Dzisiaj

„Kleks i wynalazek Filipa Golarza” – i znowu zawód

(Kleks i wynalazek Filipa Golarza - Pierwszy Trailer / YouTube/Kleks Academy)

Jest pewnym truizmem uznawanym chyba powszechnie wśród miłośników kina, że kolejne części, czy też sequele, jak to się teraz modnie zowie, nigdy nie przewyższają pierwowzoru. Czy ta zasada faktycznie obowiązuje uniwersalnie, to już kwestia debaty – pewnie jakieś wyjątki by się dało znaleźć. Nie należy jednak do takich wyjątków Kleks i wynalazek Filipa Golarza. Wprost przeciwnie.

Muszę przyznać, zawiodłem się na tym filmie. Być może na własne życzenie – bo analizując zalety i wady pierwszej części, uznałem, że choć zmarnowano poprzednio wiele szans, to jednak zademonstrowano wysoki poziom profesjonalizmu, tak w sferze efektów specjalnych czy scenografii, jak też gry aktorskiej. Tyle tylko że ta ubiegłoroczna Akademia Pana Kleksa, pokazawszy że możliwości ekipy, nie wykazała się wystarczającą dozą fantazji aby te możliwości wykorzystać. Nie był to ani trochę spektakl na jaki zasługuje ta bajka. No, ale był potencjał – twórcy przygotowali grunt, a teraz w drugiej części wystarczyło że na tym gruncie zbudują w końcu wielkie dzieło wyobraźni. Nic takiego się niestety nie wydarzyło. Nie naprawiono wad i braków pierwszej części, za to w niektórych aspektach jest zauważalnie gorzej.

Na wstępie trzeba jednak uczynić jeszcze jedno zastrzeżenie: otóż, to jest jednak film dla młodszej publiczności. Aby nie recenzować filmu wyłącznie na bazie odczuć dorosłego, zabrałem tym razem ze sobą moje nastoletnie córki, którym ten pierwszy Kleks podobał się znacznie bardziej niż mnie. Tym razem ich werdykt był raczej umiarkowany – nie że to był zły film, dało się oglądać, ale czy był fajny? „Tak w miarę.” Więc, choć czytając rozmaite recenzje, trzeba wziąć poprawkę na to że dzieciom i nastolatkom ten film będzie się bardziej podobać niż dorosłym, a już zwłaszcza niż recenzentom to jednak… cóż, jest jak jest. Dzieci ten film nie powali na kolana, a ich rodziców nieraz będzie wręcz irytować.

Wesprzyj nas już teraz!

Ideologii wiadomych ciąg dalszy

Zacznijmy więc może od wskazania na te przyczyny irytacji dorosłych widzów. W dalszym ciągu mamy tu do czynienia z niezbyt nachalnym, ale jednak promowaniem rozmaitych „nowoczesnych” trendów. Znowu więc cała sprawczość, wyjąwszy czarne charaktery, należy niemal wyłącznie do kobiet. Owszem, przez znaczną część filmu sam Pan Kleks podróżuje, próbując rozwikłać zagadkę stanowiącą oś fabuły – ale przecież w gruncie rzeczy, niewiele osiąga, ledwo sobie w ogóle radzi, a ostatecznie o wszystkim decyduje nastoletnia Ada Niezgódka, dysponując mężczyznami niczym generał wojskiem.

Są tu też dalsze oznaki zepsucia. Gdy Pan Kleks wyrusza do świata realnego, widzimy jak podwozi go brodaty motorzysta z prominentną flagą tęczową na motorze. Owszem, nikt tego nie komentuje, więc jak na dzisiejsze czasy, można to nazwać szczytem subtelności – ale właśnie taką, a nie inną, symbolikę tu napotkamy. W sferze seksualnej zresztą film pozwala sobie na jeszcze parę żenujących dla dorosłego widza dowcipów i aluzji. Oto na przykład ptak Mateusz – który niestety pojawia się na ekranie częściej niż w pierwszej części, i również znacznie bardziej irytuje – nagle zaczyna ćwiczyć tańce godowe, i widzimy jak siedząc w fotelu uważnie przegląda zdjęcia par ptaków różnych gatunków. Może jestem przewrażliwiony, i tylko ja widzę w tym aluzję do pornografii – ale jeśli to nie jest takową aluzją, to czym to właściwie miałoby być?

