Niektórzy być może pamiętają, niektórzy być słyszeli o komunistycznych przodownikach pracy – ludziach, którzy byli prawdziwym oczkiem w głowie czerwonych dygnitarzy, o czym świadczy chociażby artykuł 14. tzw. konstytucji bierutowskiej z 1952 roku, w którym czytamy: „Przodownicy pracy otoczeni są powszechnym szacunkiem narodu”. Według oficjalnej wersji wydarzeń komunizm upadł, a wraz z nim przodownicy pracy odeszli do lamusa. Czy jednak na pewno?
Przewodnia siła narodu!
Ostatnio zakupiłem i przeczytałem książkę Andrzeja Janikowskiego pt. „Trzysta procent socjalizmu”. Na pierwszy rzut oka jest to opowieść o PRL-owskich przodownikach pracy, ale w rzeczywistości o tym, jak chorym, zbrodniczym i anty-ludzkim systemem był komunizm.
Wesprzyj nas już teraz!
Janikowski prezentuje w książce historie ludzi, którzy mieli być „otoczeni powszechnym szacunkiem narodu”. W rzeczywistości czerwoni cynicznie wykorzystywali ich w realizacji swojej zdegenerowanej wizji świata.
„Armagedon drugiej wojny światowej zmienił Polskę w gruzowisko. Kraj stracił miliony obywateli, tysiące kilometrów kwadratowych terytorium i niezależność, w zamian zyskując niewiele. Co gorsza, narzucona przez Moskwę nowa władza bardziej interesowała się zbrojnym zwalczaniem opozycji niż podniesieniem poziomu życia obywateli – pod naciskiem Stalina wprowadzono model gospodarki centralnie planowanej i odrzucono plan Marshalla. (…) Odbudowa państwa i niezbędne do tego celu zwiększenie produkcji okazały się wysiłkiem zbyt wielkim dla zniszczonej wojną, cherlawej gospodarki. Gwałtowna zmiana ekonomicznego paradygmatu nie tylko jeszcze bardziej ją osłabiła, ale też miała długofalowe i niestety fatalne skutki – mechanizmy kapitalizmu przestały działać, a na dodatek uznano je za szkodliwe. Władza własnymi rękami zamordowała kreatywność i przedsiębiorczość. W upaństwowionych i niewydajnych fabrykach ludzie nie mieli motywacji do bardziej wydajnej pracy. Fundamentem ekonomii stały się arbitralne decyzje – produkowało się to, czego chcieli rządzący, a nie to, czego potrzebował rynek. Rynek ówczesny zresztą w ogóle nie przypominał obecnego – konkurencji prawie nie było, był za to plan, który należało wykonać. Koniec kropka. Prowadziło to do sytuacji, w których jednych towarów była za dużo, a innych za mało. Najczęściej jednak wszystkiego brakowało. (…) W sztywnym gorsecie komunistycznego powojnia szybkie zwiększenie produkcji było zadaniem ekstremalnie trudnym. Dlatego sięgnięto po lekarstwo z bolszewickiej Rosji, czyli po współzawodnictwo pracy”, czytamy w książce, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.
„W pierwszych latach po wojnie rozwój przodownictwa pracy był jedną z najważniejszych kwestii PRL-u, i to zarówno pod względem ekonomicznym, jak i politycznym. Za jego krytykę, a nawet żart na jego temat można było trafić za kraty. (…) Współzawodnictwo wprawiała w ruch ogromna machina propagandowa, szczególnie monstrualna w czasach stalinizmu. W jej trybach znaleźli się ludzie kultury i sztuki, dziennikarze i pisarze, malarze i rzeźbiarze. Ówczesne gazety kreowały bohaterów, a najbardziej znani przodownicy cieszyli się sławą nie mniejszą niż sportowcy sięgający po olimpijskie laury. Obwieszeni medalami paradowali na oficjalnych uroczystościach, a o ich wyczynach niemal bez przerwy informowała komunistyczna prasa i kroniki filmowe”, pisze dalej Janikowski.
