„Kto nie chce pracować, niech też nie je!” (2 Tes 3, 10) – pisał święty Paweł w Drugim Liście do Tesaloniczan. Czy nauka Apostoła Narodów wciąż pozostaje dla katolików obowiązująca? Liczne wypowiedzi współczesnych ludzi Kościoła wskazują, że świętego z Tarsu próbuje się zastępować filozofem z Trewiru – Marksem.
Biedę można podzielić wedle różnych kryteriów. Jednym z nich jest rozróżnienie na ubóstwo przez człowieka wybrane, na dobrowolne oraz niechciane. Ubogimi z wyboru byli na przykład pustelnicy. Stosowne śluby w tej materii składają także zakonnicy. Nie wszyscy ludzie jednak pragną być nędzarzami i w owej niechęci nie ma nic zdrożnego. Naturalną i, co ważne – moralną – jest chęć poprawienia swojego ekonomicznego położenia, wyjścia z biedy, zdobycia własności, której brak powoduje często cierpienie. „Posiadanie dóbr materialnych na własność jest naturalnym prawem człowieka” – zauważał w encyklice Rerum novarum papież Leon XIII.
Wesprzyj nas już teraz!
Poprawa bytu może zostać osiągnięta bądź poprzez konsekwentną pracę człowieka, bądź też napływ dóbr z zewnątrz (rzadziej: wygrana na loterii, częściej: zasiłki socjalne). Kościół dotąd zwykle stawiał na aktywną formę pokonywania biedy. Ostatnio akcenty zostały jednak zmienione.
Teologia Marksa
Herezje odrzucające moralnie pozytywny aspekt sfery materialnej ludzkiego życia i całego świata pojawiały się w czasach starożytnych i wiekach średnich. Wystarczy wspomnieć dualistyczny manicheizm z heretyckim założeniem o równej walce między Panem Bogiem a szatanem oraz dobrej, Bożej duchowości i złej, „diabelskiej” cielesności. Niekiedy w dziejach chrześcijaństwa pojawiały się także, obecne i w pierwotnym Kościele, prądy całkowicie odrzucające troskę o życie doczesne. Właśnie na kanwie postawy chrześcijan z Salonik, rezygnujących z pracy z powodu oczekiwania na ponowne przybycie Pana Jezusa, święty Paweł napisał: „Kto nie chce pracować, niech też nie je!”.
W wieku XX zrodziła się inna herezja: groźna próba syntezy katolickiej teologii oraz myśli społecznej z marksizmem, systemem filozoficznym całkowicie sprzecznym z Wiarą. Święcąca tryumfy głównie w Ameryce Południowej teologia wyzwolenia, próbująca przedstawić Syna Bożego i zarazem Zbawiciela jako komunistycznego rewolucjonistę, Chrystusa z karabinem na ramieniu (jak zatytułował zbiór swoich reportaży opisujących ruchy partyzanckie Ryszard Kapuściński), została potępiona przez Kościół. Pęd do zarażenia katolicyzmu ideami marksistowskimi jednak nie zmalał.
„Święty” zasiłek czy „święta” praca?
Nie brakuje dziś w Kościele, także wśród hierarchii, ludzi pozytywnie wypowiadających się o postulatach łączonych zwykle z ruchami lewicowymi. Troska Kościoła o biednych stała się w pewien sposób tożsama z „troską” tego świata. W ten sposób łatwiej dziś – także w Polsce – spotkać kapłana popierającego pomaganie poprzez zasiłki socjalne niż duchownego mówiącego, że bogactwo bierze się z pracy, zaś celem systemów społecznych i politycznych nie jest finansowanie ubogich z pieniędzy odebranych zamożniejszym, a stworzenie warunków, w których każdy pracowity człowiek może godnie żyć ze swojej pracy. Ta natomiast, wbrew współczesnej propagandzie lewicowej, jest nie tylko życiową koniecznością, ale i nierozerwalnie wiąże się z trudem – to konsekwencja grzechu pierwszych ludzi, grzechu pierworodnego. „Do mężczyzny zaś [Bóg] rzekł: Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!”(Rdz 3, 17-19) – czytamy w pierwszej księdze Starego Testamentu.
Praca i związany z nią trud jest więc swoistą karą, ale także drogą do zbawienia. Stwórca tak bowiem zaplanował swoje dzieło, że wykonując to, co trudne, niekiedy nieprzyjemne, ale także nieuniknione, przybliżać możemy się do życia wiecznego. Nie przypadkiem dewiza niezwykle ważnego w dziejach katolickiej Europy zakonu – Benedyktynów – brzmi: Ora et labora („Módl się i pracuj”).
Grzech rozdawnictwa
Droga do trwałego wyjścia z biedy – jak każde zadanie, jakie stoi przed katolikiem – musi być realizowana w sposób moralny. Tymczasem w bezrefleksyjnym rozdawnictwie o moralności mowy być nie może. To metoda nieetyczna na wielu poziomach.
Otrzymywanie „darmowych pieniędzy” na życie tylko z powodu ich nieposiadania demoralizuje. Człowiek szybko przyzwyczaja się do słodkiego lenistwa i egzystencji na koszt innych. Istnieje ogromne ryzyko, że taka osoba do pracy nie powróci już nigdy.
Tymczasem podczas niedawnej konferencji zorganizowanej przez Międzynarodową Federację Uniwersytetów Katolickich papież Franciszek zaapelował o zmianę podejścia do imigrantów. W skład proponowanej przez Ojca Świętego zmiany wchodzi zapewnienie przybyszom nie tylko dostępu do wymiaru sprawiedliwości (co kuleje za sprawą politycznej poprawności, utrudniającej uczciwe skazywanie przestępców rekrutujących się z przybyszów), ale także do… systemu emerytalnego, opieki zdrowotnej i minimum socjalnego wystarczającego do życia w danym kraju. Słowem: do wszystkiego, na co ludzie w Europie zawsze musieli ciężko zapracować.
Rozdawnictwo jest gorszące, o czym wiedzą sami ludzie Kościoła. W rozmowie opublikowanej na naszym portalu w roku 2015 prezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej „Salvatti.pl” ks. Jerzy Limanówka zwrócił uwagę na negatywne długofalowe konsekwencje wysyłania do Afryki materialnego wsparcia.
– Najwyższy czas żeby z Afryką zacząć współpracować. Bo możemy wysyłać pieniądze, ale możemy też kupować od nich dobra, które produkują. (…) Nasze podejście do Afryki najlepiej obrazuje znane także wśród misjonarzy powiedzenie, które jest także filozofią tak zwanej polityki rozwojowej, która wcale rozwojowa nie jest. To powiedzenie głosi, że osobie głodnej nie trzeba dawać ryby, tylko wędkę. Jeżeli będzie miała wędkę to może sama łowić ryby i sama się utrzyma. Natomiast my chcemy pójść o krok dalej – przychodzi teraz ten czas, że my tę rybę od tego Afrykańczyka mamy kupić. A wędkę on zrobi sobie sam. Gdybyśmy nawiązali normalne relacje gospodarcze z Afryką to myślę, że również zagadnienie uchodźców zostałoby rozwiązane. Bo obecnie afrykańskie gospodarki są niewydolne – mówił kapłan znający sytuację na Czarnym Lądzie. Dziś próbuje się powtórzyć błędną politykę „pomocową” w Europie. Efekt będzie jednak taki sam. Także u nas, zarówno Europejczycy jak i imigranci, mogą zostać zniechęceni do pracy wsparciem udzielanym przez zamożniejszych.
Rozdawanie pieniędzy w ramach zasiłków jest niemoralne także z innego powodu – fundusze trzeba w pierwszej kolejności komuś zabrać. Nauka Kościoła nie podważa samego faktu celowości istnienia podatków, gdy jednak daniny publiczne stają się swoistą karą za pracowitość i wynikającą z niej zamożność, to rodzi się poważne zagrożenie dla zachowania w życiu państwa kardynalnej cnoty sprawiedliwości. Owszem, katolik ma obowiązek dzielenia się dobrami z osobami potrzebującymi. Nie ma jednak mowy o systemowym grabieniu rujnującym zamożniejszego człowieka oraz finansowaniu cudzego nieróbstwa z zabranych pieniędzy. Tymczasem nierzadko spotykanym dziś, także w kręgach klerykalnych, postulatem jest zamienienie państwa w legendarnego Janosika, który to miał zabierać (tj. kraść) bogatym i dawać biednym.
