7 października 2013

„Kocham Cię, Lechu Wałęso!”

(Fot. F. Błażejowski/Forum)

Laurkę można narysować mamie, tacie, cioci sympatycznej koleżance lub uczynnemu koledze. Wtedy wiadomo, że to uroczy dowód sympatii. Ale kiedy reżyser wystawia laurkę politykowi to… wychodzi spod jego ręki mętne, mdłe i nudne dziełko, czyli coś takiego jak „Wałęsa, człowiek z nadziei”.

 

Tytuł mógł intrygować. Któż w końcu nie pamięta „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy, które to filmy były swoistym rozrachunkiem z komuną, ukazaniem pustki jej ideologii i – jak w przypadku drugiego obrazu – walki narodu o zrzucenie palących kajdan. Wajda chciał, jak rozumiem, zwieńczyć te dwa – znakomite przecież – filmy opowieścią o Wałęsie. Chciał, ale mu nie wyszło.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Bo co to za zwieńczenie, gdy tak naprawdę, zamiast wciągającej fabuły i narracji, widz otrzymuje pochwalny, trwający ponad dwie godziny, film o słynnym elektryku co się esbekom nie kłaniał i sam obalił komunę. Jak wiadomo z opracowań historycznych ani wobec esbeków nie był tak hardy jak chce Wajda, ani komuny sam nie obalił.

 

Wałęsa Wajdy jest taki, jakim wymyślił go sobie salon III RP, który to najpierw pod Wałęsą kopał dołki (w okresie „karnawału Solidarności”), potem czynił go swoim przywódcą, a po Okrągłym Stole i wyborach czerwcowych opluł go, przeczołgał, bluzgając mu od prostaków, antysemitów i oszołomów. Na koniec ozłocił go, jako bohatera i wizjonera. Ale nieukiem w oczach „elyty” był, jest i pozostanie.

 

I takim uczynił go Wajda wraz ze scenarzystą, Januszem Głowackim. Obaj, świetnie wykształceni panowie zachwycają się Wałęsą niczym entomolog obserwujący fascynujący gatunek owada. Elektryk jest dla nich postacią z obcego świata, ze świata, którego oni nie pojmują i którym w pewnym stopniu pogardzają. Ale wiedzą, że on jeden jakoś z tego świata się wybił i wyrósł politycznie ponad innych.

Trudno oczywiście zaprzeczyć, że Wałęsa w latach 80. miał okresy w których był znakomity, dokonywał prawidłowych wyborów, posługując się jakimś zupełnie niezrozumiałym instynktem. Ale lata komuny nie były tylko latami Wałęsowego heroizmu. Były to również lata jego małości. Współpraca z SB i sypanie kolegów, dziwne pomysły podrzucane na początku jego drogi w Wolnych Związkach Zawodowych czy nieomal spalenie akcji strajkowej w sierpniu 1980 roku. Tego u Wajdy widz nie znajdzie.

 

Film o Wałęsie jest po prostu panegirykiem, pełnym ogranych, tandetnych scen obliczonych na wyciśnięcie kilku łez z oczu widza, który historię najsłynniejszego polskiego elektryka zna z biograficznych dodatków o Wałęsie do „Gazety Wyborczej”. Jest więc Wajdowy Wałęsa mężem niedbałym, wiecznie zabieganym, ale kochającym i, w chwilach niebezpieczeństwa, oddającym żonie zegarek z obrączką, by sprzedała, gdyby coś mu się stało. Klasyka. Przy trzecim oddaniu zegarka i obrączki sala powinna ryczeć jak bóbr. Hm… nie ryczy? Coś nie tak.

 

Kolejna scena: przeszukanie w domu Wałęsy. Danuta sztorcuje bezceremonialnych esbeków, ale nagle coś sobie przypomina. Włącza telewizor w którym emitowana jest transmisja z pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. I gdy Ojciec święty wypowiada słynne słowa: „Niech zstąpi Duch Twój…” Danuta – zgadli Państwo – płacze. A po chwili pada przed odbiornikiem na kolana. Scenę obserwują esbecy. Co powinien zrobić przynajmniej jeden z nich, żeby było wzruszająco? Kolejny raz Państwo zgadli – upaść na kolana. I upada.

 

Film roi się też od scen dziwacznych, niezrozumiałych nawet dla tych, którzy historię PRL-u znają słabiuchno. Oto strajki, słynny Grudzień’70. Wałęsa przybiega na manifestację robotników wtedy, gdy jest ona pacyfikowana. I biega za uciekającymi robotnikami, by im tłumaczyć, że trzeba spokojnie upominać się o swoje. W dodatku jest zaskoczony, że nagle łapie go grupa zomowców. No naprawdę, dziwne…

 

W dodatku Wajda przedstawia walkę opozycji z komunistami jako zmagania sprytnych, domorosłych politykierów z brutalnymi, ale naiwnymi esbekami. Ani SB nie była wówczas naiwna, ani opozycja szczególnie sprytna. Komunistyczne służby specjalne nie były przecież bandą matołów na usługach buraków z PZPR, ale funkcjonariuszami szkolonymi w Moskwie, która, co jak co, ale wywiad miała znakomity. Choć akurat narracja przedstawiająca funkcjonariuszy SB jako półinteligentów, knujących spiski, które zawsze kończą się fiaskiem, dominuje w wielu polskich filmach opowiadających o PRL.

 

Nie ma zresztą sensu prostować innych, oczywistych nieprawd historycznych, których w filmie Wajdy jest sporo. Po prostu „Wałęsa…” miał być panegirykiem, a jeśli jakieś fakty nie odpowiadały wizji reżysera, to trzeba było te fakty naciągnąć, lub po prostu je zmienić.

 

Film nie jest więc wart funta kłaków, a cóż dopiero wydania dwudziestu kilku złotych na bilet. Chyba jedynie dwie rzeczy mogą, bardziej lub mniej, motywować do tego, by jednak sięgnąć do kieszeni. Fenomenalna kreacja Roberta Więckiewicza i ciekawa gra obrazami, w której zdjęcia archiwalne mieszają się z tymi zrobionymi podczas pracy nad filmem, gubiąc przy tym widza i tworząc wrażenie, że kręcone sceny to archiwum. Na to drugie można jednak poczekać do momentu, gdy film ukaże się na DVD. Wtedy będzie go można pożyczyć za parę złociszy. Ale jeśli idzie o Więckiewicza… no cóż, ta kreacja z pewnością przejdzie do annałów polskiego kina.

 

Krzysztof Gędłek

 

Wałęsa, człowiek z nadziei, Polska 2013, reż. Andrzej Wajda, scen. Janusz Głowacki, zdjęcia Paweł Edelman, muz. Paweł Mykietyn. Prod. Akson Studio. Wyk. Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, Zbigniew Zamachowski, Cezary Kosiński, Maria Rosaria Omaggio, Mirosław Baka, Maciej Stuhr.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij

Udostępnij przez

Cel na 2025 rok

Po osiągnięciu celu na 2024 rok nie zwalniamy tempa! Zainwestuj w rozwój PCh24.pl w roku 2025!

mamy: 32 506 zł cel: 500 000 zł
7%
wybierz kwotę:
Wspieram