
Krytyk zauważyła, że wyraźnie dziś widać, że jako Polacy i katolicy mamy dwa ważne zadania, jeśli idzie o świat kultury: trzeba odbić teatr z rąk ideologów lewicowych oraz wychować publiczność. – Przede wszystkim musimy odbić teatr z rąk lewaków. Po drugie, trzeba postawić na formowanie publiczności, zwłaszcza tej młodej, bo dziś w teatrze najwięcej jest młodzieży. Publiczność w średnim, w starszym wieku właściwie „odpuściła” sobie tę dziedzinę sztuki, bo nie ma już „na co chodzić” – zaznaczyła. Jak dodała, dobrze się stało, że pojawił się film „Zerwany kłos”, bo to jest właściwa droga walki o kulturę.
Oburzający – ale jakże symptomatyczny – jest przy tym fakt, że w Polsce do głosu doszedł reżyser, który nie jest szanowany w swoim własnym kraju i nie ma tam szans na zrobienie kariery. Sprowadzono go do Polski, by tu występował przeciwko Polakom, w dodatku za pieniądze polskich podatników. Jak długo jeszcze będzie to trwać? Na co jeszcze pozwolimy zagranicznemu reżyserowi szkalującego Kościół, Świętych Pańskich oraz nas, Polaków?
Łukasz Karpiel, Marcin Austyn