Chciałoby się, aby osoba piastująca najwyższy urząd w państwie polskim była – krótko mówiąc – na poziomie i reprezentowała pewną klasę. Chciałoby się, aby kandydat na prezydenta posiadał spójny i konsekwentnie realizowany program. Wówczas mógłby on posługiwać się nawet najprostszymi hasłami wyborczymi pozostając wiarygodnym, a jego słowo byłoby jedynie „czynu testamentem”. Niestety ostatnią osobą, od której można by oczekiwać spełnienia powyższych życzeń jest przodujący w oficjalnych sondażach Bronisław Komorowski.
Wypowiedzi, hasła i techniki wyborcze Bronisława Komorowskiego wprawiają względnie przyzwoitego i myślącego człowieka w zdumienie tak wielkie, że trudno znaleźć dla niego wyraz w słowach… tym bardziej, że odpowiednich środków wyrazu należałoby szukać w epoce, o której niektórzy uważają, iż zakończyła się w roku 1989.
Wesprzyj nas już teraz!
Zastanawiający jest sentyment znacznej części społeczeństwa do półwiecza komunistycznego reżimu, który panował w Polsce… bo jak inaczej rozumieć wybór na prezydenta człowieka, który swoje główne hasło wyborcze zaczerpnął z komunistycznych plakatów propagandowych, a w swojej retoryce odwołuje się do tak prymitywnego grania na odczuciach ludu, jakiego można przypuszczać, że nawet niektórzy PRL-owscy aparatczycy skrycie się wstydzili…
Najnowszym „wyczynem” komitetu wyborczego obecnego rezydenta Belwederu jest spot wyborczy, który właściwie nie jest spotem wyborczym, tylko atakiem na innego kandydata. Na początku filmu widzimy przemówienie Andrzeja Dudy na temat in vitro, w którym kandydat na prezydenta wyraża swój sprzeciw przeciwko metodzie sztucznego zapłodnienia. Za moment ukazany zostaje kontekst sytuacji – okazuje się, że Duda przemawia z telewizora, na który patrzy matka, sprzątająca akurat stół po swojej córeczce…
Widząc śliczny obrazek z podpisem „mama, tata, ja”, domyślamy się od razu, że dziecko poczęło się metodą in vitro, a straszny pan z telewizora właśnie próbuje przekonywać o bezsensie istnienia uroczej dziewczynki, którą mamusia ma zaraz zawieźć na plac zabaw. W samochodzie słyszymy, jak na falach radiowych ten sam straszny pan kontynuuje „faszystowski” wywód. Na szczęście troskliwa mama wyłącza radio, by ochronić swą córkę przed mową nienawiści. W lusterku zaś widzimy dziewczynkę ze słodkim uśmiechem tulącą misia.
Pod koniec robi się nader dramatycznie. Muzyka podkręca nastrój, a matka, która przed chwilą zostawiła dziecko na placu zabaw, tknięta miłością, cofa się i biegnie ku swej córeczce, by wziąć ją na ręce i uściskać. Uściskać w wyrazie szczęścia, że udało się ją uchronić przed zbrodniczym planem „anty-in-vitro” uknutym przez strasznych panów z „prawicy”. Wydarzeniom na placu zabaw towarzyszą słowa Andrzeja Dudy, a u dołu pojawia się informacja „Sfinansowano ze środków Komitetu Wyborczego Kandydata na Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego”.
Do jakiej nędzy moralnej – albo też obawy o tzw. „ciepłą posadkę” – trzeba się stoczyć, aby dla zdyskredytowania przeciwnika w wyborach prezydenckich zdecydować się na zabieg tak niski, jakim jest bezpardonowe granie na ludzkich uczuciach, szczególnie tych, które dotyczą stosunku rodzica do dziecka, a więc najbardziej pierwotnych i niepodważalnych. Zaprzęganie problemu niepłodności do procederu zwalczania wrogów politycznych jest tyleż nieetyczne, co obłudne, jeśli zważymy, iż Komorowski nie wahał nazwać się „prezydentem wszystkich Polaków”… a skoro wszystkich, to także tej ogromnej liczby obywateli, którzy zgodnie z nauką Kościoła nie popierają metod sztucznego zapłodnienia.
O ile można wierzyć komentarzom pod podobnymi materiałami, działają one nader skutecznie. Jeden z komentujących przyznał, iż zamierzał głosować na Komorowskiego, ale tego typu żenujące wybryki skutecznie go zniechęciły. Swoją drogą rozpaczliwa zagrywka komitetu Komorowskiego w niespełna tydzień przed wyborami stanowi również piękny przykład budującej zgody, o jaką zabiega „prezydent wszystkich Polaków”.
„Ale nas nikt nie zakrzyczy, my mamy rację! Racja jest po naszej stronie!” – odpowiedziałby być może Pan Prezydent (cytat pochodzi z jednego z jego przemówień – czy raczej „wykrzyczeń” – wyborczych). Tym zaś, którzy ośmielają się twierdzić, iż partia i jej elekt nie mają monopolu na rację, nie pozostaje nic, tylko życzyć dalszych sukcesów inżynierom kampanii Bronisława Komorowskiego – sukcesów takich jak ten, przynoszących owoce odrazy wobec kandydata pragnącego kontynuować pogrążanie Polski w mule zalegającym dno upadku ideowego i gospodarczego; kandydata prowokującego rodaków coraz bardziej niewybrednymi chwytami, mającymi zapewnić mu zwycięstwo.
Zwycięstwo nad czym? Nad Polską i Polakami… chcącymi być gospodarzami we własnym kraju?
Filip Obara