Klasycznym przykładem idealnego przodownika pracy był towarzysz Bernard Bugdoł – według propagandy okresu stalinowskiego „archetypiczna postać polskiego współzawodnictwa pracy, uosobienie całego ruchu przodownictwa z jego rywalizacją, rekordami, nagrodami, awansami, ale i ludzką nienawiścią”.
Towarzysz przodownik miał przez lata bić kolejne rekordy wydobycia węgla. Nie było dnia, żeby nie wykonał kilkuset procent normy. Ile było w tym prawdy? Tyle co w całym komunizmie – zero. Osiągnięcia Bugdoła albo były po prostu celowo zawyżane, albo doliczano do nich pracę innych, najczęściej więźniów i żołnierzy pracujących w okresie stalinowskim w kopalniach.
Za swoją „ciężką pracę”Bugdoł zyskiwał kolejne przywileje, honory, zaszczyty, stanowiska i odznaczenia. Był on m.in. posłem na Sejm PRL I kadencji, prezes klubu sportowego Górnik Zabrze (1949–1954), dyrektorem KWK Wujek w Katowicach, czy inspektorem w Bytomskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego. Otrzymał m. in. Order Sztandaru Pracy I i II klasy, Złoty Krzyż Zasługi, Medal 10-lecia Polski Ludowej. To jednak tylko jedna strona medalu. Bugdoł był szczerze nienawidzony przez ogół społeczeństwa za zawyżanie norm i… szczerą wiarę w komunizm. Polacy wiedzieli bowiem, że wszystko, co towarzysz Bernard osiągnął nie jest efektem jego harówki – ta w zdecydowanej większości przypadków „dawała” robotnikom odciski na dłoniach i tombakową odznakę „Przodownik Pracy” – tylko pokłosiem jego znajomości w komitecie partii.
Janikowski bez wątpienia ma rację pisząc: „mimo wielkich nakładów propagandowych akcja współzawodnictwa nieuchronnie słabła. Wraz ze zmianą ekipy w 1956 roku jej tempo mocno wyhamowało. Przez następne 25 lat zjeżdżało po równi pochyłej”.Nie można jednak zgodzić się z kolejnym zdaniem: „W 1989 roku, wraz z końcem PRL-u, upadło i przodownictwo – bez oficjalnych odznaczeń i już bez wiary w jego sens”. Przodownictwo bowiem nie upadło, tylko zmutowało/przepoczwarzyło się w „wyścig szczurów”, a centralne planowanie polityków zastąpiło „centralne planowanie wielkich korporacji”.
Ideologia za pieniądze
Po upadku w 1991 roku „imperium zła”, jak swego czasu Ronald Reagan nazwał ZSRS, na Zachodzie zapanowała atmosfera triumfu. Ogłoszono zakończenie „zimnej wojny”, a zwycięzcą tego trwającego od II wojny światowej konfliktu miała być tzw. demokracja liberalna. Komunizm jako system polityczny opierający się na walce klas, represjach, centralnym sterowaniu gospodarką oraz wszystkich „błędach i wypaczeniach”, jakich doświadczyli obywatele PRL, NRD, Jugosławii, Czechosłowacji, Węgier etc. miał ostatecznie zdechnąć. Czy tak się stało? Niech każdy odpowie sobie sam.
Komunizm to jednak nie tylko system polityczny, ustrój państwa etc. Komunizm to także filozofia życia, sposób działania myślenia, postrzegania świata i człowieka. To wszystko nie tylko przetrwało, ale powoli zaczęło wchodzić na kolejne pola i infekować ludzkie umysły, stając się jedyną obowiązującą ideologią już nie czerwoną, ale eko-tęczową. Obecnie najbardziej wyraźną emanacją tego zjawiska są wielkie korporacje.
