W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Katarzyna Bratkowska, działaczka feministyczna, stwierdziła z całą pewnością i stanowczością, że nie było żadnych zbrodni komunizmu, a Lenin był „orędownikiem upodmiotowienia kobiet”. Oczywiście po raz kolejny można było przeczytać o tym, że płód ludzki nie jest człowiekiem, a jedynie „bytem potencjalnym”.
Bratkowska jest ucieleśnieniem głupoty feminizmu. Robert Mazurek, zadając pytanie: „A może większość kobiet wcale nie chce tego co pani?”, usłyszał odpowiedź: „Większość ludzi jest manipulowana i zastraszana”. Przez kogo? Oczywiście – „od dwudziestu lat swe straszne wizje na temat tych rzekomych okrucieństw aborcji snuje Kościół” – stwierdza Bratkowska.
Wesprzyj nas już teraz!
Po proaborcyjnym bełkocie, który zasadniczo nikogo już nie szokuje, choć szokować powinien, możemy przeczytać zachwyty feministki nad komunizmem. Określa go mianem „pozytywnej, równościowej ideologii”. Swoją drogą ciekawe jest, że podobne epitety można usłyszeć w mainstreamowych mediach wobec gender, jako o pozytywnym przekazie równościowym. Czyżby Bratkowska niechcący ukazała powiązania między tymi dwiema ideologiami?
W dalszej części wywiadu feministka opowiada, że wolałaby mieszkać na Kubie niż w USA, ale – niestety – komunizm nie został faktycznie wprowadzony w żadnym kraju. Bratkowska kontynuuje również, że ofiary wypadków drogowych są w rzeczywistości ofiarami kapitalizmu. Lenin, oprócz wspomnianego orędownictwa upodmiotowienia kobiet, chciał też, by wszyscy ludzie byli równi.
Jak można się domyślać, nie ma jednak zdaniem Bratkowskiej równości dla wrogów równości. Feministka nie widzi nic złego w tym, że jej koleżanki po fachu zrezygnowały z udziału w audycji radia TOK FM po tym, jak dowiedziały się, że będą rozmawiać z Małgorzatą Terlikowską. Bratkowska przyznaje, że nie można z nią dyskutować, ponieważ jest żoną Tomasza Terlikowskiego, a on z kolei uważa, że „ktoś, kto przerywa ciążę, zabija dzieci”.
KRaj