11 marca 2013

Telefony komórkowe ułatwiły nam życie, nie da się ukryć. Wielu z nas uzyskało dzięki nim możliwość rozmowy, nawet podczas podróży, z kimś oddalonym o setki kilometrów. Ale stały się również zmorą tych z nas, którzy samochodu używają rzadziej niż pojazdów transportu publicznego.

 

W ostatnich dniach dowiedziałem się kilku absolutnie nieciekawych rzeczy od ludzi, których nie znałem. Jak to się stało? Korzystam z komunikacji miejskiej. Ale to nie cała odpowiedź, bo przecież ludzie korzystają z niej od kilkudziesięciu lat. Dopiero kilka lat temu absurdalną modą stała się wymiana informacji, potrzebnych jedynie nadawcy, w tramwaju, pociągu czy autobusie.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Jadący tramwaj wydaje zwykle hałaśliwe dźwięki. Są jednak ludzie, którym nie to w żaden sposób nie przeszkadza w konwersacji. I to w nie konwersacji z osobą siedzącą na fotelu obok, ale w rozmowie przez telefon. Niemal codziennie jadąc i wracając z pracy dowiaduję się, jakie zakupy ma zrobić jedna pani, z czym do lekarza wybrała się druga, a o której do domu wróci żona innego pana. A niemal nigdy nie siedzę w bezpośrednim otoczeniu tych komórkowych terrorystów.

 

Osobną kwestię stanowią sytuacje, do jakich dochodzi w pociągach. Kilka dni temu przez ponad godzinę byłem mimowolnym świadkiem rozmowy młodego studenta prawa z kimś, do kogo zwracał się per „Kasiu”. Siedziałem w wagonie bez przedziałów, trzy rzędy przed wspomnianym delikwentem. Opowiadał Kasi, jak mocno cieszył się, że jedzie do Krakowa, jak bardzo lubi skutery, zwłaszcza te w kolorze czerwonym i jakie to niesprawiedliwe, że Kasia nie dostała się do szkoły aktorskiej. Ale obiecał też, że on się tym zajmie, pogada z komisją i może uruchomi jakieś wpływy, bo w końcu jest na drugim roku prawa. Kiedy po godzinie ktoś wreszcie zwrócił jegomościowi uwagę, stwierdził, że… „rozmawianie przez telefon chyba nie jest zakazane”.

 

Rozumiem, że mama i tata nie nauczyli niektórych reprezentantów pokolenia dzisiejszych 20- i 30-latków, że w miejscach publicznych, szczególnie tak niedużych jak przedział pociągu czy miejski autobus nie prowadzi się głośnych prywatnych czy zawodowych rozmów. Rodzicom nie przyszło to do głowy, ponieważ za ich czasów, telefon miały dwie na cztery osoby w bloku i był to telefon stacjonarny. Nikomu nie śniło się, że wkrótce będzie można dzwonić z tramwaju. Ale idąc tym tropem, pokolenia dzisiejszych 40-, 50- i 60-latków również nie miał kto nauczyć, że opowiadanie różnorakich historii w pociągu na tzw. cały regulator nie musi być interesujące dla wszystkich, a może budzić  irytację. Ludzie z tego pokolenia robią to więc równie często, choć – jako że mają już więcej problemów ze słuchem – znacznie głośniej…

 

Temat ten poruszany był już wielokrotnie, choć jak widać zbyt rzadko. Dlaczego więc o tym piszę? Otóż uderzyła mnie inna sytuacja z pociągu relacji Warszawa-Kraków. Jechałem w stronę dawnej stolicy Polski słysząc dzwonki telefonów w sześcioosobowym przedziale z częstotliwością ośmiu-dziesięciu na godzinę. Usłyszałem kilka rozmów. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy kobieta siedząca naprzeciwko mnie nagle wyjęła z kieszeni telefon, który wibrował. A więc wyłączyła głos przed wejściem do pociągu?! Co więcej, odebrała telefon i krótko powiedziała, że… jest w pociągu, więc oddzwoni później. Gdy odebrała drugi telefon po kilku następnych minutach, zapytała czy to pilne i… wyszła z przedziału. Na korytarzu kontynuowała rozmowę ściszonym głosem. A więc tak można?

 

Łukasz Sitan

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 310 141 zł cel: 300 000 zł
103%
wybierz kwotę:
Wspieram