Największym jednak mankamentem filmu w sferze wartości – prawda, dobro, piękno – jest to, w jaki sposób nowy Kleks pokazuje postaci z baśni, i jakie postaci zostały w ogóle wybrane przez scenarzystów do pokazania. Mamy więc przede wszystkim wróżkę z Pinokia: postać, która przecież pojawia się w jakimś sensie prawem cytatu, więc powinna jakoś odpowiadać swej zwyczajowej formie pięknej kobiety o niebieskich włosach, utrwalonej w wielu wizualizacjach i ekranizacjach Pinokia. Nic podobnego! Miast tego, mamy, za przeproszeniem, styraną życiem babę, o brudnych zębach, brudnych włosach, dziwacznej runie na czele i tatuażem na podbródku. Nie wiem, czy twórcy konkretnie inspirowali się wizerunkiem jakiejś pogańskiej szamanki lub wiedźmy, ale z pewnością taki właśnie efekt odnieśli, potęgując go tym bardziej tym, że wróżka-wiedźma miast używać swych tajemniczych mocy, tutaj pichci dziwaczne mikstury. Przy czym, tak oszpecona wróżka jest, niestety, jedyną pozytywną bajkową postacią, która dłużej niż tylko incydentalnie gości na ekranie – cała reszta bajkowych postaci jakie tu zobaczymy, to brzydota, jeśli nie moralna, przynajmniej wizualna. Czarownice, rozmaite dziwadła, znane z pierwszej części wilkusy, i tym podobne. Fabuła filmu nieszczególnie interesuje się poprowadzeniem widzów w wspaniałą podróż po pięknych baśniowych krajobrazach. Zamiast tego, po raz kolejny mamy do czynienia z inwazją zła i szpetoty – pomyślałby kto, że Akademia Pana Kleksa to po prostu jakaś oblężona twierdza.

Spektakl mało spektakularny

Powracając więc do akcji praktycznie natychmiast po zakończeniu poprzedniej części, film przedstawia nam zaznaczony już tam temat przewodni: przyjaciel głównej bohaterki, Albert, okazał się robotem. Ada, próbując mu pomóc, postanawia iż należy z niego uczynić człowieka – stąd wizyta w bajce Pinokia – podczas gdy Pan Kleks, wyrusza w podróż aby odnaleźć twórcę tegoż robota. Ma bowiem on powody, aby podejrzewać iż twórcą robota jest tytułowy Filip Golarz, któremu scenarzyści dopisali wykraczającą daleko poza książki historię – niegdysiejszy współpracownik Akademii, który został z niej wypędzony po tym jak pokłócił się z Aleksem Niezgódką… o kobietę, późniejszą matkę Ady. Kleks musi odnaleźć najpierw Filipa, a potem tajemnicze laboratorium – co jest o tyle trudne, że film wymyśla na poczekaniu zestaw arbitralnych reguł rządzących przemieszczaniem między światem bajek a rzeczywistością. Według tychże reguł zaś, żaden dorosły nie może opuścić Akademii na dłużej niż jedną dobę, bo inaczej utknie na zawsze w rzeczywistości. Do tego, portale z Akademii do świata rzeczywistego mogą działać tylko przy dodatnich temperaturach – cóż za szczegółowe wymagania magii – ograniczając miejsca do których Kleks może się przetransportować, i zmuszając go do przemieszczania się konwencjonalnymi środkami, samochodami a nawet samolotem.

Te podróże Pana Kleksa w świecie rzeczywistym, trzeba przyznać, są nieraz zabawne, z racji na swoją absurdalność, wynika to jednak z wymyślonej na potrzeby filmu nieprzystosowalności Pana Kleksa do świata współczesnego. Grający Kleksa Tomasz Kot całkiem dobrze sobie radzi z taką bardziej komiczną formą postaci, która nie radzi sobie z jakimkolwiek elektronicznym sprzętem, i nie rozumie w ogóle świata. Dłuższa taka podróż mogła potencjalnie stać się tematem na cały, i to całkiem udany film, nawet jeśli ten komizm nie do końca przystaje do „kanonicznej” postaci Kleksa – ale niestety tutaj, z racji na wymóg wracania co dobę, i z racji na ciągłe pokazywanie mało zabawnych poczynań ptaka Mateusza któremu powierzono w międzyczasie Akademię, podróż ta jest postrzępiona i uciążliwa, jak niedopracowana kopia Dnia świstaka (1993).

