Znamy historie więźniów, również politycznych, którzy za kratami odkrywali, że jest GŁOS, na który wcześniej byli głusi. Może Donald Trump potrzebuje zajrzeć w oczy ostateczności, żeby obudzić się i zrozumieć, że bez Boga tej walki nie wygra?
Po pierwsze zapytajmy, czy kandydat na prezydenta USA może być skazany? Otóż… może! Jak wiemy, Ameryka jest krajem możliwości i dzieją się tam rzeczy, o którym nam się nie śniło. Jak wyjaśnia portal Fortune, Konstytucja mówi jedynie, iż taka osoba musi mieć ukończone 35 lat, mieszkać w USA od 14 lat i być w tym kraju urodzona.
Skoro więc Konstytucja nie wymaga, aby prezydent był wolny od aktu oskarżenia, skazania lub pozbawienia wolności, wynika z tego, że osoba będąca w stanie oskarżenia lub przebywająca w więzieniu może ubiegać się o urząd, a nawet pełnić funkcję prezydenta – czytamy.
Wesprzyj nas już teraz!
Czyż nie jest to genialne? Prezydent mógłby rządzić nawet z więzienia! I czy nie jest to bardziej chrześcijańskie niż obowiązujący w Polsce zakaz kandydowania przez osoby karane? Wszak delikwent, nawet z nieciekawą przeszłością, może się nawrócić i skoro Bóg daje mu nowe życie, to dlaczego droga do dzielenia się Jego łaską i dobrem na poziomie państwowego urzędu ma być zamknięta?
Jak powinni zachować się przeciwnicy Trumpa?
Powiem krótko. Po ludzku rzecz biorąc – wszystkie ręce na pokład, a świnią ten, kto w tym momencie nie porzuci wszelkich zaszłości i w 100 procentach nie poprze Donalda Trumpa. Przykład takiej postawy dał gubernator Florydy Ron DeSantis, który jest potencjalnym kontrkandydatem Trumpa i otrzymywał od niego ostre ciosy.
Nie bacząc na polityczne czy osobiste niesnaski, Ron jednoznacznie wziął Trumpa w obronę i nie pozostawił mafii rządzącej w Nowym Jorku i w Waszyngtonie wątpliwości: żadnej ekstradycji byłego prezydenta z Florydy do Nowego Jorku nie będzie.
Czy Bóg chce upadku Trumpa?
Z drugiej strony pozostaje perspektywa nadprzyrodzona, z którą od zawsze Donald Trump był na bakier. Nie nawrócił się w toku trzech kampanii, prezydentury i dotychczasowych represji, więc może Pan Bóg – jako dobry Ojciec, który wie, że kara jest nieraz jedynym sposobem na złamanie ludzkiej pychy – w Swojej mądrości przewidział właśnie taką drogę?
Pod znakiem zapytania pozostaje kręgosłup moralny miliardera z Nowego Jorku, a także jego faktyczne poglądy, czego dał wyraz w swoim śliskim lawirowaniu w sprawach takich, jak LGBT czy aborcja. Słusznie konserwatywni komentujący zwracali uwagę, że problemem Trumpa jest brak integralności jego duchowej i etycznej formacji.
Niemniej – jak przyjmuje lewica – należy go zniszczyć, a to świadczy o tym, że wciąż jest groźny. Ale jednocześnie, w pewnym sensie, łatwo go zniszczyć, bo jest, jako się rzekło, niespójny ideowo, wątpliwy moralnie i posiada jeszcze jedną cechę: wprawdzie dużo robi, ale jeszcze więcej gada. W tym sensie przeciwieństwem jest DeSantis, dla którego, jak pisał niegdyś Juliusz Słowacki, słowo jest jedynie „czynu testamentem”. Ron nie mówi nic więcej ponad to, co już zrobił i co wie, że zrobi.
Może właśnie perspektywa więzienia będzie tą ostatnią deską ratunku, która sprawi, że były prezydent zrozumie, iż „bez Boga ani do proga”, a czas na ratowanie kraju wyłącznie w imię Amerykańskiego Snu minął, gdyż rozwielmożniona lewica sięgnęła po opcję atomową zniszczenia wszystkiego, co amerykańskie.
Czy nadszedł czas na wojnę domową?
Czy to już jest moment, w którym miliony rednecków z karabinami powinny wyjść na ulice? Wydaje się, że nie… Z powodów, o których wspomniałem, Trump jest niestety dobrym kozłem ofiarnym – również jako potentat i oligarcha korzystający z praw dzikiego kapitalizmu, co do moralnego autoramentu którego można mieć wątpliwości, nawet jeżeli sąd nic nie udowodni…
Niemniej obecna ofensywa skrajnej lewicy w USA zaczyna przypominać nawałę bolszewicką w Rosji. Dlatego najważniejsze pytanie brzmi: Czy Amerykanie okażą się równie krótkowzroczni i bierni, jak Rosjanie? Czy zignorują dla świętego spokoju fakt instalowania nowego systemu politycznego i czy zabraknie im ducha ofiary, by chwycić za broń i raz na zawsze wykurzyć czerwoną zarazę ze swej ojczyzny?
A może wręcz przeciwnie – może właśnie w USA istnieje jeszcze tyle ducha narodowego i tyle zdrowej moralności, że ludzie przestaną ulegać dyktatowi lewicy, która mówi: Protestować możemy tylko my, a wy macie siedzieć cicho i co najwyżej podejmować protest „pokojowy”.
Lewica idzie w tym momencie na takie zwarcie, że czuć, iż coś musi pęknąć, a jeżeli nie pęknie, to istnieje realne niebezpieczeństwo, że żaba w końcu zostanie ugotowana i to – nie daj Boże – byłoby to, o czym Trump mówi jako o „końcu” Stanów Zjednoczonych – jeżeli naród nie przeciwstawi się obcemu, neomarksistowskiemu żywiołowi, którego naczelnym i wiodącym do boju uczuciem jest nienawiść Ameryki i wszystkiego, co konstytuuje jej chrześcijańskie cnoty i tradycje…
Filip Obara