W wyprodukowanym przez PCh24 TV serialu „Władcy Świata”, którego pierwszy odcinek został poświęcony osobie Billa Gatesa Piotr Relich – reżyser produkcji – zwrócił uwagę, że współczesne wielkie korporacje nie mają praktycznie nic wspólnego z dawnymi podmiotami czy firmami działającymi na wolnym rynku. Wręcz przeciwniewielkie korporacje, a taką jest m. in. moloch stworzony przez Gatesa, zachowują się w stosunku do wolnego rynku jak pasożyty, to znaczy: starają się całkowicie sobie podporządkować rynek, stać się monopolistą na wybranym przez siebie jego fragmencie i de facto kontrolować wszelkie możliwe zagrożenia z tego wynikające.
W ocenie dziennikarza PCh24.pl na pierwszy rzut oka mówienie o komunizmie w przypadku czołowych przedstawicieli systemu kapitalistycznego, a w nomenklaturze lewicowej – neoliberalnego to jakiś absurd. Tymczasem już od jakiegoś czasu mega korporacje nie dość, że są monopolistami w swoich dziedzinach, to jeszcze trwają w pewnego rodzaju symbiozie z poszczególnymi rządami.
– Uznani za „too big to fall”, jak Micfrosoft w 2000 roku, czy Pfizer dziewięć lat później działają w nieskrępowany sposób, wierząc, że ich upadek pociągnąłby szereg negatywnych konsekwencji społeczno-ekonomicznych. Dlatego do opisu wzajemnych relacji pomiędzy rządem a korporacją coraz częściej używa się określenia „partnerstwa publiczno-prywatnego” – tłumaczy.
To jednak nie wszystko. Jak zauważa redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki jak już wielkie korporacje opanują segment, na którym im zależy to starają się go utrzymać nie dopuszczając żadnej konkurencji.
Lisicki zwraca również uwagę, że podobnie jak komunistyczne przedsiębiorstwa wielkie korporacje nie są nastawione wyłącznie na sam zysk, ale również mają znacznie większe ambicje – ideologiczne. – Mam tu na myśli przekonstruowanie na nowo świata, a nawet w pewnym aspekcie wygenerowanie nowego człowieka. Mamy więc do czynienia z wieloma elementami bardzo zbieżnymi i podobnymi do systemu komunistycznego. Jedynym wyjątkiem jest kwestia podejścia do przemocy. To co komunizm osiągał pałką, bagnetem i brutalną, nagą siłą wielkie korporacje osiągają w białych rękawiczkach na zasadzie dociskania, ograniczania praw, wymuszania etc. – podkreśla publicysta.
No właśnie… O ile w przypadku systemu komunistycznego mieliśmy do czynienia z nagim zastosowaniem siły i przemocy, to w systemie dominacji wielkich korporacji przemoc raczej nie występuje na pierwszym planie. – Ona jest ukryta, a stosowane są inne środki, np. wykluczanie z przestrzeni publicznej, ograniczanie prawa do wygłaszania opinii, organizowanie nagonek medialnych, utrudnianie pracy etc. Wyobraźmy sobie, że ktoś w wielkiej korporacji chce zrobić karierę. Jednocześnie jest on znany ze swoich konserwatywnych poglądów. Jestem przekonany, że system wydali go już na samym wstępie. Nie chodzi mi tu nawet o możliwość awansowania, tylko o samą możliwość pracy. Wielkie korporacje mają tak wiele metod sprawdzania takiej osoby, ciągłego jej dyscyplinowania i podporządkowywania, że awans w hierarchii korporacyjnej jest ściśle związany z uległością ideologii, którą ta korporacja wyznaje, głosi i narzuca – przekonuje redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Ktoś powiem, że Paweł Lisicki przesadza? A co w związku z tym z raportowaniem ESG, przyznającym punkty za inkluzywność, klimatyzm, promocję genderyzmu i inne pomysły wyciągnięte z lewicowo-liberalnego wokabularza? – To nic innego jak sposób przechytrzenia alterglobalistycznej lewicy, będącej od zawsze na ścieżce wojennej z międzynarodowymi korporacjami – wyjaśnia Piotr Relich. – Dzisiaj to korporacje kupiły lewicę, mówią jej językiem, a co najważniejsze – przekonały dużą część jej przedstawicieli, że tylko one są w stanie zapewnić zwycięstwo rewolucji. A taka natura korporacji, że przecież muszą zarabiać. Gdyby nie zarabiały nie miałyby za co sponsorować całej zmiany – dodaje.