Przede wszystkim jednak, podróże „do realu” są po prostu zmarnowanym potencjałem. Wiem, wprawdzie, że należy recenzować film który widzimy, i nie wytykać twórcom że nie zrobili innego filmu, jednak naprawdę trudno tu nie mieć o to pretensji. Gdzie pierwsza część pokazała nam na horyzoncie ciekawe, odległe krajobrazy bajek i latających wysp, druga część powinna była nas w te krajobrazy poprowadzić, i w końcu pokazać nam jakie to misterne arcydzieła wyobraźni siedzą w głowach twórców. Tutaj tej wyobraźni po prostu nie ma – zamiast kolorowych bajek, mamy nijakość, szare krajobrazy i równie nieciekawe wnętrza, czasami tylko imponujące… wizją technologii rodem z fantastyki naukowej. Owszem, w jednym miejscu w filmie jest bardzo sympatyczna scena, gdzie w ogrodach Akademii, w tle za rozmawiającymi bohaterami wędrują sobie surrealistyczne słonie Salwadora Dalego – ale jeśli już w pierwszej części był niedosyt bajkowości, tutaj jest jej dramatyczny brak. To samo dotyczy również dźwiękowego aspektu spektaklu – o ile muzyka w pierwszej części czasem pozytywnie zaskakiwała, ale pozostawiała wiele do życzenia, tym razem mamy do czynienia z zupełnie niestrawną muzyczną sieczką, gdzie rzadko tylko słychać coś przyjemnego dla ucha.

W poszukiwaniu przesłania

Czytając tę recenzję, twórcy filmu mogliby się oburzyć: no jak to? Czyżbym nie zrozumiał przesłania filmu? Że oto mamy do czynienia z wielkim sporem między wyobraźnia a technologią? Że oto widzimy jak najnowsza technika, smartfony, bynajmniej nie metaforycznie zniewala dzieci, podczas gdy powinny one karmić się bajkami? Że przecież jedną z osi fabuły, jak już wspomnieliśmy, jest poszukiwanie pomocy dla robota, aby dać mu uczucia, aby uczynić z niego człowieka, i aby w ten sposób wyraźnie wskazać, iż to właśnie tym różnić się będzie od ludzi choćby najlepsza sztuczna inteligencja?

Wszystko to niby prawda, te elementy, te pytania pojawiają się w filmie – i jest oczywiste, bo bardzo wprost powiedziane, iż to jest sednem przesłania filmu, że opowiadanie i czytanie bajek jest lepsze dla dzieci niż siedzenie po uszy w smartfonie. No tak. Ale przecież podobne przesłanie, o książkach, o wyobraźni, długo przed smartfonami, miała Niekończąca się opowieść (1984). Tamten zaś film był wielokrotnie bardziej skuteczny, i twórcy winni zastanowić się dlaczego. Podpowiadam: gdzie Kleks pokazuje nam ledwie tylko niszczenie bajek, epatując przy tym co i rusz zbędną brzydotą, Niekończąca się opowieść pokazała coś niesamowitego. Prawdziwą baśń. Czasem przerażającą, czasem przepiękną i często głęboko wzruszającą. Choć tam też przecież postępowało dzieło zniszczenia bajek, ale film zadbał o to aby najpierw pokazać nam ich piękno, i w ten sposób zaznaczyć jak wielką stratą jest nadejście Nicości. Kleks, po raz drugi już, nie chce wkładać wysiłku w pokazywanie piękna bajek – więc czego tu właściwie żałować?

Można by tu jeszcze zastanowić się nad postacią Alberta, najpierw robota, a później – niczego tu nie zdradzam, bo przemiana następuje łatwo i szybko – chłopca. Gdzieś tam w tym wątku pojawiają się niedopowiedziane pytania o naturę człowieczeństwa, o odpowiedzialność, o cierpienie. Zakończenie tego wątku, którego oczywiście nie zdradzam, jest jedynym właściwie realnie frapującym momentem fabuły, jedyną chwilą, gdy nadmiernie rezolutna Ada okazuje się bezradna. Wątek ten, gdyby go rozwinąć, mógł być naprawdę ciekawy i może jeszcze będzie – wszak, zakończenie wiedzie do zapowiedzianej już trzeciej części. Jest tylko jeden szkopuł: tematyka ta – roboty, sztuczna inteligencja, granice człowieczeństwa – ma więcej wspólnego z twórczością Lema niż Brzechwy, wykraczając daleko poza bajkę, w świat fantastyki naukowej. A to, w adaptacji bajki tak frywolnej i figlarnej jak Pan Kleks, jest swoistą porażką. Niby, według fabuły, bajka pokonuje technologię – ale całokształt dzieła pokazuje, że niestety, w duszach i umysłach twórców, to właśnie technologia zwyciężyła, odzierając ich niemal zupełnie z fantazji i wyobraźni. Szkoda. Już drugi raz szkoda.

Jakub Majewski

„Kleks i wynalazek Filipa Golarza.” Polska 2025.

Reżyseria: Maciej Kawulski. Scenariusz: Krzysztof Gureczny, Agnieszka Kruk. W rolach głównych: Tomasz Kot, Antonina Litwiniak, Konrad Repiński, Janusz Chabior.

Czas trwania: 116 min.

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(2)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie