Większość kobiet przyjmujących pigułki antykoncepcyjne ma niewielkie pojęcie o tym, jakie niebezpieczne składniki wprowadzają do swojego organizmu. Wręcz odwrotnie, media próbują im wmówić, że to właśnie „magiczna” drażetka jest lekiem na ich trądzik, depresje czy nieregularne cykle. Wystarczy jednak spojrzeć na nagłówki prasowe, żeby przekonać się, że nie mówimy tu o leku – cudzie, tylko o środku, który wyrządza kobiecie krzywdę!
W tekście zamieszczonym za jednej ze stron internetowych wykładowczyni Gender Studies Maria Pawłowska twierdzi: kobiety zażywają pigułki antykoncepcyjnej aby móc podejmować rozsądne decyzje o swojej płodności. Owszem – jak dodaje – są głosy (i nawet były pewne – bardzo kiepskie – badania o szkodliwości pigułek antykoncepcyjnych), ale w stosunku do leków nowej generacji nie znajdują one żadnego potwierdzenia w rzeczywistości.
Wesprzyj nas już teraz!
Czy aby na pewno? Czy długotrwałe naruszanie równowagi hormonalnej organizmu kobiety może pozostać bez konsekwencji dla jej zdrowia?
Początkowo wyłącznym źródłem hormonów, które miały zmniejszyć „ryzyko” poczęcia niechcianego dziecka były zwierzęta. Na uzyskanie nawet niewielkiej ilości hormonów potrzeba było jajników kilkudziesięciu sztuk. Przełom w rozwoju przemysłu doustnych środków antykoncepcyjnych nastąpił dzięki odkryciu rośliny o nazwie jams, zawierającej diosgeninę, z której mógł być wytwarzany progesteron.
Pigułka, jako nowoczesna metoda antykoncepcji, umożliwia kobietom podejmowanie decyzji prokreacyjnych. Dawała i ciągle daje możliwość ograniczania płodności przy jednoczesnym nieograniczaniu współżycia seksualnego. Kościół katolicki ma do niej negatywny stosunek podkreślając, że nie można oddzielić pożycia płciowego od obowiązku prokreacji. Oprócz pigułek, popularną metodą antykoncepcji jest wewnątrzmaciczna wkładka (stosowana w szczególności w Skandynawii, Egipcie i na Węgrzech), prezerwatywa oraz globulki, kremy, żele. Wielu lekarzy zaznacza jednak, że stosowanie antykoncepcji hormonalnej ma wpływ na zmiany w organizmie kobiety.
Konkretne przykłady
Większość kobiet przyjmujących pigułki antykoncepcyjne (nie mówię tu o innych metodach antykoncepcji, jak np. o wkładce domacicznej, która oprócz antykoncepcji, umożliwia działanie wczesnoporonne) ma niewielkie pojęcie o tym, jakie niebezpieczne składniki wprowadzają do swojego organizmu. Wręcz odwrotnie, media próbują im wmówić, że to właśnie „magiczna” drażetka jest lekiem na ich trądzik, depresje czy nieregularne cykle. To też idealne remedium na okres przed i po menopauzie, aby zmniejszyć wahania nastrojów pań w średnim wieku.
Wystarczy jednak spojrzeć na nagłówki prasowe, żeby przekonać się, że nie mówimy tu o leku – cudzie, tylko o środku, który wyrządza kobiecie krzywdę.
Głośna była w swoim czasie sprawa młodej Francuzki, która złożyła skargę przeciwko grupie farmaceutycznej Bayer o nieumyślne spowodowanie choroby. Uważała, że przyczyną jej problemów zdrowotnych jest właśnie pigułka trzeciej generacji. I tak oto w 2012 roku regionalna komisja ds. wypadków medycznych w Bordeaux uznała roszczenia kobiety argumentując, że przyjmowanie pigułek trzeciej i czwartej generacji często powoduje ryzyko zakrzepicy żylnej i może prowadzić do zatorów płucnych.
Następny dowód na niebezpieczeństwo antykoncepcji to zażywanie tabletek Yasmin. Amerykański Urząd Zdrowia stwierdził, że w wyniku ich stosowania na całym świecie zmarło aż 190 kobiet!
Z kolei serwis Bloomberg.com podał, że plaster antykoncepcyjny Ortho Evra (produkcji popularnej firmy Johnson & Johnson) przyczynił się do śmierci 20 kobiet, a także do złożenia kilku tysięcy skarg (kobiety obwiniały plaster o spowodowanie u nich zakrzepów krwi w płucach, zawałów, a nawet udaru mózgu).
Także w Niemczech powstał raport dotyczący stosowania i zużycia leków. Wynika z niego, że po 50 latach funkcjonowania na niemieckim rynku nowoczesne środki antykoncepcyjne są coraz bardziej szkodliwe. Przypomnieć należy przypadek, o którym informowała prasa kilka lat temu („Irish Independent”). Trzydziestoletnia Julie Hennessy została znaleziona martwa na podłodze swojego mieszkania. Przyjmowanie pigułek antykoncepcyjnych przyczyniło się u niej do powstania zagęszczenia krwi. Powstały skrzep zerwał się i trafił do płuc, doprowadzając do nagłego zgonu kobiety. Patolog Peter Szontagh-Kishazi zeznał przed koronerem dublińskiego sądu, że to właśnie pigułka antykoncepcyjna Mercilon była powodem tragicznej śmierci Julie.
Endokrynolog dr Maria Kraw podkreśla, że hormonalne środki antykoncepcyjne powodują większą podatność na zakażenie HPV (wirus brodawczaka ludzkiego, który może się przyczynić do raka szyjki macicy), zaś doustne środki antykoncepcyjne zwiększają ryzyko raka piersi u kobiet aż o 24 procent! Te kobiety mają także o 26 procent niższy współczynnik płodności, stąd często występują problemy z poczęciem dziecka, kiedy już kobieta „ma na nie ochotę”.
Tymczasem feministki powtarzają: Obecnie antykoncepcja jest na receptę nie ze względów medycznych, ale ideologicznych. Nie chodzi o ochronę zdrowia kobiet, ale raczej o ochronę patriarchalnego społeczeństwa przed kobietami, które zupełnie samodzielnie mogłyby decydować o swoim życiu. Kiedy partnerzy decydują się na świadome rodzicielstwo, kobiety mają czas ułożyć sobie życie – skończyć edukację i rozwinąć karierę. Są mniej skore do zamknięcia się w domu bądź świadczenie nieodpłatnie usług kucharki, praczki i sprzątaczki. Żyjemy w XXI wieku i już najwyższy czas oddać nauce co naukowe i medycynie co medyczne – pigułki powinny być dostępne bez recepty (i refundowane).
Niestety. Współczesny feminizm nie walczy o szacunek dla kobiet – walczy z Kościołem, wiarą, moralnością. Bo przecież nie o ochronę zdrowia kobiety tu chodzi.
Magdalena Wiciak