Kim w związku z tym są nowi, nowocześni przodownicy pracy i dlaczego wielkie korporacje wróciły do tej zgranej wydawałoby się karty? BA! Czy nowoczesne molochy same kreują przodowników pracy, a jeśli tak, to czemu ma to służyć?
Paweł Lisicki:
„Jak najbardziej! Nie mam tutaj na myśli jedynie systemu nagród i kar, ale przede wszystkim z mechanizmami tworzenia nowego człowieka, który na każdym kroku będzie chciał udowodnić, że jest zdyscyplinowany, dostosowany i wierny ideologii etc. Nawet jeśli nie chce, to musi pojawić się z tęczową flagą na tzw. paradzieLGBT; musi udowadniać, że jest otwarty na różnorodność; że jest zwolennikiem ideologii LGBT/gender; że brzydzą go trans-fobia, homo-fobia, otyło-fobia; że musi walczyć z tzw. zmianami klimatu. Krótko mówiąc: taki nowoczesny przodownik pracy musi przyjąć za swoje cały pakiet poglądów neo-marksistowskich. Niczym nie różni się to od czasów komunistycznych, kiedy przodownicy pracy, który robili prawdziwe kariery musieli opowiadać o walce klas, o niesprawiedliwym Zachodzie, o tym że tylko socjalizm ma przyszłość etc.”.
– W przypadku ustroju komunistycznego znacznie łatwiej było pokazać całą grozę tamtego systemu: była służba bezpieczeństwa, która stosowała przemoc; było wojsko, którego można było użyć etc. Przemoc była widzialna i każdy trzeźwo myślący człowiek wiedział, gdzie jest dobro, a gdzie zło. Teraz przemoc jest schowana, teraz przemoc nie polega na eliminacji niechcianych elementów, tylko na prostym przymuszeniu, który opiera się na fałszywym wyborze: „chcesz być szanowany? chcesz zrobić karierę? chcesz być bogaty? chcesz być elitą?”. Jeśli tak, to musisz przyjąć naszą ideologię i ją wyznawać. Jak tego nie zrobisz, to nie awansujesz i skończysz jako przeciętniak. Wprawdzie nie będziemy cię prześladować, bo jeszcze nie czas i nie miejsce na takie działania, ale po prostu przestaniesz się liczyć dla świata – podsumowuje rozmówca PCh24.pl.
Kiedy kilkanaście lat temu w książce pt. „Triumf człowieka pospolitego” prof. Ryszard Legutko zwracał uwagę na niebezpieczne podobieństwa między komunizmem a liberalną demokracją, zwłaszcza na próbę stworzenia czy może raczej wyhodowania „nowego, wspaniałego człowieka”, wówczas zwolennicy systemu, który wygrał „zimną wojnę” pukali się w czoło i odsądzali go od czci i wiary. Dzisiaj widzimy, że projekt zapoczątkowany przez komunistów, przejęty przez liberalnych demokratów i subtelnie wdrożony przez komunistycznych kapitalistów z wielkich korporacji wchodzi w decydującą fazę. Tylko czy nie jest za późno, żeby jeszcze to powstrzymać?
Tomasz D. Kolanek
ZIEMKIEWICZ, RELICH, KWAŚNIEWSKI, KARPIEL. Dyskusja wokół filmu „Władcy świata. Bill Gates”