Kościół ubogich?
Postulaty stworzenia „Kościoła ubogich”, Kościoła pozbawionego własności, którą należałoby rozdać biednym, niegdyś słychać było wyłącznie od środowisk lewicy udającej katolicką, a tak naprawdę antyklerykalnej. Dzisiaj tym samym głosem mówi już znaczna część Kościoła.
Niewątpliwie żaden człowiek wierzący, w tym także księża i hierarchowie, nie mogą gromadzić dóbr na ziemi, gdyż „gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt 6, 21). „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” – mówił podczas Kazania na Górze Pan Jezus (Mt 5, 3). Owa ubogość w duchu nie wyklucza jednak własności. Oznacza bowiem brak przywiązania do bogactw tego świata, gromadzenie skarbów w Niebie, a nie na ziemi, „gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną” (Mt 6, 19).
Postulat odarcia Kościoła z dostojeństwa, które w minimalnym stopniu może w niedoskonały sposób oddać blask Chwały Boga w Trójcy Świętej Jedynego oraz rozdania uzyskanych w ten sposób pieniędzy ubogim, został potępiony już na kartach Ewangelii świętego Jana przez samego Syna Bożego.
„Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który miał Go wydać: Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim? Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: Zostaw ją! Przechowała to, aby [Mnie namaścić] na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie. Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa” (J 12, 1-11) – czytamy.
Zasadnym jest więc posiadanie przez Kościół majątku, cennych dóbr, dzieł sztuki, zdobnych ołtarzy i wielkich świątyń wystawianych na większą chwałę Bożą. Kościół od zawsze wykorzystywał wspaniałe dzieła, by wyjaśniały Objawioną Prawdę niepiśmiennemu ludowi. Także dzisiaj sztuka potrafi trafić do serca znacznie lepiej niż niejeden traktat teologiczny. Postulat „Kościoła ubogiego” nie tylko nie znajduje więc uzasadnienia w Piśmie Świętym, ale jego realizacja zaszkodziłby akcji ewangelizacyjnej.
Kościół ubogacający
Zastanawiając się jednak nad potencjalnymi konsekwencjami realizacji rewolucyjnego postulatu „Kościoła ubogiego”, dojdziemy do zatrważających wniosków. Zarówno w czasach Pana Jezusa, w chwili pojawienia się ideologii marksistowskiej, jak i dzisiaj, nie brakowało i nie brakuje osób biednych, wymagających pomocy. Hipotetycznie załóżmy, że Kościół w XIX wieku postanowił rozdać cały majątek ubogim. Nawet jeśli w rękach wszystkich diecezji byłyby takie bogactwa, o jakich z obsesją mówią antyklerykałowie, to liczba biednych była – i nadal jest – tak olbrzymia, że z owych środków mogliby otrzymać co najwyżej grosze, które w najlepszym wypadku poprawiłyby ich byt na krótki moment.
Istotowo katolickim rozwiązaniem, przejawem sensus catholicus, jest natomiast znana w średniowiecznej i nowożytnej Europie przykościelna edukacja, rozumiana zarówno jako kształcenie sensu stricto, ale także szerzej. To bowiem nie kto inny jak katolickie zakony nauczały europejskie narody wydajnego gospodarowania ziemią, przyczyniając się do ich ekonomicznego rozwoju ograniczającego biedę. Spełnianie tej funkcji przez zakony w wielu krajach zostało zakończone wraz ze zniszczeniem ich przez protestancką rewolucję.
Może świętym być…
Trzeba jednak pamiętać, że chociaż chęć wyjścia z ubóstwa jest rzeczą moralnie dobrą, to zwalczanie biedy i pokonywanie jej, nie jest najważniejszym celem ani Kościoła, ani katolików. Celem było, jest i będzie zbawienie. Troszczyć się o życie wieczne należy niezależnie od majętności, a świętym może zostać zarówno biedak, jak i miliarder. „Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13-14) – pisze święty Paweł w Liście do Filipian.
Michał Wałach